Monika Olejnik i dziennikarstwo epoki celebrytów
Wypraszanie gości, przerywanie audycji, przepychanki słowne, celowe prowokacje a nawet – słynny już – rzut długopisem. Czym jeszcze zaskoczy nas Monika Olejnik, nazywana pierwszą damą polskiego dziennikarstwa? Jeśli w końcu zdamy sobie sprawę, że jej programy to nie publicystyka, ale rodzaj coraz popularniejszego post-dziennikarstwa, łączącego w sobie elementy talk show i „Celebrity Splash” – wiele rzeczy stanie się jasne.
W zachodnich mediach przerywanie programów publicystycznych bądź informacyjnych, uważa się za rzecz niezwykle rzadką. W Stanach Zjednoczonych dzieje się tak głównie podczas trzęsień ziemi, awarii sprzętu bądź żenującej wpadki jednego z prowadzących, która u reszty ekipy powoduje niekontrolowany napad śmiechu. Rzetelność i bezstronność jest tam kapitałem, na który dziennikarz pracuje całe życie, a jak pokazuje historia Briana Williamsa z NBC, stracić go można podając jedną nieprawdziwą informację. Bez względu na to, czy prowadzi się popularne wydanie wiadomości, czy debaty z czołowymi politykami, koneksje i wpływy stają w takim wypadku na drugim planie.
Fakt, że od podobnych standardów odwykliśmy w Polsce, nie jest rzeczą przypadkową. Latami pracowały na to takie tuzy jak Jacek Żakowski, Jarosław Kuźniar, Tomasz Terlikowski, Agnieszka Gozdyra, Jan Pospieszalski czy Monika Olejnik właśnie. Sekret ich obecnej popularności polega na tym, że budując swoją pozycję na początkowej rzetelności i bezkompromisowości, z czasem powoli, choć konsekwentnie, przesuwali oni granice pomiędzy informacją a opinią, relacjonowaniem a wydawaniem sądów, przeprowadzaniem wywiadu a przesłuchiwaniem. Z moderatora dyskusji przerodzili się w jej pierwszoplanowego uczestnika, wyrażającego swoje sympatie i antypatie wobec zaproszonych do studia gości, ich poglądów i prowadzonej polityki.
Kolejną odsłoną gry w zamienianie dziennikarstwa w talk show są jak żywo ostatnie kontrowersje z Moniką Olejnik. Wyproszenie ze studia Radia ZET Zbigniewa Ziobry, kiedy ten negatywnie wypowiedział się o prezydencie Komorowskim, rzucenie długopisem w Michała Kamińskiego, gdy wspomniał o konkurencyjnej stacji, strofowanie Adama Hofmana a ostatnio przerwanie rozmowy z Joachimem Brudzińskim, wypominającym redaktor niewygodną przeszłość i rzekomą przyjaźń z Jerzym Urbanem. To wszystko elementy większej mozaiki, która zupełnie serio każe postawić pytanie o obraz współczesnego dziennikarstwa. A przynajmniej jego wersji „mainstreamowej”, w której dziennikarze w płynny sposób zamieniają się rolami z zaproszonymi gośćmi, stanowiącymi rodzaj tła dla teatru jednego aktora.
Nie mogę zrozumieć, w jaki sposób raz po raz dajemy się nabrać, że to co serwuje się nam po wiadomościach w dużych telewizjach, powinniśmy traktować w kategoriach debaty publicznej. Wystarczy prześledzić listy zapraszanych gości z ostatniego miesiąca do jakiegokolwiek programu „publicystycznego”, aby zdać sobie sprawę, że już przed ich rozpoczęciem scenariusz został napisany przez sumę oczywistości. Radykał z PO kontra radykał z PiS. Były ksiądz kontra zakonnik. Ultra liberał kontra ultrakonserwatysta. Obok geja homofob. Z transseksualistką „dyskutować” ma narodowiec. Czy kogokolwiek może później dziwić, że jedni ze studia wychodzą, inni oblewają się wodą, ktoś kogoś obrazi a jak nie daj Bóg obrażonym zostanie prowadzący/prowadząca – program nie doczeka swojego finału?
Pomimo tego że wiele już widzieliśmy ostatnimi czasu w polskiej telewizji, czwartkowa „Kropka nad i” była pod pewnym względem wyjątkowa. Bodaj pierwszy raz Monika Olejnik nie tylko straciła panowanie nad utarczkami słownymi gości, ale przede wszystkim nad samą sobą. Zapraszając polityków o ciętym języku, zdawała się zachowywać, jakby sama nie była gotowa przyjąć konsekwencji dyskursu, który promuje: pełnego werbalnej agresji, niedopowiedzeń oraz ideologicznych walk kogutów. Wystarczyło, że dla odmiany zamiast Stefana Niesiołowskiego pojawił się Joachim Brudziński, zamiast w kierunku oponenta złośliwość została skierowana w stronę prowadzącej – i już. Uniesiona honorem Olejnik sama, ku uciesze widzów, dostawia kropkę nad i. Niestety choć prawda w oczy kole, zawsze znajdą się ludzie, którzy odwrócą kota ogonem. Nawet gdyby to był kot Schroedingera. Bo czy w innych kategoriach można traktować wypowiedź Jarka Kuźniara, który na swoim profilu na Facebooku pokusił się o taki komentarz?
Bardzo celnie zachowanie dziennikarki scharakteryzowała natomiast sama KRRiT, która w ogólnej opinii wystawionej czołowym prezenterom, o prowadzącej „Kropkę” napisała: „(…) w sytuacji konfrontacji poglądów zaczyna wyraźnie krytykować gościa, często przerywa, zadaje pytania retoryczne, wchodzi w polemikę z gościem (wyraźne sympatie i antypatie). Czasami stara się narzucić pozycję dominującą w interakcji z gościem. Warto przy tej okazji odnotować, że szczególnie nasilone zachowania nacechowane są istotnym dystraktorem odbioru, który utrudnia rozumienie treści wypowiadanych w studiu”.
Zamiast dziennikarza – celebryta, zamiast debaty – talk show, zamiast dialogu – wyreżyserowany konflikt. Tak w dużym skrócie wyglądają nasze współczesne media. Mam wrażanie, że niektórzy doszli w tym fachu do takiej wprawy, że lada moment przestaną zapraszać gości.