Słynne „echa zza granicy” to w większości teksty polskich dziennikarzy. Dlaczego dajemy się nabrać?
Ile razy zdarzyło się wam słyszeć o „zagranicznych mediach” komentujących wydarzenia w Polsce? Jak często spotykacie się w prasie lub na portalach ze stwierdzeniami: „The Guardian twierdzi”, „jak pisze New York Times”, „zdaniem Die Welt”. Może dla odmiany zamiast na tytuły, warto spojrzeć na nazwiska dziennikarzy?
Sądząc po liczbie cytowań, świat żyje naszymi bolączkami. Martwi się o los homoseksualnej mniejszości nad Wisłą, niepokoi populizmem Kaczyńskiego, załamuje ręce nad ksenofobicznym Kościołem, wydarzenia po katastrofie smoleńskiej nazywa psychodramą. Brzmi dziwnie znajomo? Nie przez przypadek. Zdecydowaną większość tych komentarzy piszą bowiem Polacy, często siedząc w redakcjach swoich macierzystych mediów w Warszawie. A stamtąd felietony zataczając koło, wracają na ich łamy, już jako „opiniotwórczy głos z Zachodu”. Wyjątki nie potwierdzają reguły? „To jest reguła” – zwraca uwagę na problem portal „Żelazna Logika”, który wyspecjalizował się w śledzeniu podobnych komentarzy oraz identyfikowaniu ich autorów. „Naszą rolą, czyli wszystkich świadomych tej metody ludzi, jest pokazanie mechanizmów tworzenia ‘opinii zagranicznych mediów’. Wnioski pozostawiamy do wyciągnięcia samemu” – mówi w rozmowie ze mną „Żelazna Logika”.
Przyznam szczerze, gdy po raz pierwszy dowiedziałem się o „produkowaniu” tzw. „ech zza granicy” na zamówienie polskich mediów, podszedłem do sprawy bardzo sceptycznie. Temat z daleka wyglądał na teorię spiskową, a jak to z teoriami spiskowymi bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Ku mojemu zaskoczeniu, im bardziej przyglądałem się sprawie, tym bardziej szczegóły zaczynały się układać w zadziwiająco spójną całość. Czy to możliwe, aby najbardziej prestiżowy amerykański dziennik interesował się losami tęczy na Placu Zbawiciela? Jakim cudem we Francji ktoś jakby jednym głosem z „Gazetą Wyborczą” relacjonuje posmoleńskie rozczarowanie stanem państwa? Jak to się dzieje, że „Die Welt”, niemal natychmiast po dosyć niszowej sprawie „biblijnego ślubowania” części polskich lekarzy, z pozycji lewicowych krytycznie komentuje cały pomysł?
W swojej książce z 2004 r. pt. „Nie tylko Fakty”, Tomasz Lis napisał ciekawy fragment, który wiele w tej sprawie wyjaśnia: „Każdy korespondent wie, jak bardzo syzyfowe jest przekonanie kolegów (..), że guzik kogokolwiek w Ameryce obchodzi to co jest dla nich najważniejszą sprawą na świecie. (..) w Waszyngtonie można znaleźć co najwyżej agencyjne strzępy. Autorami strzępów zwykle są dziennikarze agencji AP czy UPI, zwykle koledzy moich koleżanek czy kolegów, którzy poprosili mnie o echa. Ich depesze są pisane z tego samego Sejmu czy URM-u (…). Depesze agencji zachodnich nie są więc ani na jotę więcej warte niż to, co każdy może przeczytać w ‘Wyborczej’ czy w ‘Rzeczpospolitej’ ale (..) po drodze z Warszawy do Waszyngtonu i z powrotem zamieniają się w echa”.
Czy mechanizm ten działa również dzisiaj? Oczywiście, ale w międzyczasie „strzępki” informacji zamieniły się w całe artykuły, które można dowolnie cytować, wycinać i podawać jako wzór komplementarności poglądów danej redakcji z „opiniotwórczym zagranicznym medium”.
„Paweł Kukiz może położyć kres rządom PO – pisze berliński dziennik” – piórem Jana Opielki związanego z „Krytyką Polityczną”.
„’Le Monde’: Polska psychodrama wokół katastrofy w Smoleńsku” – to już echo tekstu Piotra Smolara.
„’New York Times’ napisał o tęczy z Placu Zbawiciela” – cytuje NaTemat, choć tekst napisała ich blogerka, Hanna Kozłowska.
„’The Guardian’: Polska wojna XXI wieku” – czytamy w „Gazecie Wyborczej” relację z tekstu o antykoncepcji, której autorką jest Agata Pyzik, aktywistka społeczna wywodząca się z kręgów „Krytyki Politycznej”.
Podobne przykłady pojawiają się z tygodnia na tydzień, zawsze w polskich mediach cytowane bez nazwiska autora, z charakterystycznymi wtrętami: „jak podaje dziennik”, „jak twierdzi XYZ”, „jak czytamy w XYZ”. „‘Głos z zachodu’ na pewno jeszcze działa, ale już nie tak skutecznie jak kiedyś. Szczególnie odporne na te techniki jest młodsze pokolenie, które nie ma kompleksów, bo widziało świat. Jedyny efekt jaki ten manewr dzisiaj osiąga, to stworzenie wrażenia, że ‘nie tylko u nas tak mówią’, czyli o wytworzenie szumu medialnego” – tłumaczy „Żelazna Logika”.
Co nie bez znaczenia, wszystkie artykuły „z Zachodu”, tak chętnie cytowane przez polskie media, mają w większości przypadków charakter liberalny światopoglądowo, krytyczny wobec polskiej rzeczywistości a niejednokrotnie po prostu w złym i fałszywym świetle stawiają nasz kraj, ukazując go jako miejsce pełne ksenofobii i wszechobecnej władzy kleru. Niech dobitnym i aktualnym przykładem tego zjawiska będzie tekst Adama Leszczyńskiego, młodego dziennikarza „Gazety Wyborczej” i „Krytyki Politycznej”, opublikowany równocześnie po angielsku i niemiecku w „The Guardian” oraz „Suddeutsche Zeitung”. Leszczyński udowadnia w nim, że Polacy nie potrafią zdobyć się na solidarność wobec afrykańskich imigrantów, nie tylko nie szanując ich odmienności, ale po prostu pałając do nich nienawiścią. W jaki sposób treść ta przyswajana jest nad Wisłą? Największe portale rozpoczynają swoje relacje od zdań w stylu: „Brytyjska gazeta uważa, że Polacy nie chcą przyjąć uchodźców, nazywając ich terrorystami”.
Czy w takim sposób musimy leczyć swoje kompleksy? Abstrahując już od motywacji poszczególnych dziennikarzy i redakcji, do rzetelności a nie widzimisię, należy informowanie również o autorze artykułu. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z wieloletnią, świadomą i cyniczną manipulacją. Zagraniczne media nie żyją kwestiami społecznymi w Polsce, tak jamo jak by nie interesujemy się wyborami na Litwie czy spotem o in vitro w Bułgarii. Dzisiaj, w dobie internetu możemy wreszcie szybko i precyzyjnie takie przeinaczenia identyfikować i wytykać. Tylko i aż po to, aby mieć świadomość pełnego kontekstu wydarzeń. To nie „New York Times” uczy Polaków jak żyć, tylko dwudziestoparoletni redaktorzy z Łomianek.