Paradoksy impeachmentu. Demokraci zamiast obalić, wzmocnili Trumpa

Paradoksy impeachmentu. Demokraci zamiast obalić, wzmocnili Trumpa


O impeachmencie, czyli przewidzianej w konstytucji USA możliwości odwołania prezydenta, demokraci marzyli właściwie od dnia zaprzysiężenia Donalda Trumpa. W końcu, gdy udało im się doprowadzić do procesu, przegrali coś więcej, niż głosowanie w Senacie. W istocie już teraz mogli przegrać wybory prezydenckie.

W sondażu pracowni Gallupa, która bada poparcie dla obecnego prezydenta USA od początku jego kadencji, czyli 20 stycznia 2017 r., Donald Trump osiągnął właśnie rekord. Uzyskane po raz pierwszy 49 proc. zaufania społecznego – dużo jak na tak podzielone i spolaryzowane państwo – nieprzypadkowo zbiegło się w czasie z procedurą impeachmentu. Próba odwołana głowy państwa z pełnionego urzędu ze względu na sugerowane przez demokratów nadużycia władzy, nie zaszkodziła Donaldowi Trumpowi tak, jak spodziewali się tego polityczni przeciwnicy. Zadziałała wręcz kontrskutecznie.

Teflonowy prezydent

Właściwie od początku swojej kampanii, milioner i celebryta wymykał się klasycznym definicjom opisującym skandale i kryzysy, po których polityk nie mógłby się podnieść. Taśmy z nagranym głosem Trumpa mówiącego, że kobiety pozwalają znanym ludziom na więcej i można „łapać je za c…ę”? Proszę bardzo. Skandal z nielegalnym zatrudnianiem imigrantów – w tym Polaków – na budowach jego sztandarowych inwestycji? Nie ma problemu. Dziwne, pisane często niczym w hejterskim transie tweety? Wyborcy pokochali go za szczerość. Obrażanie dziennikarki zadającej niewygodne pytanie o seksizm Trumpa podczas debaty wyborczej? Mało istotne. I tak dalej, i tym podobne.

Przez te wszystkie lata podobnych historii, które pokazały, że Donald Trump przedefiniował paradygmaty politycznego status quo i zyskał trudny do zrozumienia wśród amerykańskich liberałów teflon, zebrało się na więcej niż książkę. Jedną z nich napisał zresztą Michael Wolff, w „Ogniu i furii” portretując paranoiczną jego zdaniem codzienność pracy w Białym Domu. Tylko co z tego? Na co te wszystkie argumenty – z zarzutem koronnym o uzależnianie pomocy finansowej dla Ukrainy od wszczęcia śledztwa w sprawie syna kontrkandydata, Joe Bidena, zasiadającego w radzie nadzorczej jednej z ukraińskich spółek – przełożyło?

Gest bezsilności

Symbolicznym podsumowaniem wieloletnich starań demokratów, którzy zamiast na wykreowaniu sensownego kontrkandydata na listopadowe wybory 2020 roku, skupili się na histerii i uderzaniu w moralizatorskie tony, był bezsilny gest spiker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, która teatralnie podarła tekst przemówienia prezydenta na tradycyjnym orędziu „State of the Nation” piątego lutego, podczas którego prezydent podsumowuje kondycję Ameryki oraz spoistość unii poszczególnych stanów.

Trump jest politykiem nieobliczalnym, egocentrycznym, chaotycznym i zafiksowanym na idei antyglobalizmu. To wszystko prawda. Tyle, że sama prawda nie wystarczy, aby odsunąć go od władzy, jeśli nie opowiada się jej pełnego spektrum. Nie mówi o wzroście zatrudnienia, asertywnej polityce zagranicznej, poczuciu dumy, która wróciła w serca wielu „zapomnianych Amerykanów” tzw. Pasa Rdzy, których miejsca pracy rozpłynęły się w powietrzu w wyniku kryzysu gospodarczego 2008 roku. Wielu demokratom wydawało się, że podobnie jak w przypadku Hillary Clinton – rząd dusz można wygrać mając w rękach większość mediów oraz poczucie, że stoi się po stronie tego co moralne, progresywne i słuszne.

Kierunek – reelekcja

Nie wystarczy. Zwłaszcza, jeśli potyka się po drodze o własne sznurowadła i w momencie, w którym należałoby pokazać jak działa zdrowa demokracja, swoiste prawybory demokratycznych kandydatów na prezydenta w stanie Iowa – zamieniają się w ogromny skandal z liczeniem głosów. „Demokraci chcą rządzić krajem, a nie potrafią urządzić prawyborów” – tweetował wyraźnie zadowolony Trump.

Teraz, gdy w nocy ze środy na czwartek polskiego czasu Senat odrzucił wniosek o impeachment nie wzywając dodatkowych świadków, może się skupić tylko na kampanii. Prowadzić ją będzie pod hasłem walki z establishmentem, który nie chciał poczekać kilku miesięcy na powszechne głosowanie, bo bał się porażki, która teraz wydaje się przesądzona. Czas pokaże, czy ma rację, ale intuicja podpowiada mi, że ma.