Polska zaczyna się na nowo. Oby była wspólna
Prezydent, który jeszcze w lutym miał 70% poparcia, przegrał z człowiekiem, który w trzy miesiące dorósł do prezydentury. Pomimo politycznego doświadczenia, przegrał w najprostszy możliwy sposób – lekceważąc przeciwnika. Wraz z Bronisławem Komorowskim porażkę ponieśli wszyscy ci, dla których zmiana w Polsce była zamachem na wolność, a wynik wyborów „błędem demokracji”. Teraz, bez względu na polityczne sympatie, po kampanii, która nie tylko przez media przeszła jak tornado, musimy szybko zapomnieć o dawnych podziałach. Polska zaczyna się na nowo. I jest w niej miejsce dla każdego.
Stało się – rzecz jeszcze na początku roku nie do pomyślenia. Mówili o nim: człowiek znikąd. Mdły, plastikowy, ubezwłasnowolniony, siedzący w kieszeni Kaczyńskiego. Andrzej Duda, nawet w opinii politycznych ekspertów, miał był ostatnim gwoździem do trumny Prawa i Sprawiedliwości. Tymczasem to on, na naszych oczach przechodząc jedną z najszybszych w politycznych metamorfoz 25-lecia, poprowadził PiS to historycznego zwycięstwa.
To wszystko prawda, ale nic nie zrozumie z obecnych nastrojów w Polsce ten, kto zwycięstwo Dudy odczyta jedynie w kluczu partyjnym. W rzeczywistości wynik ten oznacza definitywną klęskę formuły politycznej Platformy Obywatelskiej. To z nią, pomimo symbolicznego pozbycia się podczas debaty proporczyka z emblematem PO, utożsamiany był prezydent Komorowski. I to za całokształt funkcjonowania dzisiejszego państwa rozliczyli go wyborcy. Pomimo wsparcia znacznej części mediów, legionu celebrytów i autorytetów III RP, pomimo straszenia zamachem na demokrację – większość Polaków powiedziała: dość. Zbyt wielu ludziom „zgoda i bezpieczeństwo” coraz częściej kojarzyły się ze świętym spokojem kupionym w zamian za polityczną bierność. Szczególnie młodemu pokoleniu, co udowodnił wynik Pawła Kukiza – przestało to wystarczać.
Ci politycy pokolenia „Solidarności”, którzy obecnie jeszcze nadal są u władzy, podczas obecnych wyborów zapłacili wysoką cenę za cechę, której młodość nienawidzi najbardziej: hipokryzję. Jak bolesny był powrót do rzeczywistości, przekonał się Bronisław Komorowski, kiedy po raz pierwszy od pięciu lat spotkał się z problemami ludzi na ulicy. Nie dało się już dłużej udawać, jak bardzo władza wyalienowała się od swojego narodu. Jak głupcami nazywała pracujących za mniej niż 6 tys. Jak kpiła najpierw z teoretyczności państwa, później „jajami” nazywając upadek polskiego górnictwa. Nie dało się dłużej zamykać oczu na medialną świtę prezydenta, która myślących inaczej, słowami Adama Michnika, nazwała „gówniarzami”. Której profesorskie autorytety liczyły, że zamiast robić w kraju raban, gówniarze ci po prostu z kraju wylecą. W końcu, jak powiedziała Pierwsza Dama – emigracja to wielka szansa.
Znamienne są pierwsze słowa Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Dudy już po ogłoszeniu wyników. Ustępujący prezydent, po gratulacjach złożonych kontrkandydatowi, skupił się na ukazaniu wewnętrznego podziału. „Tę falę nienawiści i agresji trzeba powstrzymać” – mówił Komorowski, aby po chwili dodać: „Będą kolejne bitwy, ale pomoże nam pospolite ruszenie”. Duda z kolei, odwrotnie, bez militarnej retoryki, nawoływał do porozumienia, dialogu i szukania wspólnego języka w Polsce, która przecież też jest wspólna. Nawet jeśli to polityczne krasomówstwo, zaskakuje rozłożenie akcentów szczególnie u kandydata, który do wyborów szedł przecież z hasłem o „zgodzie i bezpieczeństwie”.
Dzisiaj, już na spokojnie, co do jednego nie mam wątpliwości: te wybory nie potoczyłyby się tak, jak się potoczyły, gdyby nie internet. To na Twitterze, Facebooku i niezliczonych forach równoważono przekaz obozu władzy. To tam wymieniano się informacją, ukazywano przekłamania, a każdy lapsus kandydatów, rozprzestrzeniał się z prędkością mema. Tradycyjne media wychodzą z tego starcia na tarczy, kończy się epoka zużytych autorytetów. Przede wszystkim, kończy się ona w polskiej polityce. Jak pięknie na Twitterze napisał ks. Janusz Chyła: „Nawet jeśli państwo istnieje tylko teoretycznie, to jednak Naród istnieje realnie„. Właśnie dowiedział się o tym Bronisław Komorowski, a wraz z nim starannie dobrana galeria beneficjentów III RP. Ten Naród, którego wybór Andrzej Celiński pozwolił sobie nazwać „błędem demokracji”, pokazał, że od polityki oczekuje czegoś więcej niż pilnowania żyrandola. Że pragnie on podmiotowości, współudziału w rządach i potraktowania serio. I że nie da się tego kupić nawet za cenę zorganizowanego na kolanie referendum, które otwiera drogę do wprowadzenia JOW-ów.
Jakby jednak nie komentować wyników wyborów, teraz, bez względu na polityczne sympatie, jedno jest dla mnie oczywiste. Musimy jak najszybciej zapomnieć o dawnych podziałach. Nawet, jeśli polaryzacja osiągnęła niespotykany dotąd poziom. W przemówieniu wygłoszonym po poznaniu wstępnych wyników, Andrzej Duda obiecał, że właśnie zasypywanie podziałów uczyni misją swojej prezydentury. Mam zamiar pilnie przyglądać się temu, jak nowy prezydent ze swojej obietnicy się wywiąże. Od dzisiaj trzeba surowo patrzeć mu na ręce, bo nie stać naszego kraju na kolejną wewnętrzną wojnę. Wierzę w to, że Polska zacznie się dziś na nowo. Ponadpartyjna, świeża, ambitna, młoda, innowacyjna, wierna ideałom. Nazwijcie to naiwnością, ale nic w tej chwili nie może być ważniejsze. Jak bardzo byśmy się od siebie nie różnili, ojczyznę mamy jedną. I niech tak pozostanie.