Polka za murami Watykanu. Niezwykłe życie u boku dwóch papieży
Jest jedną z nielicznych kobiet, która na stałe mieszka za murami Watykanu. Gdy wychodzi na jogging, w ogrodach mija modlącego się Benedykta XVI. Jej córki to ulubienice Franciszka – kiedy najmłodszej wypadł pierwszy ząb, dostała od papieża odręcznie napisany list i czekoladki. Magdalena Wolińska-Riedi to korespondentka TVP z Włoch i doktor historii Kościoła, prywatnie żona gwardzisty szwajcarskiego. Jak łączy swoją pracę z życiem rodzinnym? Jak wygląda watykańska codzienność i kibicowanie Polsce w najbardziej niezwykłej strefie kibica w Europie? Oto jej historia.
Marcin Makowski: Zacznijmy od rzeczy najważniejszych, czyli od piłki. Na co dzień mieszkasz w Watykanie, mecz Polska-Szwajcaria oglądałaś w koszarach Gwardii. Jakie to uczucie? Jak reagowała papieska armia, gdy Krychowiak strzelił ostatniego karnego?
Magdalena Wolińska-Riedi: Patrzyli na mnie wzrokiem Bazyliszka. Wstali naburmuszeni i poszli na sobotnią wieczorną mszę, na którą i tak z powodu karnych byli spóźnieni… Ale jak widać, jestem cała i zdrowa. Na szczęście udało się uniknąć Vatexitu i z domu nie musiałam uciekać (śmiech). Choć tamtego dnia gwardziści salutowali mi wyłącznie z przymusu. Ale już tak na chłodno, jak o tym pomyślę, to była chyba najbardziej wyjątkowa strefa kibica w Europie. Od momentu, kiedy było wiadomo, że spotkamy się w 1/8 ze Szwajcarami, czuć było podekscytowanie, przygotowywano całą przestrzeń w kolorach murawy, zawieszono duży telebim. Oczywiście nie zabrakło też przekomarzania się ze mną.
No tak, ich 110…. Ty jedna.
No nie tak do końca, wezwałam jeszcze nasze zakonnice z kuchni gwardii – albertynki i spowiednika franciszkanina. Za to szczególnie rozdarte były moje córki. Młodsza twardo za Polską, ale starsza, jak ją tata wziął na bok, stwierdziła, że trzyma kciuki za Szwajcarów. Oczywiście po meczu powiedziała, że to taki żart i od początku kibicowała Polakom. Cwane bestie.
Co z gwardzistami na służbie, jak śledzili spotkanie?
Przy wyrównującym golu Szwajcarów ktoś podbiegł do radia i krzyknął do wszystkich walkie-talkie w Pałacu Apostolskim „Mamy gola!”. Dostało mu się później od oficera. Już po wszystkim jednak chłopaki przychodzili mi – czyli nam, Polakom – pogratulować. W końcu to był uczciwy pojedynek.
A komu kibicuje papież Franciszek? Wiadomo, w Copa America za Argentyną, ale na Euro?
Tutaj akurat papież miał bardzo dyplomatyczną wymówkę, aby nie zdradzać swoich sympatii, ponieważ przebywał na pielgrzymce w Armenii. Ale może gdyby do nas wpadł, to – my, kobiety – byśmy go przekonały do Polski? O wyniku dowiedział się od gwardzistów podczas uroczystości w Armenii, ale zachował kamienną twarz.
Często widujesz się z Franciszkiem?
Oczywiście to nie jest tak, że co tydzień pijemy kawę, ale papieża spotykam regularnie, najczęściej nieoficjalnie. Bywa, że skądś wraca, na chwilę się zatrzyma i porozmawia. Jest zawsze ogromnie serdeczny dla naszych dzieci z gwardii. Zdarzyło się, że w domu św. Marty, gdy córki przyszły odwiedzić ojca, bawił się z nimi w chowanego. Innym razem jak jechaliśmy po porannej mszy nad morze i dowiedział się o tym, zapytał żartobliwie, czy może się zabrać z nami. Tak samo jak jest bezpośredni dla tysięcy wiernych na placu św. Piotra, podobnie w sytuacjach półprywatnych.
Twoje córki to chyba jego ulubienice. Widziałem wideo, na którym papież ogląda ich rysunki, a gdy młodsza zawstydzona stwierdza, że są brzydkie, papież ją przytula i zaczyna się śmiać.
I tak było od pierwszych dni jego pontyfikatu. Franciszek wychodzi z gabinetu na spacer, mija męża i pyta go, co słychać. On mówi, że jednej z naszych dziewczynek wypadł właśnie pierwszy ząb i co robi papież? Wraca do gabinetu, przynosi czekoladki i odręcznie napisany list z gratulacjami i zapewnieniem o modlitwie.
Jaki to ma wpływ na twoje dzieci? Czy zdają sobie sprawę, w jak wyjątkowych warunkach przyszło im dorastać?
Oczywiście to niejako rola nasza – rodziców, aby je w tym uświadamiać i na tę wyjątkową sytuację w życiu uwrażliwiać. Warto też pamiętać, że to nie jest relacja tylko z jednym papieżem, bo przecież żyjemy w fenomenalnym momencie dziejowym, kiedy mamy również emerytowanego Benedykta XVI. On z kolei zaprosił nas ostatnio do siebie po pierwszej komunii Melanii. Pół godziny fantastycznej rozmowy, miłych wspomnień i żartów. Kardynał Ratzinger zresztą udzielał nam ślubu, prowadził kurs przedmałżeński, chrzcił dziewczynki i cały czas dopytywał o moją rozprawę doktorską, którą zawiesiłam po tym, jak zostałam korespondentką TVP. Także nasza relacja odbywa się dwutorowo, pomiędzy Benedyktem a Franciszkiem. Czasami aż trudno w to uwierzyć.
Jaka jest forma papieża emeryta?
Wbrew niektórym krążącym pogłoskom, on intelektualnie ma się świetnie. Będzie się można o tym przekonać 28 i 29 czerwca, podczas 65. rocznicy święceń kapłańskich Benedykta XVI i uroczystości św. Piotra i Pawła, kiedy to po raz pierwszy powróci do Pałacu Apostolskiego i pojawi się tam publicznie od dnia swojej abdykacji.
Nie korci Cię, aby namówić go na wywiad? Twoja role jest przecież wyjątkowa w dwójnasób, po pierwsze jesteś żoną gwardzisty szwajcarskiego, po drugie dziennikarką. Starasz się te kontakty wykorzystać?
Myślę, że wiele osób chciałoby i na moim miejscu próbowało starać się o podobne wywiady, ale papieże raczej się na nie nie godzą. Benedykt tuż po swoim odejściu zapowiedział, że publicznie nie zabierze głosu, chce się oddać kontemplacji i modlitwie. Żyje w klasztorze w Ogrodach Watykańskich, tam przyjmuje gości, spotyka się z ludźmi, ale wyłącznie prywatnie. Oczywiście czasami chciałabym światu wykrzyczeć jakieś ważne a jeszcze nieznane wydarzenie, pokazać pewne historie od kuchni, ale jestem absolutnie świadoma, że mi nie wolno. I tak do wielu sytuacji mam dostęp jako jedna z kilku osób na świecie i mam świadomość, że jest to wielkie uprzywilejowanie.
Musisz postępować ostrożnie, ponieważ nie tyle zrazisz sobie ewentualnie źródła watykańskie, ale przecież to jest również twój świat rodzinny.
Gdybym popełniła jakiś fałszywy krok, miałoby to natychmiastowe konsekwencje. Nawet ryzyko zabrania mi watykańskiego paszportu. Przez 13 lat, kiedy tutaj mieszkam, udało mi się jednak dość skutecznie tej watykańskiej dyplomacji nauczyć.
No właśnie, z czym faktycznie wiąże się takie życie? Są jakieś obyczaje i normy niezrozumiałe dla postronnego odbiorcy?
Cała otoczka i ceremoniał watykański staje się elementem twojego życia codziennego, już sam ten fakt wywraca wiele spraw do góry nogami. Szczególnie dla świeckiej kobiety i matki, bo pamiętajmy, że zdecydowaną większość mieszkańców Watykanu stanowią duchowni kapłani, którym podobny rytm nie przeszkadza. Musimy być zawsze elegancko i godnie ubrane, ale nie ma szaleństw. Jeździmy normalnie na rowerze, na wrotkach, panuje autentyczna swoista symbioza, ale w małym gronie o to łatwiej. Nas jest tam trzynaście kobiet i do tego nasze dzieci – innych świeckich osób, nie licząc samych gwardzistów – ale oni są formacją wojskową – właściwie w Watykanie nie ma. Wszystkie kobiety z watykańskim paszportem są małżonkami gwardzistów.
Jeśli chodzi o obywatelstwo, jesteś w takim razie w najbardziej elitarnym gronie na świecie. Jak reagują ludzie na lotniskach?
Jest to o tyle osobliwe, że nie chodzi tutaj o paszport dyplomatyczny Stolicy Apostolskiej, który celnicy znają, ale faktycznie o paszport Państwa Watykańskiego. Bywa, że przekraczanie granicy trwa dłużej, ale wiele drzwi równocześnie takie pochodzenie otwiera.
A jak wygląda Watykan po 18, gdy zamykają się bramy i żadna obca osoba nie ma wstępu?
To wyjątkowe zjawisko. Z około pięciu tys. osób, które tam pracują, zostaje dosłownie garstka, niecałe 400 w całym państwie. Serce jednego z najbardziej hałaśliwych miast w Europie nagle cichnie i pozornie zamiera. To wyjątkowe uczucie wyjść wtedy pobiegać w Ogrodach Watykańskich i kątem oka widzieć jak papież Benedykt XVI odmawia różaniec. Można powiedzieć, że to niejako żywoty równoległe. Ośmioletnia córka na rowerze, papież na modlitwie. I to się wbrew pozorom jakoś niezwykle równoważy i uzupełnia, choć z drugiej strony cały czas ma się świadomość, jak niezwykłej rzeczywistości człowiek dotyka. Na przykład Benedykt XVI przyszedł kiedyś do nas na kolację po ślubie. Podałam m.in. awokado, a z jego pestki na pamiątkę później zasadziliśmy drzewko. Teraz ma ponad trzy metry i kiedy już nie mieści się na moim balkonie, ma trafić do papieskiego ogrodu. I takich historii jest wiele.
Jakie to biblijne. Nasiono zasadzone w żyzną glebę daje owoce. I to jeszcze w ogródku papieża.
Może to i patetyczne, ale z drugiej strony naprawdę tak to wygląda. Takie jest życie w wyjątkowym miejscu; raz wzniosłe, innym razem zupełnie prozaiczne – zakupy, spacer z dziećmi, wizyta u laryngologa.
Czy ten gorset obyczajów, pewnej etykiety i patosu czasami jednak cię nie męczy?
Oczywiście, że nie robimy w domu dyskoteki, możemy zapraszać znajomych i rodzinę, ale z drugiej strony coś za coś. Jak się wchodzi w takie miejsce, to z pełną konsekwencją i świadomością ograniczeń. Od początku było jasne: musisz być katoliczką, sprawdzano moje świadectwo moralności, były wymagane rekomendacje biskupów, są obowiązkowe msze niedzielne.
To jest chyba dobry moment, żebyś opowiedziała swoją historię. Jak młoda Polka trafia nagle do jednego z najmniejszych państw świata?
Historia z jednej strony banalna, z drugiej wyjątkowa. Spotkałam przyszłego męża na placu św. Piotra. On był na służbie, ja akurat miałam coś przekazać dla jednego z hierarchów w Pałacu Apostolskim i gwardzista zatrzymał mnie na bramie. Nie chciał wpuścić, mówił, że wszyscy twierdzą, że mają jakieś sprawy do załatwienia z kardynałami. Później okazało się, że faktycznie miałam umówione spotkanie i biedny przerażony szukał mnie po całym mieście. Zaiskrzyło, zaczęliśmy się spotykać i tak się ułożyło. Delikatne otrzeźwienie przyszło, gdy zobaczyłam stertę dokumentów do podpisania, gdy zaczęliśmy myśleć o ślubie.
Miałaś wtedy moment zwątpienia?
Tak, byłam przerażona, miałam przecież 23 lata i nagle musiałabym zostawić rodzinę i Warszawę? On był jednym z gwardzistów, którzy podjęli służbę na stałe, stąd nie miałam innej opcji jak Watykan. Samo małżeństwo to też nie była banalna sprawa. Musiał mieć stopień podoficerski, minimum pięć lat na służbie, specjalnie dochodzenie przeprowadzone przez sekretarza stanu. Nie robiono tego jednak bez powodu, ponieważ później Watykan faktycznie bierze pełną odpowiedzialność za taką osobę – jest nawet specjalna deklaracja ochrony dyplomatycznej i prawnej w paszporcie.
Muszę o to zapytać. Jak wyglądały pierwsze miesiące, lata. Młoda atrakcyjna dziewczyna w państwie, które składa się głównie z duchownych. Były jakieś gafy, niefortunne sytuacje?
No wiesz, nie mogę tak publicznie (śmiech).
Coś tam możesz. Bez nazwisk.
Było duże zainteresowanie, zamieszanie – pytali, kto to jest? Oczywiście nic niestosownego nigdy się nie przytrafiło, to w końcu świat duchownych. I dyplomatów.
Co dalej? W Watykanie nie będziesz mieszkała zawsze. Planujesz rozwój kariery dziennikarskiej?
Jeśli chodzi o dziennikarstwo, towarzyszyło mi właściwie od początku mojego pobytu za murami watykanu. Współtworzyłam wiele produkcji o Kościele, o papiestwie, jestem absolwentką m.in. Wydziału Historii Kościoła, a do tego miałam dostęp do kuluarów. Późniejsza propozycja była zatem czymś, co układało się w piękną całość. Jeszcze nie wiem, co będzie kiedyś, po zakończeniu służby mojego męża. Kocham Rzym. Wrosłam w to miasto i we Włochy. W pracy ze względu na obszar, w jakim działam jako korespondentka – basen Morza Śródziemnego – zajmuję się również kryzysem migracyjnym, relacjami z obozów uchodźców – jest przede mną jeszcze wielki świat do odkrycia, ale gdziekolwiek pójdę, część tych wyjątkowych lat, które tu spędzam, pozostanie we mnie na zawsze.
Magdalena Wolińska-Riedi – Dziennikarka, korespondentka TVP w Watykanie, doktor historii Kościoła, małżonka gwardzisty szwajcarskiego i matka dwójki dzieci. Jedna z nielicznych świeckich Polek mieszkająca na stałe w Watykanie.
Wywiad dla portalu Onet.