Zygmunt Bauman – profesor, który nie rozliczył się z przeszłością
Choć światowa lewica uważa Zygmunta Baumana za swojego bohatera i wybitnego myśliciela, nie wyklucza to jednak prawdy o jego przeszłości. A z tą twórca terminu „płynnej nowoczesności” nigdy się nie rozliczył. Do końca życia praca dla komunistycznego kontrwywiadu oraz walka zbrojna z antykomunistycznym podziemiem również była dla niego „płynna”. Co dziwi tym bardziej, że w swoich książkach uwielbiał stawiać innym wysokie standardy moralne.
Zygmunt Bauman to jedna z tych postaci, której życie stanowiło przekrój geniuszu, grzechów, błędów i iluzji XX wieku. Choć zapamiętany zostanie głównie jako wybitny socjolog, filozof, twórca terminu „płynnej nowoczesności” i teoretyk postmodernizmu, w Polsce – szczególnie po jego śmierci – stale powracają pytania o nierozliczoną komunistyczną przeszłość. Można powiedzieć, że nie bez powodu, bo choć nie przekreśla ona dorobku naukowego Baumana, on sam nigdy nie potrafił stanąć ze swoim życiorysem twarzą w twarz. Zataił współpracę z PPR-owskim wywiadem, jak ognia unikał rozmowy o służbie w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Informacji Wojskowej. Walkę zbrojną z antykomunistycznym podziemiem porównywał do współczesnej walki z terroryzmem, a służbę szpiegowską nazywał „patriotycznym obowiązkiem”. Chyba właśnie ten fakt sprawił, że wielu – nawet zachodnich komentatorów – nazywało Baumana „profesorem z przeszłością”. Jego postawa dziwiła tym bardziej, że znaczną część swoich książek poświęcił etyce i moralności we współczesnym świecie. Dlaczego zatem był tak wybitnie jednostronny, gdy przychodziło do wyciągnięcia wniosków wobec własnych błędów?
„Porządny obywatel” Bauman
Zygmunt Bauman urodził się w Poznaniu w 1925 roku w żydowskiej rodzinie, która we wrześniu 1939 roku w ostatnim możliwym momencie uciekła przed nacierającymi Niemcami do Związku Sowieckiego. Właśnie tam, wspierany ideologicznie przez matkę, wstąpił do komunistycznej organizacji młodzieżowej Komsomoł. Następnie w 1943 roku rozpoczął studia, przez kilka miesięcy sprawując obowiązki moskiewskiego milicjanta. Wielka historia upomniała się o niego rok później, gdy jeszcze jako 19-latek został wcielony do 1 Armii Wojska Polskiego, czyli tzw. „berlingowców”, w których szeregach przeszedł szlak bojowy, walcząc ostatecznie w bitwie o Berlin. Nie był jednak jak wielu jego rówieśników tylko trybikiem w militarnej maszynie. Już wtedy dostrzeżono jego nieprzeciętny intelekt, proponując współpracę w ramach kontrwywiadu Informacji Wojskowej, zakładanego pod dyktando radzieckich służb. Młody Bauman przystał na te warunki, przez trzy lata służąc jako agent-informator o pseudonimie „Semjon”. – Te trzy lata były częścią mojej biografii. Biorę za nie pełną odpowiedzialność. W tamtym czasie czułem, że to właściwe postępowanie, że tak należy działać. Niektóre wybory w życiu człowieka z perspektywy przeszłości zawsze mogą być postrzegane jako złe. Z tą różnicą, że wtedy tak ich nie odbieraliśmy. Gdy miałem 19 lat nie wiedziałem tak wiele jak teraz, gdy mam 82 – tłumaczył w wywiadzie dla brytyjskiego „Guardiana”.
Właśnie ten, zatajony przez Zygmunta Baumana fragment życiorysu, wrócił do debaty publicznej na początku lat dwutysięcznych wraz z publikacjami Bogdana Musiała w „Ozonie” i Piotra Gontarczyka w „Biuletynie IPN”. – Zajmowałem się wtedy działalnością kontrwywiadowczą – przyznał po latach socjolog. – Każdy porządny obywatel powinien brać udział w działalności kontrwywiadowczej. To była jedyna rzecz, którą trzymałem po dziś dzień w tajemnicy, ponieważ podpisałem zobowiązanie, że tak będzie – mówił „Guardianowi”. Dopytany o to, czy nie oznaczała ona ówcześnie walki z Armią Krajową oraz podziemiem antykomunistycznym, stwierdził, że „to byłoby od niego wymagane, ale nie pamięta, czy brał udział w podobnych aktywnościach”. – Siedziałem głównie za biurkiem. Czy moje czyny miały jakieś negatywne konsekwencje dla innych? Byłem częścią o wiele szerszego zjawiska, oczywiście wszystko co robi człowiek ma swoje konsekwencje – odparł w rozmowie z brytyjską dziennikarką. Jak wskazują ujawnione po latach dokumenty, Zygmunt Bauman kłamał. Jego czyny miały realne konsekwencje, a pracował nie tylko z nosem w dokumentach.
Walka z antykomunistycznym „terroryzmem”
Już w czerwcu 1945 roku Bauman dał się poznać jako zaangażowany ideolog oraz żołnierz. Najpierw mianowano go na funkcję zastępcy ds. polityczno-wychowawczych w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, następnie służył jako starszy instruktor. Nie była to jednak – jakby chciał sam Bauman – patriotyczna „wewnętrzna armia”, która zajmowała się „walką z terroryzmem”. KBW to politycznie zaangażowana jednostka, która walczyła zbrojnie głównie z ówczesnym zakonspirowanym podziemiem, czyli Żołnierzami Wyklętymi. Po sześciu miesiącach przyszły dalsze decyzje o zaangażowaniu się w budowę polskiego komunizmu, czyli wstąpienie do Polskiej Partii Robotniczej, praca starszego wykładowcy w Samodzielnym Pułku Szkolnym KBW, a następnie na Wydziale Wyszkolenia Politycznego Zarządu Polityczno-Wychowawczego KBW, nad którym kierownictwo przejął 10 lutego 1948. Jego życiorys, przynajmniej do 16 marca 1953 roku, gdy został zwolniony z pełnionych funkcji, to drabina awansów i litania pochwał przełożonych. Po mianowaniu Baumana szefem Odziały Propagandy i Agitacji w Zarządzie Politycznym KBW, w tajnym rozkazie z listopada 1950 roku argumentującym ten przydział czytamy: „**Jako Szef Wydziału Pol-Wych operacji bierze udział w walce z bandami. Przez 20 dni dowodził grupą, która wyróżniła się schwytaniem wielkiej ilości bandytów. Odznaczony Krzyżem Walecznych**”.
Nie trzeba być wybitnym historykiem, aby rozumieć, co w komunistycznej nomenklaturze oznaczała „walka z bandami”. Za siedzenie przy biurku i pracę ideologiczną nie dostaje się również Krzyża Walecznych. Major Zygmunt Bauman był zatem w oczach swoich przełożonych nie tylko człowiekiem intelektu, ale również czynu. W notatkach podkreślano jego zaangażowanie: „Wyróżnia się nieprzeciętnymi zdolnościami zarówno w przyswajaniu sobie wiedzy, jak i w umiejętnościach propagandowych i agitacyjnych. W zagadnieniach politycznych zajmuje bardzo prawidłowe stanowisko. Bardzo wnikliwy i spostrzegawczy w analizie politycznej, szczególnie czujny na błędy ideologiczne” – czytamy w tajnym raporcie KBW. Z czego wynikała owa gorliwość późniejszego socjologa? Być może jakaś część odpowiedzi na to pytanie znajduje się również w komunistycznych raportach. Ponieważ ojciec Baumana był żydowskim kupcem, swoją gorliwością musiał on przełamywać niechęć podwładnych. „Potępia syjonistyczne poglądy ojca i odwiódł go od zamiaru emigracji. (Matka jest członkiem PZPR, aktywistką, pracuje w WSS jako inspektor. Również w ZSRR była aktywistką). Zdrowo przyjmuje krytykę. W samokrytyce i czujności nieco przesadny, w czym niewątpliwie wyraża się poczucie ciężaru swego pochodzenia klasowego” – czytamy w dokumencie z 1950 roku. Owa samokrytyka zawiodła Baumana tak daleko, że wbrew woli ojca i z własnej inicjatywy wystąpił o przekazanie partii „sumy powstałej z praw rodziców do spadku rodzinnego w postaci części domu”. Ze względu na niewielką kwotę spadku, partia jego starania odrzuciła. On sam po latach, już jako wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, został w marcu 1968 ofiarą antysemickich czystek, w wyniku których emigrował z rodziną do Izraela, a następnie do Wielkiej Brytanii, w której spędził resztę swojego życia.
Długi cień przeszłości
Ktoś, kto przeczyta skrócony życiorys młodości Zygmunta Baumana nie bez racji może zapytać, czym różnił się on od setek wybitnych polskich intelektualistów, którzy w latach 40. i 50. dali się uwieść czarowi komunizmu? Przecież peany na cześć Józefa Stalina pisała m.in. Wisława Szymborska, w „budowie socjalizmu” czynny udział brali Czesław Miłosz i Leszek Kołakowski. Czy niespełna 10 lat służby w armii i kontrwywiadzie dyskredytuje późniejsze dokonania Baumana? A może to, że przez 20 lat był z przekonania komunistą? Do historii nie przejdzie przecież jego postawa ideowa w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ale to, co zrobił dla światowej socjologii i filozofii. Nawet jeśli ktoś nie zgadza się z jego diagnozami globalizacji, nowoczesności i ponowoczesności. Myślę, że taka optyka sprawy choć wygodna ze strony środowisk lewicowo-liberalnych, wobec których Bauman do końca życia był wierny, nie oddaje sprawiedliwości ludziom, których swoją działalnością skrzywdził. I nie chodzi nawet o prawicowe uniesienia, piętnowanie i lustrowanie po wsze czasy każdego, który skalał się ideowo PPR-em i PZPR-em. Rzeczy dotyczy przedziwnej jak na człowieka, który uwielbiał moralizować amnezji odnośnie własnej przeszłości. Oraz niechęci do nazwania rzeczy po imieniu.
Bauman do ostatnich dni mówił bowiem, że jako młody człowiek nie rozumiał w pełni tego, co robił. W tym samym czasie inni młodzi ludzie ginęli w powstaniu warszawskim, w obławach sowieckich agentów, urządzanych razem z żołnierzami KWB. W wielu z nich Bauman również brał udział. Z bronią, a nie piórem w ręku. – Przed wojną Polska była bardzo zacofanym krajem […] jeśli się spojrzało na obecne wówczas w Polsce spektrum polityczne, partia komunistyczna obiecywała najlepsze rozwiązanie. Jej program polityczny najlepiej pasował do problemów, przed jakimi stała Polska. Byłem całkowicie oddany. Idee komunistyczne były po prostu kontynuacją oświecenia – przekonywał w wywiadzie z 2007 roku. Nie czuł ciężaru winy, bagatelizował swoje zaangażowanie, nie widział żadnego powodu do wytłumaczenia się z przeszłości uważając ataki na jego osobę za „grę polityczną Lecha i Jarosława Kaczyńskich”. – Nigdy nie ukrywałem, że jestem socjalistą. Byłem lewicowcem, jestem lewicowcem i umrę lewicowcem. Przynajmniej taką mam nadzieję. Dlatego przez dyskredytowanie mnie, [prawica – przyp. M.M.] sądzi, że zdyskredytuje również ideały lewicowe w Polsce – mówił w rozmowie z „Guardianem”. Problem Zygmunta Baumana polegał jednak na tym, że prawica walczyła nie tyle z jego poglądami, co czynami. Tymi dokonanymi jako major jednostek mordujących Żołnierzy Wyklętych oraz jako agent kontrwywiadu ps. „Semjon”. To chyba nie są ideały lewicy.