Jarosław Kaczyński już się nie zmieni. A chyba w pewnej kwestii powinien

Jarosław Kaczyński już się nie zmieni. A chyba w pewnej kwestii powinien


Jarosław Kaczyński ze swoją niechęcią do gier medialnych i postpolityki jest dzisiaj największą siłą i słabością PiSu. W dłuższej perspektywie jego upór, twarda ręka i konsekwencja przełożyły się na przejęcie władzy. W epoce memów, czytania samych nagłówków i smartfonów kilka nieopatrznych zwrotów może jednak pogrążyć nawet polityka jego kalibru. A za nim partię, która, jak żadna inna, opiera się na wizerunku wodza. „Ludzkie pany” z pewnością jej nie służą.

Zacznę od banału: wszyscy mamy swoje słabości, popełniamy gafy, pleciemy androny. Nie wszyscy jednak jesteśmy prezesami partii rządzącej. Nie wszyscy posadziliśmy na stołku premier i prezydenta jednego z największych państw Europy, a nasze słowa nie mają mocy sprawczej w krajowej polityce. Jarosława Kaczyńskiego mają, choć zachowuje się tak, jakby momentami nie rozumiał albo nie chciał zrozumieć, w jakiej rzeczywistości przyszło mu je wypowiadać. Gardząc postpolityką, medialnymi grami i wyrywaniem słów z kontekstu, Kaczyński – jak przystało na żoliborskiego inteligenta – wygłasza ostre tezy, licząc na równie ostrą polemikę. Internet, prasa i telewizja XXI-wieku nie są jednak klubem dyskusyjnym, prywatną rozmową politycznych fighterów, którzy choć daliby sobie po nosie, nie posunęliby się do ciosu poniżej pasa. Historia z „ludzkimi panami” jest kolejnym przykładem potwierdzenia tezy, że największa siła Jarosława Kaczyńskiego, czyli jego upór, konsekwencja i skupienie na twardej polityce, równie często staje się jego największą słabością.

Kto pan, a kto cham?

Przecież widziana w pełnym kontekście podobna połajanka nie jest niczym nowym ani szokującym w historii polskiego parlamentaryzmu. – Wyście blokowali Sejm jak Samoobrona. Nie mieliście wątpliwości, że trzeba użyć siły, myśmy siły nie użyli – powiedział Kaczyński. Ze strony opozycji padło: „ludzki pan”, na co były premier odparł: – Tak, jesteśmy ludzkimi panami, bo jesteśmy panami, w przeciwieństwie do niektórych – tym samym kolejny już raz podczas obecnej kadencji Jarosław Kaczyński zaangażował swoją partię i przychylne mu media do zabawy pt.: „Co prezes miał na myśli”. Można, idąc tym tropem, tłumaczyć, że przed wojną dzielono ludzi pod względem statusu i kultury osobistej na „panów” i „dziadów”, ewentualnie „panów” i „chamów”. Po części Jarosław Kaczyński nadal operuje starymi, wyniesionymi z rodzinnego domu kategoriami opisu świata. Jest człowiekiem staroświeckim, zawsze na przywitanie całuje kobiety w dłoń, świetnie zna klasyków literatury polskiej. Od matki Jadwigi nasłuchał się z bratem Lechem o nieugiętości Piłsudskiego, którego adiutant był częstym gościem pradziadków. Jak pisze Michał Krzymowski w „Jarosławie. Tajemnicy Kaczyńskiego” o ojcu od strony mamy, Aleksandrze Jasiewiczu: – Dziadek jest człowiekiem niegdysiejszym i przez to niezwykłym. Przed wojną prowadzi własną firmę i jest bardzo zasadniczy. Do wszystkich wokoło – współpracowników, kolegów, do własnego zięcia – mówi per „panie Tadeuszu”, „panie Rajmundzie”. Nigdy per „ty’” – czytamy w biografii.

Podobnie „niegdysiejszy” politycznie był i pozostał Jarosław Kaczyński. Z głową i etosem w XX-wieku. Gdy Donald Tusk zrozumiał, że wyborów nie wygrywa się w zaciszach gabinetów, ale na wiecach, w mediach i siedząc w autobusie, który obwozi go po Polsce, dla PiSu było już za późno. Władza utracona na osiem lat była jednak wystarczająco długim czasem, aby wyciągnąć wnioski. W dużej mierze to właśnie zmarginalizowanie aktywności Kaczyńskiego, zepchnięcie jego nonkonformizmu do strefy oczywistej, ale nieeksponowanej politycznie, przyczyniło się do wygrania wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Wygranych, co tu dużo mówić, właśnie ze względu na odświeżenie wizerunku partii, ruszenie w teren, flirt z internetem i nowoczesnymi spotami wyborczymi. Sukces ten nie byłby jednak możliwy bez świadomości twardego elektoratu, że gdzieś nad tym wszystkim z drugiego szeregu czuwa trzymający się twardych reguł i niekorumpowalny Kaczyński. Ojciec narodu, który poświęcił życie rodzinne i prywatne dla służby ojczyźnie. I faktycznie czasami jego twarda ręka ratuje partię przed polityczną katastrofą. Gdy trzeba błyskawicznie cofnąć niepopularną reformę albo walnąć pięścią w stół, nie ma obecnie bardziej skutecznego polityka od prezesa Prawa i Sprawiedliwości.

Pułapka niereformowalności

Równocześnie nikt inny, może poza Ryszardem Petru, z podobną częstotliwością nie przysparza partyjnym spindoktorom tyle bólu głowy co Jarosław Kaczyński właśnie. „Gorszy sort”, „ludzie specjalnej troski”, „komuniści i złodzieje”, „to był pucz”, „niech pani idzie do diabła” i tak dalej. Każdy z tych zwrotów wszedł na stałe do politycznego słownika, niektóre do popkultury, dolewając paliwa do dławiącego się silnika opozycji. Różnica między Petru a Kaczyńskim polega jednak na tym, że ten pierwszy chciałby uchodzić za inteligenta, ale nim nie jest, a ten drugi chciałby nim pozostać, nie chodząc na żadne kompromisy. Przecież, w przeciwieństwie do niezliczonych merytorycznych wpadek lidera Nowoczesnej, prezesa PiSu nikt do tej pory nie złapał na nieznajomości faktografii albo zasad rządzenia państwem. Przecież „gorszy sort” odnosił się nie do Komitetu Obrony Demokracji, ale ewidentnych zdrajców i konfidentów, takich jak kolaboranci Gestapo podczas II wojny światowej. Tylko co z tego? Jakie to ma znaczenie w epoce, w której marketerzy liczą możliwość skupienia uwagi odbiorcy na leadzie tekstu albo reklamie w sekundach. Gdy większość osób czyta na portalach nagłówki, a materiały w programach informacyjnych mają po kilka minut?

Tylko co z tego, że prezesa Prawa i Sprawiedliwości ostatecznie da się jakoś wytłumaczyć, gdy wydaje się, że nawet mu na tym nie zależy. Przekomarzania z TVN-em to nie jego poziom. Nie rozpatruje następstw swoich słów, które będą i są wyciągane z kontekstu. Przecież kilka godzin po wypowiedzeniu frazy o „panach” w „Newsweeku” gotowy był już felieton, w którym od „ludzkich panów” wykonano paralelę do „rasy panów”, a skoro tak, to wiadomo, że Kaczyńskiemu bardzo blisko do nazizmu. – Tu nie chodzi o łatwe i przerysowane analogie. Chodzi o świadomość niebezpieczeństwa, jakie kryje się za takim myśleniem – wszystkie zagłady XX wieku zaczynały się od dzielącego i wykluczającego słowa, które kaście panów pozwalało eliminować podludzi. Słowo jest orężem wykluczenia. Lontem, który wyzwala nienawiść – pisze Aleksandra Pawlicka. Faktycznie, gdy człowiek starej daty, który zamiast YouTube wieczorami ogląda w telewizji rodeo podejdzie do podobnie absurdalnego stwierdzenia, machnie na nie ręką. I powie jak Agnieszce Pomaskiej z PO, która podtyka pod nos streamującego wideo smartfona: „Idź pani do diabła”. No bo z czym tu dyskutować? Że „ludzki pan” to w umyśle Kaczyńskiego tęsknota za batem i Berezą Kartuską?

Stety i niestety dla PiSu, Jarosława Kaczyńskiego pod tym względem nie da się już zreformować. Nie da się go wyczulić na medialną kalkulację, ugładzenie języka politycznej narracji, polemizowanie z przeciwnikami tak, aby nie pozostawiać wątpliwości, co miało się na myśli. To dzisiaj jeden z ostatnich parlamentarzystów, którzy walczą o jakąś ideę, mają konkretną wizję państwa i konsekwentnie ją realizują. Tyle że nie w studiach programów informacyjnych, ale na sali sejmowej. Jak widać, ze wszystkimi konsekwencjami tego stanu rzeczy.