Zerwany kompromis aborcyjny – co dalej?

Zerwany kompromis aborcyjny – co dalej?


Patrzę na to, co się w tej chwili dzieje w Polsce, i widzę państwo u progu całkowitego załamaniach systemu opieki zdrowotnej i masowe protesty wobec zaostrzenia prawa antyaborcyjnego. Protesty w samym środku pandemii. I kiedy pisze masowe, to nie jest naudużycie – pełny Rynek w Krakowie, tysiące ludzi w Warszawie, pełny rynek w Poznaniu, Katowicach, gdziekolwiek.

Chciałbym, żeby jedna rzecz była jasna – uważam, że istnieje prawo człowieka do życia, nie jestem zwolennikiem aborcji na życzenie. Nie mogę jednak milczeć gdy grupa posłów, której zabrakło odwagi do zmiany obecnego kompromisu za pomocą ustawy, wysługuje się Trybunałem Konstytucyjnym do jego zaostrzenia. Nie mam nawet pojęcia, co czują kobiety, które słyszą, że zachodząc w ciąże, ich dziecko nie ma szans na przeżycie. Być może umrze w męczarniach, albo urodzi się martwe. Modlę się za takie rodziny i w naśmielszych snach nie potrafiłbym decydować, co mają w takiej sytuacji robić. Domyślam się, że aborcja ze względu na wysoce prawdopodobne albo pewne wady generyczne dziecka, to ostateczność, tragedia i trauma. Nikt nie myśli wtedy o swojej „wygodzie”. Jeśli decyduje się na przerwanie ciąży, robi to w ostateczności.

Wywracanie dzisiaj status quo jest wysoce nieodpowiedzialne, radykalizuje społeczeństwo do poziomu od dekad niespotykanego, nie przynosi wiele dobra, za to z czasem może przynieść odchylenie wahadła ideologicznego w drugą stronę. Bo to się skończy jakimś odreagowaniem, PiS czy nie PiS – obecny układ sił nie będzie rządził wiecznie.

Być może należało zastanowić się nad lepszą diagnozą wad płodu? Bardziej kompleksowymi badaniami? Kampanią informacyjną i wsparciem psychologicznym dla rodziców przed podjęciem decyzji? Ochroną dzieci z wykrytym zespołem Downa? Nie wiem. Może należało zacząć całą tę dyskusje od solidnego wsparcia państwa dla rodzin dzieci niepełnosprawnych, które już przyszły na świat, i w ten sposób – realnie – działać pro life?

Nie jest sztuką w moralnym uniesieniu zmienić prawo, gdy nie widzi się po drugiej stronie człowieka z jego indywidualnym losem, wyborem, dalszym życiem. Liczonym w nieprzespanych nocach, dniach spędzonych w urzędach, prośbach o zasiłek, milczącym i heroicznym wychowaniu dziecka, które samodzielnie nie może nawet pójść do toalety.

Z trudem odnajduje się w tej wojnie po jakiejkolwiek zradykalizowanej stronie tego sporu – jego istotą jest bowiem kompromis, który nigdy nie będzie zadowalał wszystkich. Nie jest mi ani po drodze z Kają Godek, ani z „Aborcyjnym Dream Teamem”. Jest mi za to po drodze z umiarkowaniem, rozsądkiem, empatią. Czy dzisiaj to jeszcze kogokolwiek zadowala? Czy zaszliśmy tak daleko, że środka nie widać?

PS Jeśli ten wpis będzie dla kogoś „za mocny”, „za słaby”, „za miałki”, „za liberalny”, czy „za konserwatywny”, zawsze możecie poszukać innych osób do obserwowania. Nie jestem kotkiem jeżdżącym na Rumbie, żeby się wszystkim podobać.