„Wałęsa, chodź na solo!”. Witajcie w Rzeczpospolitej Chamskiej
Jeśli ryba psuje się od głowy, Polska psuje się od polityków i dziennikarzy. I znikąd nie widać ratunku. Niestety coraz wyraźniej dryfujemy w odmęty chamstwa, które przestaje być marginesem i staje się obowiązującym sposobem prowadzenia debaty publicznej. Konsekwencje takiego stanu rzeczy są poważniejsze niż tylko połajanki w mediach – to gnicie państwa od środka.
Na początku dwa obrazki z ostatnich 24 godzin. Obrazek pierwszy to spotkanie w Europejskim Centrum Solidarności. Lech Wałęsa ogłasza, że oficjalnie przyłącza się do Komitetu Obrony Demokracji. „Kochani, którzy widzicie, że ten układ łamie prawo i wy od nich otrzymujecie stanowiska, zapamiętajcie: to się skończy i wytniemy was, z korzeniami wyrwiemy od sołtysa do ministra” – grozi laureat pokojowej Nagrody Nobla, który wcześniej zapowiedział, że gdy dojdzie do puczu, politycy rządowi będą wyskakiwać przez okna. Oczywiście w dzisiejszej rozgrzanej do czerwoności debacie były prezydent nie musiał długo czekać na replikę, a pospieszył z nią świętokrzyski poseł PiS Dominik Tarczyński. „Bolek mówi przez media do posła na sejm RP, że 'wyrwie mnie z korzeniami’. Zapraszam Cię na solo, bydlaku” – replikował Tarczyński, który po ostatniej mikroaferce ze zdjęciem nogi wystającej z jaccuzi na ostatnim piętrze hotelu Intercontinental w Warszawie, zatęsknił za medialnymi pieszczotami.
Wiadro pomyj lecące z pańskiego dworu wylało się na głowę nie tylko jego, ale również opinii publicznej. Dlaczego pańskiego? Bo obrażać się zaczęli nie Janusze spod budki z piwem, ale kolejno: legenda Solidarności, poseł na Sejm RP i przedstawiciel tzw. „elity medialnej”. Tak to już ostatnio bywa, że gdzie dwóch się bije, tam Tomasz Lis musi przyjść jak podjudzający szkolną szarpaninę cwaniaczek, uciekający, gdy tylko zjawia się nauczycielka. „Tarczyński, chcesz na solo? Zapraszam” – napisał na swoim Twitterze naczelny „Newsweeka”. I teraz absolutny hit. Poseł, który skasował swoją wypowiedź o Wałęsie, zmarnował okazję, żeby siedzieć cicho i odpowiedział pięknym za nadobne: „Chcę. Z Tobą bezrobotny leszczu. Przyjmuję 'zaproszenie’ i zrobię Ci jesień średniowiecza. Gdzie? Zgadnij Einsteinie” – odpisał poseł PiS. Aby jeszcze mocniej zakręcić tą karuzelą śmiechu, na odchodne Kamil Durczok (o ironio) życzył Tarczyńskiemu dobrej nocy i uporania się z nałogami. Epilog? Poseł pożalił się, że w ciągu jednego dnia otrzymał 624 wiadomości od „wyznawców” Wałęsy. – Większość to groźby pozbawienia mnie życia – twierdzi Tarczyński i deklaruje, że „nie odpuści”. Gdy pokazywałem tę wymianę uprzejmości moim znajomym, którzy nie śledzą bieżącej polityki, absolutnie szczerze pytali, czy to nie internetowy „fejk”. Do tego poziomu doszliśmy.
W oku cyklonu
Obrazek drugi. Obchody rocznicy robotniczych manifestacji Poznańskiego Czerwca 1956 roku. Niesamowita okazja, aby ponad podziałami oddać hołd bohaterom pierwszego strajku powszechnego w PRL, podczas którego życie straciło prawie 60 manifestujących. Zamiast tego z jednej strony rząd w jakimś przedziwnym ahistorycznym amoku obok listy ofiar Czerwca odczytuje listę ofiar katastrofy smoleńskiej. W tle obchodów manifestacja KOD buczy, gwiżdże, wyciąga konstytucje i czerwone kartki. Tak podsumowała ten smutny spektakl Marcelina Zawisza z partii Razem: „Zaczynamy się gubić, kto na kogo buczy i kogo wygwizduje. (…) stoimy w oku cyklonu i trochę nam smutno, że wszyscy zapomnieli o poznańskich pracownikach, którzy w 1956 roku walczyli o swoją godność”.
Niestety, stoimy w oku cyklonu, gdzie tylko środek jest spokojny, ale w całej zawierusze z zewnątrz po prostu go nie widać. I mało kto ma ochotę i siłę, aby tam na chwilę wejść. Chamienie polskich polityków, mediów i całego języka, którym się posługujemy publicznie, jest dzisiaj jak dżuma, która rozkłada nas od środka na maleńkie kawałki. Pomimo szczerych chęci coraz trudniej poukładać z nich zdrową całość. Dzielimy się już nie tyle ideowo czy politycznie, ale klasowo i plemiennie. W jaki sposób społeczeństwa rozładowują tak nagromadzone napięcie, nie trzeba nikomu rozsądnemu chyba tłumaczyć. Jak pokazał przypadek mordu na Marku Rosiaku, nie są to obawy jedynie teoretyczne. Kto w takim razie weźmie odpowiedzialność za zapowiadany przez Wałęsę pucz, jeśli do niego dojdzie? Co się stanie, jeśli faktycznie poseł i redaktor rzucą się sobie do gardeł?
Cham na salonach
Być może najbardziej przerażający w całej tej sytuacji jest fakt, że kiedyś elity, nawet jeśli były wyalienowane od prostego ludu, stanowiły jednak pewien wzór do naśladowania. Zazdrościło się życia „panu na włościach”, podśmiewało z jego etykiety, ale skrycie chciało się być jak on. Nieco lepszym, choćby to była jedynie gra pozorów. Dzisiaj „dół” i „góra” nie różni się językiem i manierami, a jedynie zasobnością portfela. Cham się uwłaszczył i dzisiaj to często pozornie prości ludzie są od niego o niebo bardziej uczciwi i szlachetni. W końcu za kogo musi mieć swoich wyborców poseł Tarczyński, który tłumaczy, że jego przytyk w kierunku Wałęsy to jedynie „sprowadzenie języka debaty publicznej do rozmowy i dialogu”. „Solo” w jego słowniku oznaczało nie to, co wszyscy pod tym terminem rozumieją, czyli mordobicie, ale „rozmowę jeden na jeden o Polsce”.
Zastanawiam się, co w takim razie powinniśmy rozumieć pod zapowiedzią zrobienia jesieni średniowiecza Tomaszowi Lisowi? Wspólną lekturę monografii Johana Huizingi, przedstawiającą szeroką panoramę rozkładu w kręgu kultury burgundzkiej XIV i XV wieku? Oczywiście, że nie, to po prostu cyniczna gra na dwa fronty. Agresja i puszczenie oka w kierunku radykalnych zwolenników i odwracanie kota ogonem w kierunku mediów. Albo odwrotnie, w zależności, z której strony tego sporu zechcemy się ustawić.
Być lepszym od własnych elit
Oczywiście owa Rzeczpospolita Chamska, która rodzi się na naszych oczach, nie powstała z dnia na dzień i nie ma jednego ojca założyciela. Na ten ponury obraz składają się zarówno lęki i fobie prawicy, jak i przekonanie o swojej wyższości środowisk lewicowych. Pogarda do przeciwników prezentowana przez Jarosława Kaczyńskiego i wesoła arogancja Adama Michnika. Dla jednego przeciwnicy to zdrajcy, dla drugiego swołocz. To w końcu na łamach „Gazety Wyborczej” możemy ostatnio przeczytać jedne z najostrzejszych wywiadów i tekstów, które wprost epatują pogardą dla dla tzw. „Polski B”, która opita i obżarta na PiS-owskim socjalu nie chce się samorealizować zbierając borówki za 4 zł za godzinę.
W sytuacji rozpadu porządku europejskiego, Brexitu, kryzysu imigracyjnego i tysiąca istotnych problemów o skali międzynarodowej, dziennik, który niegdyś obalał rządy, ustami prof. Zbigniewa Mikołejko postanawia „tropić chama”. – Dziś Polską rządzą biali mężczyźni o konserwatywnych poglądach. To oni odsyłają kobiety do domu i rzucają im 500 zł jak ochłap – twierdzi profesor, który sam w sobie chama nie widzi. Podobnie jak walcząca z „mową nienawiści” Agnieszka Holland, krytykująca Zbigniewa Ziobrę twierdząc, że minister sprawiedliwości „jest małym, mściwym komarem, który roznosi Zikę podejrzeń i zła”. Zakładając, że ryba psuje się od głowy, Polska psuje się od polityków i dziennikarzy. Jeśli w pewnym momencie nie powiemy temu „stop”, nie zaczniemy oddolnie okazywać sobie szacunku i po prostu ze sobą rozmawiać, nasze zdegenerowane elity pociągną Polskę na dno. Nie możemy im na to pozwolić.
Felieton ukazał się na portalu Wirtualna Polska