Niestety, trzeba to powiedzieć na głos. Rząd skapitulował na polu komunikacji zagranicznej
Od momentu zakończenia Marszu Niepodległości, przeczytałem na jego temat niezliczoną ilość dramatycznych relacji z zagranicy. Były rzecznik Hillary Clinton zupełnie wprost nazwał go pochodem ”60 tys. nazistów”, w Europarlamencie wtórował mu z kolei Guy Verhofstadt, dodając, że wszystko działo się kilkaset kilometrów od Auschwitz. Nic nie dorówna jednak artykułowi pewnego amerykańskiego młodego publicysty, który 11 listopada ”ze strachu przed polskim antysemityzmem zamknął się w łazience”. Postanowiłem do niego napisać. Życie w takim lęku nie jest zdrowe.
To nie jest tekst o tym, co myślę na temat rasizmu czy ksenofobicznych haseł, które pojawiały się przy okazji Marszu Niepodległości. Moje zdanie na ten temat, podobnie jak większość polskiej prawicy, wyraziłem jasno. W Polsce nie ma miejsca na podobne brednie. Kto chce poczytać więcej, tego odsyłam do tekstu ”Czarnoskóry nie może być Polakiem? To rasizm i idea, która jest prawicy obca”.
O czym zatem będzie to tekst? O wojnie informacyjnej, która toczy się na kanwie owego Marszu. Trzeba bowiem rozróżnić uprawnione głosy krytyczne wobec kilkuset osobowej grupy ludzi, którzy zamiast chodzić po marszach, powinni siedzieć w więzieniach, od fałszujących obraz sytuacji w Polsce zagranicznych narracjach. Gdyby sytuację w kraju oceniać jedynie przez ich pryzmat, trzeba by przyjąć, że niespełna tydzień temu w centrum naszej stolicy faktycznie odbył się największy marsz nazistów na świecie, który przyćmił nawet zamieszki w Charlottesville w USA, w wyniku których zamordowana została jedna osoba.
Inwazja fake newsów
W większości tekstów – od CNN, przez ”Washington Post”, po ”Independent” – nie ma nawet cienia niuansowania. Zachodni czytelnik po prostu nie dowie się o skali zjawiska, realnej sytuacji politycznej w Polsce, nie usłyszy głosu żadnego przedstawiciela rządu, albo konserwatywnego publicysty. Choć w tym samym czasie Marokańczycy ”świętując” awans swojej drużyny do Mistrzostw Świata w Rosji zdemolowali centrum Brukseli, to ”brunatna fala przelewająca się przez Polskę” stanowiła czołówki serwisów informacyjnych. Często opartych o klasyczne fake newsy, jak choćby stwierdzenie, że marsz odbywał się pod hasłem ”modlitwy o islamski Holokaust”. I nie ma znaczenia, że takie hasło w Warszawie nie padło, natomiast jacyś idioci zawiesili baner o tej treści na jednym z poznańskich wiaduktów dwa lata temu. Miało być antyislamsko i antysemicko, to było.
Momentami dochodziło do takich kwiatków, jak cały passus w tekście z ”Independent”, gdzie dziennikarka najwidoczniej nie mająca zielonego pojęcia o polskiej polityce stwierdziła, że potwierdzeniem antyunijnych nastrojów w naszym kraju jest… świetny wynik Ligi Polskich Rodzin w wyborach z 2015 roku. Chyba zdecydowanie nie doceniliśmy ambicji Romana Giertycha.
Wizerunek Polski
Żarty jednak na bok, bo nie ma się z czego śmiać, a sprawa jest poważna. Chodzi bowiem o to, jaki wizerunek Polski przedstawia się na świecie. Czy można przez pryzmat tego haniebnego wydarzenia dokonywać ekstrapolacji na cały kraj? Nie ma nawet sensu zastanawiać się nad odpowiedzią na to pytanie, ponieważ ten proces jest już w toku. Jeśli Polska w oczach zagranicznych inwestorów zamiast ze wzrostem gospodarczym, będzie się kojarzyła ze słowiańską reinkarnacją III Rzeszy, to czy chętnie ulokuje u nas swój kapitał? O ile łatwiej wywierać presję na znienawidzony prawicowy rząd, gdy tak jak Guy Verhofstadt w Europarlamencie, doda się, że Prawo i Sprawiedliwość toleruje nazistów kilkaset km od Auschwitz.
Dlatego właśnie rząd musi zrobić zdecydowanie więcej w kwestii jednoznaczności swojej postawy oraz profesjonalnej obsługi PR-owej, która będzie stanowiła kontrę do fali oszczerstw pod adresem naszych rodaków, gremialnie posądzonych o bycie nazistami. Nie chodzi przecież o umywanie rąk od działalności prawdziwych rasistów, ale zwykłe zarządzanie kryzysowe i minimalizowanie strat. Żadnego bułkę przez bibułkę, żadnego niuansowania, tylko przeanalizowanie monitoringu, zarzuty dla tych, którzy złamali prawo i błyskawiczne komunikaty (po angielsku!), pokazujące, że w Polsce nie ma tolerancji dla ksenofobii i antysemityzmu.
Brak koordynacji
Gdzie w tym wszystkim jest MSZ, co robi Polska Fundacja Narodowa? Na co idą te setki milionów złotych budżetu? Dlaczego każdy minister wypowiada się osobno, nie ma komunikatów w obcych językach, a prezydent Andrzej Duda i prezes Jarosław Kaczyński zabierają głos ponad dwa dni po zajściach? Niestety kwestia koordynacji i komunikacji w tak kluczowych dla Polski sprawach, od dwóch lat leży i nie widać nikogo, kto chciałby się schylić i wziąć ten ciężar i odpowiedzialność na własne barki. Dlatego zamiast rządu, swoje robią internauci – to odwrócenie porządków. Pozwy wysyłane na lewo i prawo przez Redutę Dobrego Imienia też nie rozwiązują sprawy. To działania reaktywne, a nie konstruktywna pozytywna komunikacja, odkłamująca zafałszowany wizerunek Polski.
Tymczasem przy bierności naszych władz bez polemiki w świat lecą historię takie jak przebywającego na wymianie zagranicznej w Warszawie Sama Rubina. Ów Amerykanin żydowskiego pochodzenia, opisał co widział na ulicach polskiej stolicy. ”Organizowany przez dwa radykalnie nacjonalistyczne ruchy młodzieżowe, które biorą swoją nazwę od grup antysemickich z lat dwudziestych i trzydziestych, tegoroczny marsz był największym w swojej ośmioletniej historii. W ciągu ostatnich trzech lat liczba uczestników wzrosła zarówno liczebnie, jak i intensywnością, co koresponduje z wyborczym zwycięstwem w 2015 roku antyimigracyjnej partii Prawo i Sprawiedliwość” – rozpoczął swój felieton na portalu forward.com. Co z tego, że tegoroczny marsz nie był najliczniejszy, wystarczył, aby młody publicysta, mieszkający trzy kilometry od trasy jego przemarszu, słysząc eksplozje i widząc race, uciekł ze strachu do toalety.
Strach ma wielkie oczy
Zrobił tak, ponieważ poczuł się jak Żydzi ścigani przez Niemców w warszawskim getcie. ”Po raz pierwszy w moim uprzywilejowanym życiu przestraszyłem się, że mój judaizm uczynił ze mnie cel. Otwarcie rozmawiałem z sąsiadami na temat mojej tożsamości, mieszkaniu w żydowskiej enklawie w Nowym Jorku, pragnieniu, aby wrócić do Polski” – stwierdził. I to właśnie ten stan psychiczny, spotęgowany Marszem Niepodległości sprawił, że: ”zamknąłem okna, zasłoniłem je firanami, wyłączyłem wszystkie światła w mieszkaniu i ukryłem się do ciemnej łazienki”.
Jak dodaje student i młody publicysta, ”nie mógł on przestać myśleć, czy któryś z sąsiadów nie jest zwolennikiem tych 60 tys. osób, które przechodzą obok”. Ponieważ jeśli by był, w mniemaniu Sama Rubina, za chwilę mógłby zapukać do jego drzwi. ”W zeszłym roku pół Polak, pół Afrykańczyk został zamordowany w zbrodni motywowanej nienawiścią w Polsce” – stwierdził bez podania szczegółów, dodając: „Czy ja będę następny? Czy byłem za bardzo wylewny”? Na końcu następuje natomiast taka refleksja. ”Przez dziesięć minut, donośne śpiewy i marszowy dźwięk butów zmusił mnie do ukrycia, do skulenia się, jak wielu Żydów siedemdziesiąt lat temu. Nie mogłem opisać samego wydarzenia, ponieważ byłem zbyt wystraszony, żeby zerknąć przez okno”.
Co można zrobić, żeby było lepiej?
To jest właśnie skala przekłamań, z którą się obecnie borykamy. Jonny Daniels, prezes polsko-żydowskiej fundacji ”From The Depths” mówi mi w rozmowie, że rozumie, z czego wynika taka narracja. – Gdy ja pierwszy raz przyjechałem do Polski, też czułem się trochę jak ten chłopak. Wiesz dlaczego? Bo o Polsce w Izraelu mówi się głównie przez pryzmat antysemityzmu. Wiele osób ulega psychozie strachu, nie ma żadnego innego punktu odniesienia, poza przyjazdem tutaj w celu odwiedzenia miejsc Zagłady. Z czym mają kojarzyć Polskę? Trzeba ogromnego wysiłku i wzajemnej współpracy obu rządów, aby ten fałszywy obraz zastąpić czymś pozytywnym – przekonuje Daniels.
Póki co, postanowiłem uczynić jakiś gest we własnym imieniu. Odnalazłem adres mailowy Sama Rubina, napisałem do niego uprzejmego maila i zaprosiłem w odwiedziny do Krakowa. Zapłacę za podróż, zwolnię pokój w mieszkaniu, zaproszę na zapiekankę na Kazimierzu i pokażę, jak obok siebie bez strachu żyją Żydzi i Polacy. Jak dbamy tutaj o dziedzictwo tamtych ludzi, wysiedlonych i zamordowanych nie przez nas, ale przez Niemców. Może to jest jakaś droga, aby znaleźć równowagę pomiędzy zamykaniem się w łazience, a marginalizowaniem polskich rasistów. Póki co czekam na odpowiedź. I liczę, że ona jednak nadejdzie.
–
Drogi Samie,
jestem polskim dziennikarzem, i z uwagą przeczytałem Twoją relację z Marszu Niepodległości na portalu Forward.com. Niestety uważam, że w sposób nieuczciwy przedstawiłeś obecną sytuację w Polsce. Nie jesteśmy krajem, w którym panuje powszechny i otwarty antysemityzm. Grupy, które widziałeś na ulicach Warszawy należą do marginesu w naszym kraju. Nawet w całym 60 tys. marszu, stanowiły one około 500-osobową grupkę. To szaleńcy, których rasistowskie poglądy potępił prezydent, premier oraz prezes największej polskiej partii – Jarosław Kaczyński. To jasny sygnał, że nie ma w Polsce przyzwolenia na antysemityzm i ksenofobię i mam nadzieję, że podobnych skandali będzie na naszych ulicach coraz mniej. Niestety żadne państwo na świecie nie ma nad nimi całkowitej kontroli.
Chciałbym Cię zaprosić do Krakowa, miasta, w którym liczna populacja Żydów zostałą wymordowana podczas wojny przez nazistowskie Niemcy. Wiele jednak z żydowskiego dziedzictwa pozostało w zabytkowej dzielnycy miasta – Kazimierzu. Z chęcią Cię ugoszcze, zapewnie mieszkanie i wszystko, czego ptrzebujesz. Chętnie również oprowadzę Cię po Krakowie i opowiem o jego historii. Może wtedy zobaczysz z nieco innej perspektywy, jak wygląda Polska? Nie jesteśmy krajem, w którym musisz się chować w toalecie. Może dzięki temu razem napiszemy coś o wspólnym dziedzictwie? Coś szczerego i zgodnego z prawdą.
Pozdrawiam,
Marcin
Marcin Makowski dla WP Opinie