Żenujące zachowanie polskich turystów po zamachu w Tunezji. „Polaki cebulaki” w akcji
O „typowym Polaku na wakacjach” powstały już setki memów, felietonów, serial paradokumentalny i analizy psychologiczne. Ile byśmy jednak w tej materii nie napisali, zawsze istnieje cień szansy, że „Janusze” i „Grażyny” zaskoczą nas czymś nowym. Nie inaczej było niedzielę – dwa dni po najkrwawszym zamachu w historii Tunezji.
Korespondent TVN24 Wojciech Bojanowski przychodzi z kamerą na jedno z lotnisk w Tunezji. Na swój samolot oczekuje tam grupa polskich turystów, wracająca do Warszawy po przymusowo skróconych wakacjach. Dwa dni wcześniej w Susie – popularnym nadmorskim kurorcie – w wyniku zamachu zginęło 39 osób, a prawie drugie tyle odniosło poważne rany. Co w tej sytuacji oczywiste, dziennikarz pyta o nastroje, obawy przed kolejnymi zamachami, bezpieczeństwo podczas pobytu… Gdybym usłyszał taki wstęp i nie widział materiału, a ktoś poprosiłby mnie o przewidywania co do jego treści, w ciemno powiedziałbym, że najpewniej kilka osób wyrazi zaniepokojenie, ktoś będzie wstrząśnięty skalą okrucieństwa, inny zasmuci się koniecznością skrócenia urlopu. Tyle.
ZOBACZ WIDEO
Nic bardziej mylnego. Widząc kamerę, jakby pchani prymitywną siłą i instynktem medialnym, grupa mężczyzn zaczyna tańczyć do muzyki puszczonej ze smartfona, wymachując rękoma i bawiąc się jak na wiejskiej dyskotece. Dołączają do nich kolejne osoby w tradycyjnych koszulkach polo, z „nerkami” i podręcznymi torebkami przewieszonymi przez ramię. Prowodyr spontanicznej imprezy orientując się, że na chwilę porwał tłum a jego wyczyny transmitowane są na żywo w telewizji, wskakuje na siedzenie w poczekalni lotniska. Opalony, uśmiechnięty, bez koszulki. Z tatuażem na pół ramienia, w spodenkach w kwiatowe wzory – jest jak pomnik polskiego „cebulaka”.
Tak też tunezyjskie lotnisko dwa dni po najkrwawszym zamachu w historii tego kraju, na chwilę zamieniło się w stolicę Cebulandii. Pani poproszona o wypowiedź do kamery opowiada, jak świetnie i bezpiecznie bawili się podczas urlopu i że najpewniej ryzyko ataków terrorystycznych wszędzie na świecie jest takie samo. Do celebry dołączają animatorzy, wynajęci przez biuro podróży. Przechodzą w uśmiechniętymi buziami przez „bramę”, utworzoną z połączonych dłoni reszty personelu.
Beztroska, radość, twarze niezmącone wysiłkiem intelektualnym. I co najważniejsze, „pokazujo nas w telewizji”. Mogę tylko zgadywać, co działo się w głowach osób, urządzających sobie na tunezyjskim lotnisku klasyczny pokaz „cebulactwa”, które obok białych skarpet do sandałów stało się znakiem rozpoznawczym części polskich turystów, wyjeżdżających na wszelkiego rodzaju all inclusive.
Pewnie z jednego z nich wracała grupa imprezująca na relacji TVN. Jak to się często mówi w mediach, „podczas zamachu nie ucierpiał żaden Polak”, więc skakać, machać do kamery i cieszyć buzię można do woli. Bo przecież śmierć 39 innych osób, właściwie samych Europejczyków, nie jest powodem do odrobiny refleksji, nie mówiąc już o zadumie i wyczuciu sytuacji. „To był normalny wyjazd, po informacji o zamachach poczuliśmy taki przypływ adrenaliny, dreszcz emocji. Ale nie baliśmy się” – mówiła jedna z urlopowiczek. Gdzieś tam postrzelali, fajnie, adrenalinka. Oczywiście podobne zachowania nie jest cechą wyłącznie polską, ale dziwnym trafem innych nacji, tańczących na lotniskach Tunezji w mediach nie widziałem.
Wstyd mi za tych ludzi, bo za chwilę materiał ten rozejdzie się po świecie. I zestawi się go z obrazem dramatu jednych, i idiotyczną głupawką drugich. Czy naprawdę na wakacjach musimy zostawiać rozumy w domach? I uprzedzam mędrkujących w komentarzach: to nie jest „radość z tego, że się przeżyło” ani chęć „pokazania islamistom, że się ich nie boi”. To kompletny brak taktu. Nie przypominam sobie bowiem, aby ktoś tak samo zachowywał się po marcowym zamachu w Tunisie, gdzie wśród 23 ofiar znajdowali się również Polacy. Dlaczego wtedy nikt nie tańczył, z radości, że żyje?