Jak przegrać wybory na własne życzenie?
Kadr ze spotu wyborczego PO

Jak przegrać wybory na własne życzenie?


Stare jak świat stwierdzenie Heraklita, że nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki, nie odnosi się tylko do jednej rzeczy. Popełniania dokładnie tych samych błędów.

Dziwny to czas, w którym prawie od roku żyjemy w permanentnej kampanii wyborczej. Nawet najbardziej wytrawnym graczom pospadały maski, media zdążyły się spolaryzować na niespotykaną do tej pory skalę, zupełnie wprost na okładkach deklarując poparcie dla konkretnych kandydatów. Na mównicę wychodzili sportowcy i artyści, celebryci brali na siebie ciężar prowadzenia kampanii. Sfrustrowani marketingowcy pisali listy otwarte, media społecznościowe rozgrzały do czerwoności. Polska popadła w polityczne ADHD, które nie skończy się przynajmniej do 25 października. Po ośmiu latach sprawowania władzy przez jedną partię nie powinno jednak dziwić, że przesilenie jest równie gwałtowne. Nikt nie mówił, że cyrkulacja elit to zabawa w domowe przedszkole.

Zdumiewać może natomiast co innego – skala inercji partii rządzącej i popierającego ją szerokiego lobby. Pomimo najdroższych korepetycji w historii III RP, środowisko to nie wyciągnęło żadnych wniosków z przegranej Bronisława Komorowskiego. Żaden z kluczowych błędów kampanii byłego prezydenta, nie posłużył do autentycznej zmiany narracji w wyborach samorządowym. Niemal każdy z ruchów przerażonych wizją rządów PiS celebrytów został powtórzony. Jednokierunkowa komunikacja na Twitterze i Facebooku, przeświadczenie o pełnionej misji dziejowej, której na imię „nowoczesność”, pycha władzy, łopatologiczne straszenie politykami, którzy powszechnego lęku już nie budzą. I chwilowa, udawana skrucha powyborcza, która błyskawicznie zamieniła się w jedyną taktykę, która Bronisławowi Komorowskiemu przychodziła naturalnie – szczucie żądną rewanżu opozycją. Nie jest tajemnicą, że po klęsce w wyborach prezydenckich, to właśnie ta koncepcja wewnątrz PO z czasem przeważyła. Przegrana nie nastąpiła dlatego, że kampania była zbyt stonowana, tylko z tego powodu, że polaryzowała za mało. Od pomachiwania pięścią Komorowskiego w kierunku publiczności w Stargardzie, był już tylko jeden krok do słów premier Kopacz o PiS-ie, jako partii mentalnego średniowiecza. Jowialnego wujka Bronka zastąpiła czasem surowa, czasem naiwna ciocia Ewa.

Również kroczący obok PO salon, jak uwięziony w chińskiej przepowiedni nadal gra na jedną nutę. Kuba Wojewódzki „wkręcił” Zelnika, aby po kilku dniach okazało się, jak podłą prowokację zastosowano wobec 70-letniego aktora. Tomasz Lis podniósł niespotykane do tej pory w polskich mediach larum, porównując rządy Prawa i Sprawiedliwości do komunizmu i ONR-u razem wziętych. Adam Michnik nazwał Kaczyńskiego polskim Putinem, a „Gazeta Wyborcza” wezwała do otoczenia największej partii opozycyjnej kordonem sanitarnym. Niczym trędowatego, albo zamachowca na święte prawa demokracji. Nadgorliwość jeszcze większa, język bardziej agresywny, gry okołopolityczne konstruowane z otwartą przyłbicą. Pierwszego dnia wizyty belgijskiej pary królewskiej nie dało się zobaczyć ani w Wiadomościach, ani w Faktach. Zwiedzeni złudną alternatywą liderzy opinii odwrócili się od Platformy w kierunku post-POwskiej Nowoczesnej. Pompowanie partii, na której wiece przychodzi więcej reporterów niż sympatyków, od samego początku mogło budzić jedynie litość u każdego, który nie budował swoje wizji świata w oparciu o tradycyjne media. Zlekceważenie tej grupy społecznej już raz odbiło się czkawką. A jednak, tak właśnie wygląda scena polityczna na chwilę przed decydującymi wyborami. Zaklina się rzeczywistość licząc, że więcej osób wybierze bezpieczne status quo niż zmianę, nawet jeśli po jej stronie stoi po prostu klasyczny bunt i negacja. Politycy PO zaklinając rzeczywistość sloganem „złotego wieku”, jeżdżąc Pendolino i oglądając nowe Orliki uwierzyli chyba, że właśnie tak wygląda życie przeciętnego mieszkańca Podlasia czy Zachodniopomorskiego. Polska nie jest w ruinie, Polska ma fabryki, w których pracuje się przy taśmie za 1500 zł i autostrady, w których co kilkadziesiąt kilometrów zatrzymują nas bramki.

Spot Platformy, w którym młot w brutalny sposób miażdży budowany z mozołem przez idealną rodzinę dom, jest symbolem jej kampanii. Bez refleksji, bez subtelności, z pseudomachiavellicznymi grami, których nici nawet nikt nie stara się ukryć. Spindoktorzy PO nie rozumieją, że partia Kaczyńskiego może sobie pozwolić na punktowanie PO, bo to po ich stronie stoi atut nowego otwarcia. Jeśli natomiast partia władzy odpowiada tą samą bronią w kierunku opozycji, jest to jedynie sygnał jej desperacji. Monotematyczność Platformy i karmienie strachem – wyborcy już raz tego nie kupili, co każe myśleć, że teraz będzie inaczej? Znam wiele osób, które zadeklarowało, że na PiS nie zagłosuje nigdy, ale pod wpływem hipokryzji części mediów, będzie chciało zrobić na złość „władzy”. Już raz proces ten przespano, a na jego fali wznoszącej wypłynął Kukiz.

Jak to się dzieje, że na ostatniej prostej kampanii Julia Pitera mówi wprost, że „wchodząc do sklepu z butami sprzedawczyni bała się, że kiedy wygra PiS, ona zostanie bez biznesu i grosza przy duszy”. I nikt w jej partii nie mówi jej, że to głupie. Tak, po prostu głupie. Być może na naszych oczach rodzi się nowa polityczna perwersja – przegrana na własne życzenie. Inaczej się tego nazwać nie da. Bycie antyPiSem nie wystarczy.

Reklama przedwyborcza PO

Reklama przedwyborcza PO