Polska pomieści nas wszystkich
Żyjemy w kraju, w którym emocje polityczne sięgają zenitu. Linia podziału przebiega nie tylko przez umowną „Polskę A” i „Polskę B”, ale również nasze rodziny, relacje z przyjaciółmi, często sami nie potrafimy pozbierać myśli. A jednak w takie dni jak 11 listopada musimy to zrobić, bo stawką jest nie tylko nasze dobre samopoczucie. To przyszłość ojczyzny, w której żyjemy. A tą mamy tylko jedną.
Czasami łapię się na takiej myśli: co za ponura ironia, że w święto, podczas którego celebrujemy rzecz bezapelacyjnie fundamentalną – naszą niepodległość – tak wiele rzeczy nas dzieli. Co może być kontrowersyjnego w radości z tego, że jest się wolnym? W końcu 4 lipca, gdy Amerykanie świętują swój dzień niepodległości, atmosfera jest wręcz piknikowa. Na trawnikach i w ogrodach dymią grille, dzieci z rodzicami wychodzą zobaczyć tradycyjny pokaz fajerwerków. Dlaczego u nas w tym czasie potrafił płonąć samochód satelitarny, budka strażnicza w ambasadzie i setki rac? Oczywiście wtedy uświadamiam sobie, że przyczyn jest wiele, a samo zdziwienie bez wniosków może być co najwyżej naiwnym myśleniem życzeniowym. Przecież obie strony barykady wychodzą w tym czasie pod sztandarami jedności narodowej. A jednak jedności między nimi nie da się znaleźć.
Różnica między beztroską 4 lipca, a napięciem 11 listopada sięga głębiej. Ameryka przynajmniej od 1800 roku i wyborów w których Thomas Jefferson pokonał Johna Adamsa posiada jasną sukcesję kolejnych prezydentów (zaburzonych jedynie wojną domową), którą z dumą nazywają „pokojowym transferem władzy”. Raz wywalczonej niepodległości nie musieli oni później bronić w konflikcie u wrót własnego kraju. System elektorów połączonych z powszechnymi wyborami funkcjonował kolejne dekady. Niestety Polska nie ma podobnego geopolitycznego handicapu. W przeciągu dwóch stuleci zmieniały się na naszych ziemiach granice, powstawały kolejne polityczne quasipaństwa, maszerowały obce wojska, przetoczyły się dwie wojny światowe i dyktatura komunistów. Niepodległość jest dla nas czymś stosunkowo świeżym, obarczonym ryzykiem utraty i ciągłym niepokojem wynikającym z bycia państwem, które nie może odciąć się od reszty świata. Silić na neutralność.
Polska niepodległość to również różne tradycje rozumienia własnej podmiotowości, w uproszczony sposób możliwe do wyrażenia przez wizje polityki Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego. Ojcowie naszej wolności tak samo jak my dzisiaj, uwikłani byli w konflikty swoich czasów, czasami tak jak Piłsudski – posuwając się do zamachu stanu w przekonaniu o wyższej konieczności. Nic dziwnego, że dzisiaj nadal tli się płomień tamtych sporów, podsycony dodatkowo żalem części społeczeństwa, które nie uznało III Rzeczpospolitej jako państwa, które uczciwie osądziło i rozliczyło włodarzy Polski Ludowej.
Od kilku lat na ulicach Warszawy obserwujemy właśnie konsekwencje zaniechań i zbyt długiego milczenia na temat odcieni patriotyzmu i wolności, którą możemy się wspólnie cieszyć. Gdy część środowisk lewicowych wolała mówić o globalizmie, prawica – w tym ta skrajna – zmonopolizowała i wypromowała alternatywną wizję niepodległości nieodłącznie związanej z nacjonalizmem. W kontrze do tak postawionego zagadnienia, wyjdą Polacy, którzy nie godzą się na obecny kierunek zmian. Nie zawsze z jasno sformułowaną do nich alternatywą. Przynajmniej w warstwie haseł i idei dojdzie między nimi do nieuchronnego starcia. Mam nadzieję, że tylko na tej płaszczyźnie. Nie powinniśmy w związku z tym załamywać rąk, w końcu konflikt polityczny jest nieodłączną częścią składową każdej demokracji. Wydaje mi się jednak, że nasz problem leży nie w samym sporze, ale metodach, którymi go prowadzimy.
Do tej pory z tyłu głowy mam te dwa obrazki. Wtorek 30 sierpnia, gdański Cmentarz Srebrzysko. Pogrzeb senator Anny Kurskiej, matki Jarosława i Jacka. Środa 31 sierpnia, Bazylika św. Brygidy w Gdańsku. Abp. Sławoj Leszek Głódź odprawia Mszę podsumowującą obchody Porozumień Sierpniowych. Co się wtedy wydarzyło? Bracia z dwóch stron medialnej barykady stanęli obok siebie. Prezydent Duda podał rękę na znak pokoju prezydentowi Wałęsie. Proste gesty, a jednak mogą być dla nas lekcją na przyszłość i wskazówką jak nie dać się do reszty podzielić świętując wspólną wolność. Nawet nie zgadzając się ze sobą co do pojęć, nawet będąc w sporze – zawsze znajdzie się w nim przestrzeń na jego ucywilizowanie.
Niech obie manifestacje idą przez Warszawę. Polska jest wystarczająco duża, aby je pomieścić. Tragedia wydarzy się tylko wtedy, gdy zamiast się różnić, zaczniemy ze sobą walczyć. Gdy fizycznie podniesiemy rękę na drugiego Polaka. To byłoby najgorszym uczczeniem 11 listopada, jakie mogę sobie wyobrazić.