Zwycięzca mistrzostw świata jest jeden. I to nie Francja, tylko Władimir Putin

Zwycięzca mistrzostw świata jest jeden. I to nie Francja, tylko Władimir Putin


Grad bramek, mecz, który przejdzie do historii, i pewna wygrana Francuzów z Chorwatami w finale. Ale to nie oni mają dzisiaj największe powody do radości. Prawdziwym beneficjentem mundialu nie są Mbappe czy Modrić, ale Władimir Putin. Car, który kupił sobie przychylność Zachodu, a resztę uciszył.

Obraz wart więcej niż tysiąc słów, ale i tak warto go opisać. Wieczór 15 lipca – następuje ceremonia wręczania medali finału mistrzostw świata. Gdy przed podium wkraczają Chorwaci, nad Łużnikami zaczyna padać rzęsisty deszcz. Moknie szef FIFA – Gianni Infantino, prezydent Francji – Emmanuel Macron oraz prezydent Chorwacji – Kolinda Grabar-Kitarowić. Za nimi ociekają wodą stewardessy Quatar Airlines, które trzymają trofea. Na szczęście mają wodoodporny makijaż i przyklejony do ust uśmiech, dlatego problemu jakby nie było widać. Ale on istnieje. W tym gronie znajduje się bowiem jeszcze jedna osoba, to Władimir Putin, nad którym jako jedynym ochroniarz otworzył pokaźnych rozmiarów parasol. Przynajmniej przez ciągnącą się w nieskończoność minutę była to najlepsza metafora politycznego wymiaru mistrzostw świata w Rosji.
„Jeden z największych przywódców naszych czasów”

Nie miejmy złudzeń. W polityce na najwyższym szczeblu nikt nie kieruje się ideałami. A gdy do polityki wkracza sport, wielu można po prostu kupić. A to Will Smith zaśpiewa, a to Robbie Williams zatańczy, Ronaldinho zagra na bębnach latynoską wersję Kalinki, a mistrz MMA Conan McGregor zrobi sobie selfie z Putinem, podpisując go jako „jednego z największych przywódców naszych czasów”. Fotka na Instagramie błyskawicznie zbiera prawie 3 miliony polubieni. I nikt już nie pamięta o Krymie, zestrzelonym samolocie Malaysia Airlines, „zielonych ludzikach”, Siergieju Skripalu. Na trybunach siedzą gwiazdy, np. Mick Jagger, który dzień wcześniej na koncercie w Warszawie czynił aluzje do Sądu Najwyższego, ale już w Rosji nie zająknął się o łamanych prawach człowieka. Bojkot mundialu po prostu się nie udał, a w jego tle Putin rozgrywał ważniejszy mecz – spotykał się z przywódcami, dostawał od nich koszulki ze swoim nazwiskiem, ściskał z Viktorem Orbanem, a za chwilę jak równy z równym będzie negocjować z Donaldem Trumpem.

Jego pozycja wyjściowa – przynajmniej wizerunkowo – jest silna jak nigdy. Udany występ reprezentacji, udany i bezpieczny turniej, wcześniej – zakończona sukcesem Zimowa Olimpiada w Soczi. Na pewno w tej chwili wielu Francuzów wracających z Rosji zadaje sobie pytanie: po co nakładamy sankcje na tak przyjazny kraj? Dlaczego nie możemy im sprzedawać naszych okrętów? Może jednak ten Putin jest zły tylko w propagandzie Zachodu, a w rzeczywistości to silny lider, którego potrzebuje tak ogromny kraj? Trudno aby inne myśli w ogóle zakiełkowały w głowach, skoro protestów politycznych właściwie nie było. W końcu trudno jako protest zaklasyfikować wtargnięcie roześmianego zespołu „Pussy Riot” na murawę podczas drugiej połowy finału.
Putin gra o wszystko

Ktoś może powiedzieć, że parasol to tylko przypadek – niedopatrzenie organizatora, które po chwili naprawiono. Tyle że w otoczeniu Władimira Putina nie ma podobnych przypadków. Wystarczy sobie przypomnieć spotkanie przywódcy Rosji z Angelą Merkelw jego rezydencji w Soczi w 2007 roku. Właśnie wtedy, choć niemiecka kanclerz boi się czworonogów ze względu na traumę, jaką przeżyła w 1996, gdy pogryzł ją pies myśliwski, Putin na spotkanie z dziennikarzami zabrał swojego labradora. Od początku do końca dyskusji Merkel nie była w stanie ukryć podenerwowania, a choć prezydent Rosji tłumaczył się później, że nie wiedział o lęku swojego gościa – nikt, widząc jak sprawnie rozgrywa całą sytuację – nie mógł mieć wątpliwości, że blefował.
I te mistrzostwa oraz pozwolenie na to, aby inny mokli, gdy suchy car wręcza medale, to nie jest przypadek. To rzeczywistość, w której żyjemy. Bierność Zachodu, jak widać, tylko ośmiela Putina. Bo w sumie kogo ma się bać? I chyba to najbardziej przeraża.
Marcin Makowski dla WP Opinie