„Nie śpię, bo myślę o PiSie”. Zachowując się jak dzieci, władzy nie zmienicie

„Nie śpię, bo myślę o PiSie”. Zachowując się jak dzieci, władzy nie zmienicie


Panie Ewa „na zmianę czuje przygnębienie i wkurw”. Pani Katarzyna „aż nie może oddychać, tak się czuje przytłoczona tym, co się dzieje”. Ludzie żyją w nieustannym lęku, pocą im się dłonie, częściej chorują. To nie weekend ze smogiem w Krakowie, to Polska pod dusznymi rządami PiS. A przynajmniej ta jej część, do której dotarła dziennikarka „Newsweeka”. W tekście, który już w lutym ma szansę na tytuł najbardziej absurdalnego reportażu roku.

„Jak żyć w państwie PiS?” – pyta w dramatycznym tonie na swojej okładce „Newsweek”. Napis wykonany sprayem na murze sugeruje, że trzeba działać ukradkiem, poza głównym nurtem. Tak, jak za komuny malowano hasło: „telewizja kłamie”. Ale czy może być inaczej w systemie, w którym od politycznej niemocy jedyna droga ucieczki wiedzie w „demonstracje, seks, gotowanie, sport i spotkania z przyjaciółmi”? To też kalka jak żywa wyjęta z elementarza adaptacji do pierwszych lat stalinizmu, gdy opozycja była niemożliwa, a ludzie wybierali wewnętrzną emigrację. Taka jest bowiem konkluzja artykułu, którego zebrane cytaty przywodzą na myśl zapis fobii, połączonej z psychozą i objawami psychosomatycznymi. I żeby nie było wątpliwości, nie używam tych terminów nad wyrost. Z reportażu Renaty Kim wynika bowiem, że obecny stan rzeczy powoduje u rozmówców objawy fizjologiczne, a rzeczywistość należy wypierać i negować, bo nie da się jej w żaden konstruktywny sposób zmieniać.

Gorzej jak za komuny

Jarosław Kaczyński trzyma Polskę pod butem tak mocno, że z trudem łapie się oddech. Co znamienne, choć rok 2017 to nie 1953, wewnętrzna emigracja również wiedzie w strefy życia, które dla normalnego człowieka są częścią składową obecnej codzienności. Ale oprócz miłości, oglądania seriali i jedzenie frytek, są jeszcze inne możiwości. „Zrywy, wypady do Warszawy, wigilia pod Sejmem dają chwilowe poczucie nadziei. (…) Owszem, czarny protest przyniósł euforię, ale tylko chwilową. Mam kryzys. Bez problemu mogę wyjechać z kraju. Już to przerabiałam, wróciłam i mogę znowu. Ale nie chcę” – opowiada pani Ewa. „Wstrzymaliśmy w domu wszelkie inwestycje i remonty. Nie kupujemy domku pod lasem. Co będzie jeszcze? Czy damy radę to znieść” – zastanawia się rozmówczyni „Newsweeka”, dodając, że dużo czyta o czasach komunizmu w Rumunii, na Węgrzech i Jugosławii, gdzie przetrwano ratując się śmiechem. „Obawiam się, że my nie będziemy się tak śmiać” – dodaje zasmucona, jednocześnie pocieszając się, że „ma grupę wsparcia, pięć silnych babek, z którymi codziennie rozmawia, głównie o polityce”. Nadziei nie widzi niestety inna kobieta, która zadzwoniła do cioci z okazji 82. urodzin. Chciała złożyć życzenia, ale zdążyła powiedzieć jedynie: „Sto lat”. Na te słowa ciocia odparła: „Nie chcę. Chcę tylko dożyć momentu, jak Kaczor przestanie rządzić”. (…) Nigdy jeszcze – uważa – nie było tak źle, a pamięta przecież wojnę, strach i głód”. Cieszę się, że wreszcie ktoś napisał w „Newsweeku” niewygodną prawdę i powiedział jak jest. Za Hitlera, za Stalina, za Bieruta, za Gomułki, za Gierka i za Jaruzelskiego, nigdy nie było tak źle.

To tylko jedna z kilkunastu wypowiedzi, która układa się w mozaikę państwa totalnego, przyprawiającego swoich przeciwników o nerwice. I tak się w istocie w reportażu Renaty Kim dzieje. Dla pani Ewy, „ta irytacja ma wręcz symptomy fizjologiczne”. Ludziom pod rządami Prawa i Sprawiedliwości „czerwienią się ręce i się pocą, są rozdrażnieni, a nawet krzyczą. Tak osobiście przeżywają, jakby była to kłótnia z mężem”. Z kolei Pani Katarzyna nie ma łatwiej. „Czasem aż nie mogę oddychać, tak się czuje przytłoczona tym, co się dzieje. (…) Najpierw jest płacz. A zaraz potem wkurw” – mówi psycholożka z Katowic. Z reportażu dowiadujemy się, że „budzi się czasem w nocy, myśląc o bezmiarze ludzkiej podłości, szczuciu jednych na drugich i dzieleniu Polaków”. Narrator dodaje jeszcze plastyczny opis cierpienia, które przychodzi przez rządowe media. „Kilka dni temu obejrzała z kolegami odcinek programu Wildsteina, w którym rozmawiano o planowanej reformie Krajowej Rady Sądownictwa, i aż się jej niedobrze zrobiło. Ale ogląda telewizję codziennie, bo jak próbowała ograniczać, to się okazało, że trzydniowa dawka wiadomości ją oszałamia. Więc sobie je teraz dawkuje, szok jej mniejszy” – czytamy.

Polityka i psychosomatyka

„Jestem permanentnie przygnębiona. Choruję częściej niż zwykle, stres osłabił moją odporność. Jak mi koleżanka mówi: mamy najlepszego prezydenta, wreszcie się nie musimy wstydzić, to wszystko we mnie wrzeszczy, żeby powiedzieć jej, co myślę. Więc w ogóle wolę nie rozmawiać” – dodaje z kolei inna czytelniczka. To w ogóle znamienne w tekście „Newsweeka”, że o emocjonalnej kolejce górskiej pod rządami prawicy mówią właściwie same kobiety. „Najbardziej przeszkadza mi to, że ten rząd nienawidzi kobiet” – żali się jedna z bohaterek materiału. To dziwne. Czy mężczyźni nie chorują przez Macierewicza? Nie muszą uciekać w seks i spotkania z przyjaciółmi, aby nie słuchać przemówień Dudy? Nie chowają się przed Błaszczakiem po kinach? Zostawmy jednak mężczyzn, którzy jakoś sobie z seksistowskim rządem poradzą. Co jeszcze można zrobić, aby dało się w Polsce egzystować? Bo życiem trudno ten stan codziennych zmagań nazwać. Na ciekawą koncepcję wpadła jedna z czytelniczek. „Pomysł jest prosty i legalny. Bierzemy karton z najbliższego sklepu, piszemy na nim durny cytat z wypowiedzi przedstawiciela obecnej władzy, a na dole zamieszczamy podpis: śmieciowe zaPiSki. Wkładamy karton do śmietnika w mocno uczęszczanym miejscu. Potem trzeba jeszcze zrobić fotkę i zamieścić ja na Facebooku. Od razu ulga” – dodaje.

Na szczęście poza dekorowaniem śmietników, być może jest nadzieja dla tych, którzy nie śpią, bo myślą o KRS. W wywiadzie, w tym samym numerze tygodnika, Piotr Najsztub rozmawia bowiem z psychologiem Jackiem Santorskim. „Przychodzę w imieniu nieszczęśliwych, zrozpaczonych i przestraszonych nową władzą” – mówi Najsztub. „Tak źle znoszą to, co się w Polsce dzieje, że cierpią na bezsenność, mają ataki panicznego lęku, przeżywają załamania nerwowe. A jeszcze nie zdążyli wpaść w apatię, co – jak wiadomo – będzie następną fazą tej totalnej niezgody. Jak mogą sobie pomóc? Tabletki na sen czy raczej wino?”. Na tak postawione pytanie Santorski odpowiada: „Alkohol wzmacnia to, co w nas jest. Prawdziwa zmiana umysłu jest dopiero po twardych narkotykach, ale te kategorycznie odradzamy, bo wystarczy wziąć jedną działkę i się uzależnić. Może przejściowo trochę więcej seksu?”. Czy to nie jest optymistyczna konkluzja? Nie dość, że człowiek zapomni o Kaczorze, to jeszcze urwie coś od opresora dzięki 500+. Tylko seks jest ratunkiem przed władzą, ponieważ jak konkluduje jedna z – a jakże by inaczej – rozmówczyń, „najbardziej denerwują ją ci, którzy mówią, że trzeba wsłuchać się w racje obu stron. To jest niepojęte wygodnictwo”.

Wnioski zamiast bezradności

A teraz na koniec, dla odmiany, na poważnie. Rozumiem, że można się czuć źle pod rządami Jarosława Kaczyńskiego i spółki. Rozumiem nawet, że można ich po ludzku nie znosić, ale to są wypowiedzi dorosłych ludzi, którzy powinni umieć kontrolować swoje emocje. Ludzie, którzy porównując obecny demokratycznie wybrany rząd do czasów wojny i stalinizmu, powinni brać odpowiedzialność za swoje słowa. Prawie półtora roku po wyborach parlamentarnych, nawet w kontekście przeżywania traumy i żałoby, mija stan wyparcia i negacji. W reportażu „Newsweeka” tylko się on pogłębia, w konstatacji, że polityki w Polsce nie da się zmienić, ale można przed nią jedynie uciekać. Czy to nie jest prawdziwa kapitulacja rozsądku? Widząc jak państwo stacza się na dno, bezradnie, w histerii i jak dziecko wymachiwać piąstkami? Jeśli jest tak źle, na co czekać? Gdzie drugi KOR i Solidarność? Wtedy było łatwiej zakładać opozycję? I proszę nie twierdzić, że Komitet Obrony Demokracji przypomina tamte organizacje, bo to po prostu nie przystoi.

Histerią nikt jeszcze nie zmienił rzeczywistości. Tym bardziej, jeśli w medium, które promuje podobną strategię, obok tekstu pt. „Polacy przerażeni”, cztery strony dalej znajduje się artykuł „Polacy zadowoleni”. Podobne rozedrganie nie świadczy najlepiej o poziomie obecnej opozycji. Tylko czemu się dziwić, jeśli tekst pisze dziennikarka, która płacze na manifestacjach KOD, gdy czyta się na głos konstytucje. I która twierdzi, że obecna rzeczywistość jest gorsza od stanu wojennego. Tak się władzy na pewno nie przejmie, nie zreformuje, nie zaproponuje alternatywnej wizji rozwoju Polski. A właśnie na rozsądną opozycję nasz kraj dzisiaj czeka i zasługuje.