Młodzi i ambitni. Dlaczego chodzą do kościoła?
Dlaczego młodzi przestają chodzić do kościoła? „Bo to same nudy” – napisał portal NaTemat. My postanowiliśmy pokazać jednak drugą stronę medalu. Oto świadectwa ośmiu osób, którzy o nudzie na Mszy myślą nieco inaczej. Co mają do powiedzenia? Bez owijania w bawełnę.
Trzeba to przyznać otwarcie, teza o „nudzie w kościele” nie jest ani nowa, ani szokująca. Jeśli jednak wyciąga się z niej wnioski dotyczące młodych ludzi jako pewnej ogólnej społeczności, wypada zapytać na jakiej podstawie są one formułowane. Może wyszły jakieś głośne badania, prestiżowe instytuty przeprowadziły rzetelne analizy poparte statystykami? Nic z tego. Jak szczerze wyznała publicystka Weronika J. Lewandowska; „popytałam znajomych”.
A ci, jak jeden mąż odpowiedzieli, jak bardzo Kościół stał się dla nich pusty. Otrzymujemy zatem pięć krótkich historii, z których Autorka (która sama po okresie „obsesyjnej religijności” od Kościoła odeszła), wyciąga wniosek o religijnym eksodusie dwudziestoparolatków.
„Teraz nie chodzę do kościoła, bo msze niczym się między sobą nie różnią. W tych samych momentach klęczysz, składasz ręce, siadasz, wstajesz, znowu klęczysz. I w tych samych momentach ziewasz. To takie rytualne obrządki bez żadnej puenty. Zawsze jedyną rozrywką w kościołach jest obserwowanie ludzi” – czytamy w jednej z wypowiedzi. Czy zatem polski Kościół jest jak „polski film” z Rejsu – nic się w nim nie dzieje?
Szczerze wierzymy, że stosunek tzw. młodych i wykształconych do religii i Mszy Świętej nie jest równie jednowymiarowy, jak stara nam się przedstawić. W związku z tym, my także postanowiliśmy popytać naszych znajomych. Dlaczego mimo wszystko do kościoła nie chodzą na siłę. Co sprawia, że czują się w nim jak w domu? Oto ich świadectwa.
Jola Szymańska, studentka prawa
Kiedyś kolega zbity z tropu faktem, że nie wstydzę się przyznać do „wiary” zapytał, jak ja rozmawiam „z tym swoim Bogiem, bo w rozmowie wypowiadają się dwie osoby, a nie jedna”. Wytłumaczyłam mu na przykładzie filmów Ingmara Bergmana, bo wiedziałam, że je ceni. – Czy Bergman mówi w nich osobiście coś do widza, czy wygłasza swoje zdanie jasną sentencją, werbalnie? Nie! Jego „zdaniem” jest jego film, z którego wnioski wyciąga widz – o ile się trochę wysili, bo to nie jest łatwe kino. No właśnie, dlaczego lubię chodzić do Kościoła? Bo lubię rozmawiać, bardzo!
A z Bogiem najprościej w świecie się przyjaźnię, choć może kiepski ze mnie przyjaciel. Zawsze mogę liczyć na jego wsparcie. Pamiętam taki moment bardzo trudny mojego życia, kiedy zawalił mi się cały świat i potrafiłam tylko płakać. Przyszłam na Mszę Świętą i powiedziałam Mu: „Jezu, błagam Cię tylko o jedno. Dotknij mnie.” Myślałam o takiej duchowej bliskości, bo o czym innym mogłam myśleć, a tu ksiądz ogłasza, że po Mszy jest błogosławieństwo, podczas którego ksiądz dotknął mojej głowy i modlił się za mnie, a ja poczułam takie szczęście, jakby ktoś spełnił moje wielkie marzenie. Co zresztą się stało.
Pamiętam, że kiedyś jako nastolatka miałam karę na chodzenie do kościoła, serio, mama mi zabroniła, bo… siedziałam tam cały czas. Ale nie dlatego, że się modliłam! Po prostu udzielałam się śpiewając, grając, itd. Więcej było tam śmiechu niż refleksji. W ogóle Kościół to dla mnie radość, to ludzie, przy których mogę być sobą i czuć się swobodnie. Akurat tak szczęśliwie trafiłam i trafiam, w Kościele czuję się jak w domu. W gimnazjum, czy liceum trochę rzeczywiście tak było, że chodziłam tam dla znajomych, dla towarzystwa, ale to przecież naturalne. Wszyscy dojrzewamy i możemy albo otwierać się na Miłość i Radość, albo walczyć o nie tam, gdzie ich nie ma. Ja wybrałam to pierwsze, zupełnie intuicyjnie. Na studiach poznałam jeszcze więcej ludzi takich jak ja.
Nikt nigdy nie ciągnął mnie na Mszę. Oczywiście, rodzice są wierzący, ale nie są małżeństwem, mają swoje rodziny. Moi bracia mają swoje koncepcje na temat wiary i często na ten temat rozmawiamy, okazuje się że mimo takiego samego dzieciństwa, takich samych wartości, każdy z nas zupełnie inaczej patrzy na religię. W szkole też normalne było, że ktoś jest ewangelikiem, ktoś katolikiem, ktoś zielonoświątkowcem, a ktoś nie wierzy. Dlatego szokują mnie wszelkie formy nietolerancji w tym zakresie – zarówno ze strony katolików jak i ze strony niewierzących, ale nie zatrzymuję się nad tym. Zatrzymuję się nad ludźmi, którzy są otwarci na drugiego człowieka.
Kinga Wrona, absolwentka poradnictwa i mediacji rodzinnych
Do kościoła iść nudno? Być w Kościele też nudno? To właściwie nie takie dziwne. Skoro co tydzień chodzi się na jedną i tę samą sztukę, zna się na pamięć wszystkie słowa, gesty… Gdzie zmiana scenografii ogranicza się jedynie do wymiany kwiatów w wazonach i gdzie aktorzy w sutannach wymieniają tylko kolory swoich strojów. Nie wiadomo nawet dlaczego. W kółko ten sam spektakl. Jedyną faktycznie zauważaną zmianą, są „świeżaki”, czyli nowo znudzeni widzowie obok.
Wszystko do czasu, aż ktoś nas nie kopnie i nie uprzytomni, że my także jsteśmy na scenie, że właściwie wszyscy czekają, aż coś zrobimy. Indywidualna, naturalna dla nas rola, która nie jest w istocie wyuczonym zachowaniem, a kreatywnym przekazem tego, co Reżyser zaplanował pokazać innym. Zawsze jednak jest wybór. Możemy się odwrócić na pięcie i bez wejścia w temat stwierdzić, że jesteśmy słabi z aktorstwa.
Możemy też po prostu spróbować, mając na uwadze, że może nam nie wyjść. Fenomen chrześcijaństwa polega jednak na tym, że z Chrystusem zawsze wychodzi. A nuda kończy się tam, gdzie zaczyna się działanie.
Konrad Kruczkowski, grafik komputerowy, bloger
Dla mnie chodzenie do kościoła to kwestia dojrzałości. Trudno mówić o dojrzałości bez dystansu do własnych złudzeń i interpretacji. Wiara nie stanowi wyjątku. Często relację z Bogiem mylę z relacją z własną głową. W miejsce Boga wstawiam swoje pomysły, pragnienia albo lęki. Kiedy tak się dzieje, używamy chrześcijaństwa jak narkotyku, który bardziej niż nas, ma zmienić nasze samopoczucie. To zresztą nie działa i dlatego tak wiele osób na tym etapie rezygnuje.
Obecność w Kościele: uczestniczenie w Eucharystii i pozostałych sakramentach, kontakt z dorobkiem nauczania, a w końcu wspólnota z konkretnymi ludźmi, sprawia, że ta pułapka nie jest tak niebezpieczna. Nie dlatego, że trudniej w nią wpaść, ale dlatego, że łatwiej z niej wyjść. Kiedy ta osobista relacja z Bogiem mieści się w ramach Kościoła, to jest rzeczywista, a jej rezultat namacalny, bo lepiej traktuję i siebie, i innych.
Dominika Poznańska, absolwentka prawa
Kiedy myślałam nad tym, dlaczego chodzę do kościoła, przypomniała mi się rozmowa z babcią, którą odbyłam jakiś czas temu. Moja babcia zapytała mnie, czy wybrałam już z narzeczonym kościół w którym weźmiemy ślub. Powiedziałam, że zdecydowaliśmy się na Dominikanów. Oczywiście zaczęło się pytanie, skąd ten wybór, dlaczego nie w kościele rodzinnym, który mieści się vis a vis mojego domu. Odpowiedziałam, że myśleliśmy o nim, wciąż czuję przywiązanie do niego – w końcu tam moi rodzice wzięli ślub, był mój chrzest, mojego rodzeństwa, później komunie, bierzmowania… ale zdecydowaliśmy się jednak na Kraków, na Dominikanów.
Próbowałam babci wytłumaczyć decyzję, że pod tym kościołem poznałam mojego przyszłego męża, że kilka lat chodziliśmy razem do duszpasterstwa, aż w końcu przerwałam i sama chwilę się zastanowiłam – dlaczego?
Wtedy przyszła do mnie taka prosta, prawdziwa odpowiedź.. bo Dominikanie są naszym domem, bo ja czuję się tam jak w domu. Tak odpowiedziałam i babcia zamilkła na moment, a później powiedziała, że rozumie i cieszy się z naszej decyzji.
Gdybym miała więc powiedzieć komuś, dlaczego chodzę do kościoła, to po prostu powiedziałabym, że to jest dla mnie dom. Jest tam mój niebieski Ojciec, Matka i masa opiekujących się i wspierających mnie „osób”, do których mogę w każdym czasie przyjść, poradzić się, ponarzekać, poprosić o pomoc… Od małego czułam „przywiązanie” do kościoła, ale dopiero dzięki Dominikanom poczułam, że to jest mój dom. Miejsce, w którym czuję się bezpieczna.
Maria Faustyna Galik, psycholog, publicystka
Czemu chodzę do kościoła? Bo kocham Kościół tak po prostu. W Kościele jest Chrystus, mój Starszy Brat, jedyna osoba, dla której na tym świecie znaczę wszystko, dlatego chcę się z Nim spotykać – szczególnie w Eucharystii. Ale owszem, chodzenie do kościoła bywa nudne, bo w naszych parafiach często wieje nudą. I tu nie ma się co czarować.
Bardzo wiele wspólnot parafialnych w Polsce i kapłanów, którzy w tych wspólnotach posługują nie ma do zaoferowania nic swoim parafianom, a szczególnie dzieciom i młodzieży. Młodzi potrzebują iskry, która ich zapali do działania, propozycji konkretnej formacji, która ich będzie kształtować i sprawi, że odnajdą swoje miejsce w Kościele – niestety, jak wiemy, bardzo często tego nie dostają, szczególnie w wiejskich parafiach. Zauważyłam też, że współcześni młodzi ludzie najbardziej potrzebują i szukają autentyczności.
Myślę, że głównymi powodami zniechęcenia do Kościoła jest to, że zapominamy, że w tym Kościele jest Żywy Bóg. Nie mamy z Nim osobistej relacji, a bardzo często się Go po prostu boimy, bo mamy o Nim takie wyobrażenie jaki przez lata i różne życiowe doświadczenia wytworzyły się w naszej głowie czy sercu. Zamykamy Boga w swoich (pozornie) bezpiecznych schematach i zapominamy o tym, że On chce być i jest ponad to wszystko, co nas ogranicza. A dlaczego mnie Kościół nie zniechęca? Zniechęca i to bardzo często. Ale Go kocham i jest mi w nim dobrze, mimo wszystko.
Tak jak mówiłam wcześniej. Jezus jest moim Starszym Bratem i to jest potrzeba przebywania z Nim, a Kościół jest Jezusa, więc sprawa jest jasna, że nie wyobrażam sobie dla siebie innego miejsca. Coraz częściej i mocniej doświadczam tego, że wiara to nic innego jak łaska – wiem, strasznie teologicznie to brzmi, ale tak jest. Bóg każdemu z nas daje łaskę wiary, bo jest Dobrym Tatą, pytanie czy my tą łaskę przyjmiemy i będziemy z nią współpracować? Czy my chcemy tą naszą wiarę rozwijać, pogłębiać i iść dalej biorąc za nasze życie z Bogiem i w Bogu odpowiedzialność i czy my sami chcemy podjąć ryzyko Chrześcijaństwa?
Małgorzata Bohdan, fizyk, doktorantka
Nie da się racjonalnie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego chodzę do kościoła. Ale sprawa jest prosta, chodzę do kościoła bo się zakochałam. Wychowałam się w rodzinie katolickiej, jednak moi rodzice nigdy nie dali mi odczuć obowiązku praktykowania. Nie mogę sobie przypomnieć pojedynczej sytuacji, w której byłabym zmuszona do uczestnictwa we mszy.
Co więcej, zdarzały się lata, w których do kościoła w ogóle nie chodziłam, co też spotkało się z akceptacją rodziny. Pierwsze głębokie nawrócenie przyszło wraz ze śmiercią Jana Pawła II. Instynktownie poczułam, że w kościele musi być jakaś prawda, którą chcę drążyć. No i drążyłam, a moja wiara przeżywała wzloty i upadki.
Niezmienna pozostała decyzja, według której kościół stał się rodziną, z którą się identyfikuję i za którą odpowiadam. Bez względu na wszystko. Prawdziwie przełomowym momentem stała się wątpliwość. Przez około 4 lata regularnej praktyki nie byłam w stanie pojąć, czym jest boża miłość. Jak Bóg wszechmogący, stwórca wszechświata, mógł pokochać tak marne mrowie jakim jest ludzkość?
Po jakimś czasie przyszła prosta odpowiedź, że problem nie leży w Bogu kochającym ludzi, tylko we mnie niekochającej siebie i innych. Proste, acz wymagało olśnienia. I tak jak rok temu mówiłabym o wspólnocie, umacnianiu moralności, drodze ku wolności, tak dziś powiem tylko, że praktykuję właśnie z powodu miłości. Każde inne wytłumaczenie byłoby nadużyciem.
Michał Lewandowski, student teologii
Dlaczego chodzę do kościoła? Dla mnie to pytanie z gatunku tak łatwych, że aż trudnych. Z jednej bowiem strony mogę powiedzieć krótko, że będąc chrześcijaninem to mój obowiązek i trudno wyobrazić sobie niedzielę bez Mszy. Z drugiej jednak, taki tok rozumowania jest dla mnie jakoś skrajnie jałowy i pozbawiony tego, co najważniejsze.
O czym mowa? O doświadczeniu jakiejś bezgranicznej Miłości i Wolności, która ogarnia człowieka całkowicie i zamiast go pochłonąć, sprawia, że bardziej jest tym, kim jest. Nie, nie doświadczam żadnych mistycznych stanów i prawdopodobnie niegdy nie będę (Bogu dzięki!), ale spotkanie z tym, który Jest, z Centrum naszej wiary, z Żywym Bogiem ciągle i nieustannie uzdrawiającym i przebaczającym. To było dla mnie największym odkryciem jeżeli chodzi o Mszę Świętą.
Ale to także spotkanie ze wspólnotą, którą wszyscy tworzymy. Nie oszukujmy się, czasy kiedy wszyscy znaliśmy się w parafiiach, a niedzielna Eucharystia stawała się szansą i miejscem spotkania, minęły bezpowrotnie. Ale i tak jesteśmy zjednoczeni i choć mijamy się czasem nawet na siebie nie patrząc, jednoczy nas On. I tak od dwóch tysięcy lat.
Basia Sitarz, psycholog
Chodzę do kościoła z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest moje przekonanie, że tam w sposób szczególny, bo namacalny jest obecny Bóg, w którego wierzę i z którym mogę tam posiedzieć i porozmawiać – nie tylko gadać,ale też słuchać.
Drugi powód,może bardziej przyziemny jest taki, że kościół jest dla mnie przestrzenią,w której czuję się bezpiecznie. Chociaż wszystko dookoła bardzo szybko się zmienia, tam zawsze jest tak samo – trochę surowo, czas wydaje się zawieszony. Dzisiaj wszystko powinno być nowe i doskonałe. Tam jest staro i mi ta starość bardzo się podoba, nie czuję na sobie presji, że muszę szybciej, lepiej, więcej i ciekawiej.
Gdybym miała to do czegoś porównać, to w kościele jest jak u babci, ale takiej dobrej i mądrej babci.
Tekst powstał przy współpracy z Piotrem Żyłką