Szatan albo hipokryzja. Jak Kamil Sipowicz mógł ocalić dwie osoby, ale tego nie zrobił


Kategorie

Wystarczył jeden list arcybiskupa Michalika, a dwójka młodych ludzi uniknęłaby śmierci – pisze Kamil Sipowicz. Mocne słowa jak na kogoś, kto mógł im pomóc a nie kiwnął palcem. 

„Szatan”. Taki tytuł nosi tekst w najnowszym „Dużym Formacie”. Jest o dziewczynie, która w młodości molestowana przez księdza nie potrafiła udźwignąć swojego życia. Jest też o obiecującym krakowskim poecie, który wraz z nią postanowił popełnić samobójstwo. Klaudia przed śmiercią napisała list do arcybiskupa Michalika. Żaliła się, że wziął w obronę kapłana, który zniszczył jej dzieciństwo. Arcybiskup nie odpisał. Według Kamila Sipowicza, który skomentował całą sprawę, gdyby hierarcha zareagował, ta dwójka mogłaby żyć. I teraz, mając świadomość powagi sytuacji, proponuję inny tytuł. „Hipokryzja”.

„Wrażliwy chłopak o twarzy amorka”

Tomasz Pułka, bo o nim mowa, był zdolnym chłopakiem. Kilkukrotnie miałem okazję go spotkać. Gdy jeszcze pisałem, widywaliśmy się na konkursach poetyckich, slamach. Był pewny siebie, zawadiacki, momentami arogancki. Dla nikogo nie było także tajemnicą, że eksperymentował z narkotykami. Z próby samobójczej, którą podjął ze swoją dziewczyną Klaudią, wyszedł żywy. Trafił na kilka miesięcy do szpitala psychiatrycznego, aby po wyjściu z niego, zginąć w do dziś niejasnych okolicznościach, tonąc we wrocławskiej Odrze.

Jak napisał Sipowicz w swoim felietonie na portalu NaTemat: „Ten wrażliwy chłopak o twarzy amorka wypróbował na własnym organizmie chyba wszystkie dostępne środki odurzające. Pędził autostradą w kierunku śmierci (…). Wystarczył jeden list biskupa, a być może ta dwójka pięknych utalentowanych młodych ludzi by żyła”. Jeden list. To przecież tak niewiele. Niestety, według Sipowicza hierarcha był zbyt zajęty konferencjami, służbowymi wyjazdami i „troską o sanktuaria Maryjne”, aby – jak papież Franciszek – chwycić za telefon i odpowiedzieć zrozpaczonej dziewczynie.

Świetny, bezkompromisowy

Grzech zaniechania, tuszowanie pedofilii, brak empatii. To wszystko, według Sipowicza, miało się przełożyć na tragiczny los dwójki młodych ludzi. Bardzo mocne zarzuty. W czasach, w których Kościół można obarczyć niemal każdą winą, wiedząc, że ten się nie obroni, podobne sądy wypowiada się lekko. Stoi za nimi jakaś oczywista siła moralnej wyższości. Faktycznie, arcybiskup powinien wychodzić do wiernych, a nie gardzić listami. Powinien izolować pedofili, a nie po ich wyjściu z więzienia dawać im drugą szansę. I w tym wszystkim ona, naznaczona piętnem molestowania i on, idący w to piekło za nią. Do samego końca. Czy nie do takich ludzi Kościół powinien wyciągać rękę? Odpowiedź jest oczywista, ale źródło tego dramatu skomplikowane. Mimo tego Kamil Sipowicz woli uderzyć w konkretnego człowieka, łatwo i efektownie. Zarzuca mu pogardzanie Ewangelią, samemu umywając ręce od całej sprawy. Przymyka jednak oczy na to, że na los Tomka bardziej niż purpurat z Przemyśla, wpływ mieli jego koledzy poeci. Zamiast zaoferować wsparcie, klepali go po plecach kiedy ten w ponarkotykowym transie pisał „świetne wiersze”.

W całej tej przeraźliwie smutnej historii jeden element wyraźnie zgrzyta. Być może poza zaniechaniem arcybiskupa, bardziej kłuje w oczy postawa i hipokryzja Sipowicza. Tak skomentował jego tekst Jacek Dehnel, znany pisarz i poeta, któremu daleko od prawicowych egzaltacji i Kościoła: „O różne rzeczy można obwiniać polskich biskupów, w tym biskupa Michalika – również w tej konkretnej sprawie – ale, dalibóg, nie o śmierć Tomka. Który, powiedzmy sobie to szczerze, zaczął ćpać i pić wcale nie po śmierci swojej dziewczyny, a długo wcześniej”.

 

Kto mógł zrobić wiele, a nic nie zrobił

Sipowicz, jak sam siebie określa „psychonauta”, jest wielkim zwolennikiem legalizacji tzw. miękkich narkotyków i psychotropów. Wiersze, w których Pułka wychwala dopalacze, nazywa „bezkompromisowymi”. Jednocześnie ten sam człowiek, widząc jak Tomek się stacza, nie zrobił absolutnie nic, żeby mu pomóc. Arcybiskup Michalik, który nie odpisał na list mógł ich ocalić. Całe środowisko kumpli dających pieniądze na nowe tabletki – nie. Jak to trafnie podsumował Dehnel: „Jakiekolwiek próby wyciągania go z tej spirali były skazane na niepowodzenie, miał bowiem wokół siebie mnóstwo wspaniałych kumpli od picia i ćpania (…). I powtarzali mu to dalej, kiedy od używek i od terapii twarz cherubinka zmieniła mu się w opuchniętą maskę, i powtarzali mu to dalej, kiedy podjął próbę samobójczą, i <<opiekowali się>> nim tak do samej śmierci, kiedy to załamali ręce i orzekli: <<Ojej, no jaki dramat, naprawdę, szkoda chłopaka, nikt tego nie przeczuwał, przecież był taki pełen życia, ach i och!>>. I wiele bym tu mógł wymienić nazwisk, i wiele osób palcem pokazać, ale abp. Michalika między nimi by nie było”.

Trzeba napisać to jasno. Arcybiskup mógł zachować się lepiej. W idealnym świecie wsiadłby w samochód, spotkał się, porozmawiał, zaoferował terapię. Być może do tragedii by nie doszło. Absolutną hipokryzją jednak jest oskarżanie człowieka o przyczynienie się do śmierci młodych ludzi, jeśli samemu miało się wpływ na ich życie i nie kiwnęło nawet palcem, aby coś w nim zmienić.