Jak opozycja ma wygrać z PiS-em, skoro sama nie wierzy w to, co mówi?
"Schetyna wręczył Kaczyńskiemu prezent. To samodzielne rządy" (PAP, Fot: Piotr Nowak)

Jak opozycja ma wygrać z PiS-em, skoro sama nie wierzy w to, co mówi?


Miał być wspólny front demokratycznej opozycji, który zmiecie kaczystowski autorytaryzm, naprawi sądy, uzdrowi służbę zdrowia, oczyści media, ucywilizuje szkoły, uśmiechnie się do Europy i obniży ceny pietruszki. Wszyło jak zwykle – wygrał wąski horyzont partyjny i podziały. Wydaje mi się, że wiem dlaczego.

Od dłuższego czasu na opozycji oglądamy ten sam, dobrze znany serial. Gdy zbliża się kolejna kampania, w postępie geometrycznym rosną zapowiedzi jednoczenia, pisania wspólnych list, układania programu, łączenia ponad podziałami. To się musi udać, w końcu jedynym biletem do elitarnego grona obrońców demokracji jest umiłowanie trójpodziału władzy i – jak stwierdził Grzegorz Schetyna na forum programowym Koalicji Obywatelskiej – „zdrowy rozsądek”. Któż w PO, PSL, SLD i Wiośnie go nie ma? Kto nie chciałby odsunięcia Jarosława Kaczyńskiego, przez którego „zachorowała Polska”, od władzy? Wszyscy by chcieli. I to z takim entuzjazmem, że zaczęli się licytować, kto bardziej.
Kolejka do jedności
Oczywiście najbardziej Grzegorz Schetyna, który już raz tak się prodemokratycznie zjednoczył z Nowoczesną przeciwko PiS-owi, że ta de facto przestała istnieć. Również Władysław Kosiniak-Kamysz, choć klaskał na wykładzie Leszka Jażdżewskiego i unosił dłonie w geście zwycięstwa na marszach „zjednoczonej opozycji”, gdy okazało się, że ta w wyborach europarlamentarnych nie wypaliła, stwierdził, że skuteczniej ukróci jednowładztwo Kaczora sam. To znaczy nie do końca sam, bo w Koalicji Polskiej, do której zaprosił inne chcące się jednoczyć partie. Tyle że z otwartymi rękoma czekała już skora do jednoczenia Koalicja Obywatelska, która miała zaproponować ludowcom po 12 jedynek, dwójek, trójek itd. na listach, ale z jedną uprzejmą prośbą. O niewystawianie w wyborach do Sejmu polityków, którzy przeszli z PO do PSL-u. Prośba niestety została odrzucona.
W kolejce jednościowej, z miłością wyznaną in blanco (80 proc. członków partii chciało sojuszu z PO) stał również Włodzimierz Czarzasty i SLD. Tyle, że w Platformie, koalicjanta który w rozdaniu europejskim działaczom tejże Platformy ukradł pięć mandatów, specjalne nie kochano. I nawet, złośliwie, nazywano „postkomuną” oraz „hubą” – pasożytem politycznym na zdrowym drzewie Koalicji Obywatelskiej. Dlatego i Grzegorz i Włodzimierz, cały czas mając na sercu pokrzyżowanie planów Jarosława Kaczyńskiego, z serca bólem powiedzieli sobie: trudno, radźcie sobie sami.
Dylematy prawdziwej opozycji
W tym spektaklu walki o demokracje i wspólne listy oczywiście wystąpiła jeszcze epizodycznie Wiosna Roberta Biedronia, która z haseł o budowaniu alternatywy dla PO-PiS-u, w kilka miesięcy przeszła na pozycje szukania sojuszu z każdym, kto nie jest PiS-em, a ostatecznie, gdy nie wyszło, i Czarzastemu i Biedroniowi wypali za pewnie „lewicowy blok”, który unaoczni Schetynie wynikiem wyborczym, jak wielki popełnił błąd, zarzucając lewicową kotwicę z Barbarą Nowacką.
Byłbym zapomniał, opozycja to również Konfederacja, która miała tworzyć poważną politycznie i nieugiętą prawicową alternatywę dla Prawa i Sprawiedliwości, ale zdążyła się chwilę później rozpaść, a grupka, która z niej uciekła (Federacja), sama się chwilę później rozpadła. Jest również w tej ferajnie Paweł Kukiz, który średnio raz na tydzień zmienia zdanie z kim pójdzie i na jakich zasadach, ale jedno wie na pewno. Walcząc z partiokracją przez przypadek nazwał jej symbol – PSL – „grupą przestępczą”. Gdy okazało się, że być może z Kosiniakiem przyjdzie coś razem sklecić, oficjalnie w mediach za swoje słowa przeprosił.
Grzech niewiary
I tutaj drodzy Państwo, już na poważnie, leży sedno problemu. Można z lekkością i gracją nabijać się z nieporadności opozycji, wytykać jej błędy merytoryczne, nieumiejętność porozumienia, małostkowość, pogrążanie się w inżynierii partyjnej, zamiast wielkich wizjach i prawdziwej polityce – przegrywa się jednak nie przez nieporadność, ale niewiarę. To niewiara we własne słowa, diagnozy i recepty, być może złoży Kaczyńskiemu większość konstytucyjną na złotej tacy.

Bo jeśli ktoś twierdzi, że demokracja się skończyła, sądy upadły, media sprzedały, szpitale nie działają, na Zachodzie nie szanują – to co robi, aby temu przeciwdziałać? Po jakie środki sięga? Czego wymaga sam od siebie? Można krzyczeć: „pożar”, samemu urządzając się w kamienicy, którą komu innemu każe się gasić. Tylko nie można mieć później pretensji do świata, gdy za którymś razem nikt nie przyjdzie.
Marcin Makowski dla WP Opinie