W polityce idzie nowe – wywiad z Janem Śpiewakiem ze stowarzyszenia „Miasto Jest Nasze”
Jan Śpiewak

W polityce idzie nowe – wywiad z Janem Śpiewakiem ze stowarzyszenia „Miasto Jest Nasze”


Kategorie

Marcin Makowski: Powiedz mi, ale szczerze – czy coś Ci się w Polsce w ogóle podoba?

Jan Śpiewak (Miasto Jest Nasze): Widzę, że zaczynasz od pytania w stylu: „Czy Ty w ogóle kochasz Polskę?” (śmiech).

 

Czytam co piszesz i obraz, który się z tego wyłania nie wygląda dobrze. „Państwo zrobione na odpie…”, „kraj z dykty”, itd.

Przesadzasz. Oczywiście, że uwielbiam Polskę. Ludzi którzy tutaj mieszkają, oddolną energię i wiarę w postęp. Przeświadczenie, że siłą własnych rąk da się kształtować rzeczywistość i osiągnąć coś w życiu. Być może w całym kraju tak nie jest, ale w Warszawie czuć to bardzo mocno. W Polsce wiele rzeczy nadal można zrobić po raz pierwszy. Dla ludzi kreatywnych dzisiejsza stolica to ziemia obiecana, jak Łódź w XIX wieku. Właśnie ta energia mieszkańców jest dla mnie najbardziej fascynująca.

 

Czyli z jednej strony inicjatywy oddolne, „morze możliwości”, ale z drugiej praca na śmieciówkach, kulejące budownictwo socjalne, betonowa modernizacja…

Przecież to zupełnie normalne. Zawsze dynamika rozwoju poszczególnych obywateli będzie różniła się do rozwoju państwa, wykazującego się większą nieudolnością. Niestety dzisiaj w Polsce te dysproporcje stały się niezwykle jaskrawe. Państwo zwija swoją działalność w wielu aspektach, rezygnuje z kontrolowania obszarów socjalnych i wbrew temu co niektórzy mówią, powoduje to tylko wzrost nierówności społecznych. Model modernizacji który obraliśmy nie przypomina krajów zachodnioeuropejskich tylko stawia nas bliżej Azji i jej regionów rozwijających się, gdzie zyski z rozwoju przejmowane są prze elitarną grupę beneficjentów, a koszty uspołeczniane. Wzrost gospodarczy w Polsce nie przyczynia się do niwelowania nierówności i to jest największe zagrożenie.

 

Z czego to wynika? Sądzisz, że oddaliśmy kraj bez walki w ręce polityków, którzy nie są w stanie zrozumieć dobra publicznego?

Nie tyle polityków, co powiązanych z nimi grup interesów. Ja uważam, że państwo należy wzmacniać i pod tym względem jestem propaństwowcem. Tylko to państwo musi być budowane i kontrolowane przez obywateli. My jako ruchy miejskie mówimy cały czas o transparentności, partycypacji, konsultacjach społecznych, budżetach obywatelskich. Szczególnie to ostatnie narzędzie jest jednym z największych osiągnięć polskiej demokracji ostatnich lat, a politycy podłapali ideę właśnie od ruchów miejskich. Przypomnę, że jeszcze cztery lata temu był on tylko w Sopocie, dzisiaj mieszkańcy współdecydują o wydawanych pieniądzach w kilkuset miejscowościach. Nie wszędzie politycy jednak mają wyczucie, a przykładem spektakularnego oderwania od rzeczywistości i ślizgania się po problemie jest wrześniowe referendum. Zrobione doraźnie, na kolanie, kompromitujące szczytną idee. To dowód na to, że politycy nie wiedzą, jak ta demokracja powinna wyglądać. Organizowanie referendum, które jest cynicznym wykorzystaniem narzędzi demokracji bezpośredniej i obywatelskiego zaangażowania, to niepoważne traktowanie obywateli. Zorganizowanie referendum ad hoc, by zgarnąć parę punktów Kukizowi, to po prostu niepoważne traktowanie tej formy zaangażowania. Osobiście jestem dużym zwolennikiem idei referendum, ale nie uważam, że można je stosować w ten sposób.

 

Czyli polityka oderwała się od życia społecznego. Myślisz, ze to kwestia różnic pokoleniowych? Niedawno rozmawiałeś z prof. Krzemińskim na temat sytuacji młodych i w czasie dyskusji nie znaleźliście wspólnego języka.  Czy myślisz, ze pokolenie zadowolone z transformacji, czyli dzisiejsza grupa trzymająca władzę, już nie rozumie 20-30-latków?

Stan mentalności naszych elit to jakiś fenomen psychologiczno-psychiatryczny. Na to składa się kilka rzeczy. Przede wszystkim trudno im przyznać, że „coś poszło nie tak”, bo to trochę negowanie własnej biografii. To jest nic innego, jak dobrze znane z psychologii zjawisko wyparcia. Z drugiej strony pojawia się strach przed PiSem, chociaż on jest i tak dużo mniejszy niż kiedyś.

To pokolenie niestety nie jest w stanie nas do końca zrozumieć. Najbliższe wybory będą szansą na odblokowanie sceny politycznej i wyczyszczenie jej ze starych wyjadaczy, którzy nie mają już nic do powiedzenia na temat Polski. Nie czują tego kraju; są zupełnie oderwani od jego mieszkańców.

Na scenie polityczne musi dokonać się zmiana – jeżeli nie w tych wyborach, to w następnych. To nadchodzi, a wybór Andrzeja Dudy na prezydenta jest najlepszym dowodem na to, że większość jest już na te zmiany gotowa.

Pytanie brzmi, czy tą zmianą jest PiS. Ja mam co do tego wątpliwości. W wyborach samorządowych ukuliśmy takie termin jak „dinozaury samorządowe”.

 

To jak ludzie z PZPRu, którzy jeszcze są w PZPNie, często jeszcze z jakąś prokuratorską, ubecką przeszłością.

Ale prawda jest taka, ze te „leśne dziadki” są ciągle wybierane. Majchrowski z twojego miasta został wybrany na czwartą kadencję, co jest dla mnie zupełnie niepojęte.

 

Ludzie boją się nieznanego, dlatego wybierają to, co jest już oswojone.

To wynika z faktu, że mamy za sobą jednak osiem lat wzrostu, którego nie można ignorować, a PKB Polski poszło od 2005 roku poszło niemal 25 proc. w górę. Bardzo dużo ludzi to odczuło i jest beneficjentami tej zmiany. My jednak, mam na myśli pokolenie urodzone w latach 80. i na początku lat 90., znaleźliśmy się w o wiele trudniejszej sytuacji na runku pracy i nie widzimy zbyt wielu perspektyw na awans czy karierę. To strukturalne bariery, które sprawiają, że czujemy, że mamy gorzej. Fakt, czy to prawda czy nie, jest w tej sytuacji drugorzędny.

 

A nie sądzisz, że to nieco pozorowany bunt? Tomasz Lis powiedział, że to takie „wygłupianie się za pieniądze rodziców” – że możemy sobie na to pozwolić. Innymi słowy, że w przeciwieństwie np. do buntu Solidarności, nasz nie ma podstaw intelektualnych.

Tomasz List jest głównym symbolem tego oderwania od rzeczywistości.

 

Nie każ mi cytować Adama Michnika…

Michnik ma dokładnie tę samą historię kliniczną. Jeżeli chodzi o bunt, z jednej strony mamy do czynienia z bardzo subiektywną perspektywą. Pokolenie naszych rodziców może mówić „wy macie smartfony, a my mieliśmy telefony na korbkę”. To jest prawda, ale to niczego nie zmienia.

Widzimy, że pokolenie naszych rodziców ma mieszkania, bo wykupili lokale komunalne. Mają umowy o pracę, bo wchodzili na rynek, kiedy było dużo większe zapotrzebowanie na siłę roboczą. To również pokolenie, które mogło z całą pewnością powiedzieć „pójdę na studia, dostanę pracę”.

Dzisiaj? Całe mnóstwo ludzi kończy studia wyższe i one nic nie znaczą. Młodzi ludzie mają rozpalone ambicje i aspiracje, które porównuje do pragnień swojego starszego rodzeństwa czy mieszkających za granicą. Lis ma o tyle racje, że często chcemy więcej i jesteśmy niecierpliwi. Z drugiej jednak strony jest też ogromna rzesza obywateli, która ma naprawdę gorzej. Nie tak gorzej jak dziecko Tomasza Lisa, tylko nie ma  szansy na własne mieszkanie. Jedyną możliwością dla tej rzeszy ludzi jest kredyt hipoteczny na 30 lat, bo mieszkania są koszmarnie drogie. Nie ma szansy na umowę o pracę, itd. Jest w sytuacji, w której nie ma poczucia bezpieczeństwa, bez nadziei na to, że przyszłość będzie lepsza. Ten gigantyczny spadek demograficzny, który teraz mamy, jest najlepszym barometrem nastrojów społecznych. Ludzie się decydują na dzieci, gdy czują się bezpiecznie i mają poczucie, że przyszłość będzie lepsza.

 

Nie mogę Cię o to nie zapytać. Ostatnio często wypowiadasz się na temat hasła „Polska w ruinie”. Wiadomo, to trochę banał. Jedni pokazują zdjęcia pięknej błyszczącej galerii handlowej, odrestaurowanych kamienic, wieżowców, a drudzy twierdzą, że ostatnio w Polsce stała się jakaś katastrofa porównywalna ze zniszczeniami o II wojnie światowej. Ktoś tu kłamie.

Obie strony kłamią. Ani propaganda sukcesu, ani propaganda klęski, nie są prawdziwe. Z jednej strony mamy zmianę PKB która jest niewątpliwie zasługą miedzy innymi wejścia Polski do Unii Europejskiej. Z drugiej strony jednak coraz więcej osób ma wrażenie, że tu się nie da funkcjonować. Mamy do czynienia z państwem, które mówi „radźcie sobie sami” i którego beneficjentem jest coraz mniejsza grupa ludzi, a modernizacja jest powierzchowna.

 

Już kilkukrotnie powiedziałeś o niej „pendolinizacja”, co dokładnie miałeś na myśli?

To nie jest termin ukuty przeze mnie, ale jego znaczenie jest jasne. To powierzchowna modernizacja dla wybranych. Kolej szybkich prędkości w rzeczywistości szybkich prędkości nie jest, czyli nie spełnia swojej podstawowej funkcji. Jeśli spojrzymy na rozkłady to okaże się, że od czasów PRLu nastąpiło skrócenie czasu przejazdu np. Warszawa-Kraków o 20 minut. A mówimy o gigantycznych środkach, które zostały na to przeznaczone.

Z drugiej strony to nie jest produkt dla każdego, bo nie każdy mieszka w Krakowie czy Warszawie.

Centrum handlowe nie jest symbolem rozwoju, tylko ekonomicznego podporządkowania. Żaden kraj na świecie nie pozwala sobie na tyle dyskontów i centrów handlowych w miastach, bo one konkurują z drobnym handlem i wyprowadzają zyski za granicę.

Każdy kraj próbuje myśleć o suwerenności gospodarczej  na zasadzie wspierania lokalnej przedsiębiorczości i wyrównywania szans na rynku. Myślenie o rozwoju w perspektywie wylewania masy betonu, budowania galerii handlowych i kupienia jednej kolejki z Włoch jest po prostu postkolonialne. Wychodzą kompleksy elit wobec Zachodu, które kopiują modernizację, ale to „kseromodernizacja”.

Jak trwała wojna z Japończykami, to Polinezyjczycy wierzyli, że samoloty, które latają nad ich głowami to bogowie. Później sami budowali je z gałęzi i liści, bo wierzyli, że ta atrapa sama z siebie przyniesie im rozwój. A tak po prostu nie jest. Zbudowanie lotniska nagle nie sprawi, że ludzie zaczną przyjeżdżać do miasta.

 

No tak, świetnym przykładem takiego działania jest połączenie Zielona Góra – Warszawa. Lot częściowo finansują władze miasta, nawet jeśli z niego nie korzystają. Wszystko po to, by nie zlikwidowano im połączenia, z którego korzystają raz na jakiś czas.

Wybudowane rok temu lotnisko w Radomiu nie ma w ogóle lotów.

 

To puste lotnisko, na którym wciąż szkoli się personel. Jak u Barei.

Eksperci mówią, ze te pieniądze po prostu przejadamy. Słynny wywiad z prof. Kozakiem w „Wyborczej”. Ogromna część środków pomocowych z Unii idzie na infrastrukturę, którą będzie trzeba później utrzymać. Skąd weźmiemy te pieniądze, jeśli infrastruktura na siebie nie zarabia?

Oczywiście były pewne różnice infrastrukturalne, które trzeba było wyrównać, ale róbmy to z głową.

Jeżeli czasy przejazdów pociągów są porównywalne z PRLem, to oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, na prawdę źle wydajemy pieniądze. Po drugie, o czym się mało mówi, mamy naprawdę gigantyczną korupcję.

To dotyka kolejnego problemu – totalnego braku zaufania do wymiaru sprawiedliwości. PiS trochę zmonopolizował ten temat, co sprawia, ze ludzie nie chcą o tym dyskutować. Tymczasem to niezwykle ważny temat, o którym po prostu trzeba rozmawiać.

 

Widzisz tę korupcję na co dzień w Warszawie?

Cały czas. Widzę, że kiedy ktoś się zgłasza z takimi sprawami do prokuratury, ona nie chce się nią zajmować. Podobnie jest z wymiarem sprawiedliwości. Ta patologia jest nie do uwierzenia. Często słyszy się o historiach, gdy kuratorzy ubiegają się o majątki osób, które niby nie zmarły, bo oficjalnie nie ma żadnego aktu zgonu, a mają teoretycznie po sto kilkadziesiąt lat. I nikomu nie wydaje się to dziwne. Tak duża jest korupcja. Litości.

Wydaliśmy miliardy złotych na innowacje, a spadliśmy o dwa miejsca w rankingu innowacyjności w Europie. Jak to możliwe?! Ktoś powinien za to odpowiedzieć. Gdzie te miliardy trafiły?

 

W wywiadzie dla „Wyborczej” twierdziłeś, że chciałbyś zostać burmistrzem Śródmieścia. Jak jako młody chłopak, który chyba nie ma zbyt wielkich koneksji w polityce, a jednocześnie wierzy w zrównoważony rozwój i te wszystkie piękne ideały, chcesz to zrobić? Sądzisz, ze jestem w ogóle w stanie skutecznie funkcjonować w tej pajęczynie zależności i kolesiostwa?

Oczywiście. Jesteśmy nauczeni tym, co się wydarzyło  – polska polityka jest faktycznie tak brudna, jak wydaje się, że jest. Myślę, że w tej polityce jest miejsce tylko dla ludzi o grubej skórze. Ja tę grubą skórę mam i nauczyłem się również, jak dobierać wokół siebie odpowiednich ludzi. Myślę, ze na poziomie samorządowym ta zmiana jest możliwa. Za trzy lata jesteśmy w stanie przejąć władzę w Śródmieściu i w kilku innych dzielnicach Warszawy. Platforma jest słaba, lewica praktycznie przestała istnieć – coś się po prostu będzie musiało zmienić. Ludzie chcą takiego mniej ideologicznego, centrowego trzeźwego spojrzenia na miasto. Widzą, że ten model „zabudujmy wszystko i sprzedajmy deweloperom” nie jest korzystny dla zwykłych ludzi. Korzysta na tym jedynie garstka osób związana z sektorem finansowym i sektorem budowlanym. 90 proc. mieszkańców Warszawy ma zupełnie inne interesy i to są nasze wspólne interesy. Między innymi budowanie silnego samorządu, który wspiera lokalną przedsiębiorczość i handel, budownictwo społeczne, walkę z zanieczyszczeniem powietrza. To model dużo bardziej zrównoważony i taki, który nie grozi nam katastrofą ekologiczną porównywalną do tej obecnej w Krakowie.

 

Jesteś liderem organizacji „Miasto Jest Nasze” i mówisz, że czas działa na korzyść organizacji obywatelski i oddolnych, ale jednak przypadek Krakowa pokazuje, ze to nie do końca musi iść w tym kierunku. Przykładem może być „Kraków przeciwko Igrzyskom” – organizacja, która w dużej mierze przyczyniła się do tego, że absurdalna idea Igrzysk Zimowych w  Krakowie upadła. Co ciekawe, w wyborach samorządowych organizacja nie uzyskała nawet jednego mandatu, a przecież oni również walczyli o ekologię i większość postulatów, o które teraz bijecie się z sukcesami Wy.

Nie chciałbym recenzować kampanii Krakowa. Trzeba pamiętać jednak, że oni dostali 8 proc. To spory wynik. Przekroczyli próg wyborczy, tylko metoda D’Hondta, która jest moim zdaniem zupełnie niesprawiedliwym sposobem naliczania głosów, ich z tego samorządu wykluczyła. Popełnili kilka błędów w kampanii wyborczej, których nie musieli robić, na przykład opowiadać się tak bardzo po stronie konkretnych partii politycznych, mam na myśli Zielonych.

My walczymy o własną podmiotowość, ale nie wykluczamy, że za 5-10 lat będziemy myśleć o innych wyborach – na przykład wspierać kandydatów do wyborów parlamentarnych.

Partie polityczne powinny skupiać ludzi wokół konkretnych spraw. Platforma czy PiS nie mają żadnej sieci organizacji. To nie jest polityka, tak jak ja ją rozumiem, czyli przez szeroki masowy ruch z jasnym rdzeniem, partią, komitetem wyborczym, wokół których jest sieć organizacji obywatelskich, nieustanny dialog, działanie i wychodzenie do ludzi. To co teraz oglądany na ekranach telewizorów to produkt polityczny, namiastka. My jako ruchy miejskie wprowadzamy zupełnie nową jakość: tradycyjne myślenie o polityce.

Musimy dbać o swoje interesy. To, że 10-milonowa Portugalia była w stanie sparaliżować nasz handel wewnętrzny, to jakiś absurd. Do cholery, coś jest nie tak.  Musimy zaproponować jakieś pozytywne alternatywy, które moim zdaniem są na Zachodzie.

 

Gdzie tylko możesz, nakłaniasz ludzi do tego, by nie opowiadali się za JOW-ami. Kukiz twierdził, że to jedyny ratunek dla Polski, a Ty mówisz, że to rzucenie się w przepaść. Dlaczego?

W polski warunkach jest kilka rzeczy, które powodują, że JOWy w połączeniu z likwidacją finansowania partii z budżetu państwa doprowadzą do ukrainizacji polskiej polityki. Po pierwsze, na każdy okręg wyborczy przypada kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To jest na tyle dużo, że lokalny lider nie jest w stanie wygrać wyborów w tym okręgu. Ja robiłem wybory w pięciomandatowym okręgu, gdzie jest 25 tys. osób i zapewniam cię, że to jest bardzo dużo osób. Bez dodatkowego finansowania nie jesteś w stanie tego wygrać. Wygrywaliby ludzie, którzy po prostu mają pieniądze. Senator Stokłosa jest tu najlepszym przykładem.

Druga rzecz to tyrania mniejszości. W JOWach zazwyczaj wygrywa grupa, która ma około 30-40 proc. poparcia. 60 proc. poparcia znika. JOWy doprowadziły do wzmocnienia już i tak silnej pozycji burmistrzów miast. Mamy lokalnych kacyków, którzy są mocni, a będą jeszcze mocniejsi.

Kolejną sprawą jest podział Polski na partię zachód i partię wschód. Wystarczy spojrzeć na mapę – sympatie polityczne wyznacza linia Wisły. Gdyby pełnię władzy sprawowała partia reprezentująca tylko część Polaków, doprowadziłoby to do wzmocnienia cywilizacyjnego podziału tego kraju na dekady, a może na zawsze.

 

Ale jak to możliwe, że Kukiz spogląda na JOWy z taką nadzieją?

Kukiz ma dobrą diagnozę problemów naszej państwa – politycy oderwali się od rzeczywistości. Lek, który jednak przepisuje, jest gorszy niż sama choroba. Nie wiem skąd on sobie te JOWy ubzdurał, przecież te okręgi nie są aż tak małe – to się może sprawdzić na wsi, gdzie znasz swoich sąsiadów ale nie w dużym mieście.

 

Gdzie nie znasz nawet ludzi z własnej klatki schodowej…

Dokładnie.  Kukiz zachowuje się jakby wierzył w magiczną moc tego rozwiązania: „Wprowadzimy JOWy i kobiety zaczną rodzić dzieci”. Tymczasem problemy są partie, ich budżety wydawane na cele reprezentacyjne zamiast konsultacje problemów społecznych. Problemem jest to, że młodzieżówki partii nie są kuźniami kadr, tylko karierowiczów. Jak to rozwiązać? Sądzę, że wybory powinny być bardziej proporcjonalne, aby do Sejmu mogły wchodzić mniejsze grupy i rozsadzać od środka ten system. Poza tym JOWy są bardzo podatne na manipulację, lider partyjny ma ogromny wpływ na mianowanie ludzi, którzy zajmą miejsca na listach wyborczych z w okręgach z gwarantowanym wejściem do Sejmu.

 

Czy Twoje rozgoryczenie klasą polityczną bierze się z autopsji? W 2006 jako 19-latek działałeś w komitecie wyborczym Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Co tu dużo mówić, byłem wtedy w grupie osób które szczerze wierzyły, że Platforma będzie w stanie przynieść Polsce modernizacje.

 

Powiedz to otwarcie, byłeś lemingiem.

Tak, nie da się ukryć, byłem lemingiem (śmiech). Ale zrozum, Platforma miała dokonać cywilizacyjnego skoku nie tylko na poziomie infrastrukturalnym ale też społecznym. Wiemy dzisiaj, że nie dokonała go i już po trzech latach prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz to było widać. Cała władza w rękach Platformy – od stolicy po Sejm. Dzisiaj jak wychodzisz z dworca widzisz Plac Defilad, który od 25 lat nie może być zagospodarowany. Czy jest większy symbol porażki cywilizacyjnej niż brak zagospodarowania takiej przestrzeni od czasu upadku komunizmu? Mamy dwie linie metra i każda omija ten dworzec. Na Zachodzie to sytuacja nie do pomyślenia.

 

Z tego powodu w 2010 roku włączyłeś się w kampanię Czesława Bieleckiego popieranego przez PiS?

To było odreagowanie od Platformy, ale też Bielecki miał kilka dobrych pomysłów na Warszawę, np. załatwienie kwestii reprywatyzacji poprzez stworzenie publicznego holdingu nieruchomościowego, który wydawałby obligacje i spłacał w ten sposób roszczenia. Druga sprawa to stworzenie sieci obwodowej kolei wokół Warszawy. To mnie skłoniło do aktywności w jego kampanii, niestety charakter kandydata sprawił, że stał się człowiekiem po prostu niewybieralnym. No cóż, tak bywa.

 

Żeby nie było zbyt merytorycznie, bo cały wywiad rozmawiamy na poważne tematy, skończmy tradycyjnie, wojną polsko-polską. Z placu Zbawiciela znika tęcza, przed Pałacem Prezydenckim może się pojawić pomnik smoleński. Ponoć zamiast pomników wolisz budować ścieżki rowerowe i rozdawać stypendia. Nie rusza Cię to?

Mnie tak bardzo nie podniecają pomniki. Mieliśmy politykę pomnikową przez ostatnie 10 lat i mam nadzieję, że teraz się z niej wyzwolimy.

 

Z Dudą jako prezydentem to chyba nie będzie łatwe.

Uważam, że pomnik ofiar katastrofy smoleńskiem powinien powstać w Warszawie, ale nie przed Pałacem Prezydenckim bo to przestrzeń sprawowania władzy a nie kolejna nekropolia.

 

A tęcza na placu Zbawiciela. Ona nie godziła w charakter tego miejsca?

Do niej mam ambiwalentny stosunek. Z jednej strony stała się atrakcją turystyczną, z drugiej wydaje mi się, że to drugorzędna sztuka. Najpierw miała być symbolem przymierza, później stała się symbolem wojny polsko-polskiej. Mam pretensję do Hanny Gronkiewicz-Waltz, że w ogóle do tego doprowadziła. Tęcza miała łączyć, a dzieliła. Miała być wykonana z niepalnych materiałów, a płonęła. Byłem tam 11 listopada i widziałem, jak przed podpaleniem znikają oddziały policji, które pilnowały placu Zbawiciela. Rolą państwa w takiej sytuacji jest sprawić, żeby ona nie została zdewastowana bo wiadomo, że stanie się wtedy maczugą ideologiczną. Nawet tego nie potrafiono okiełznać. Tęcza stała się symbolem…

 

Nieudolności państwa Polskiego?

Ja bym powiedział – januszowatości. Przetargi, które nie spełniają swojej roli, policja, które nie umie jej zabezpieczyć.

 

I od światopoglądówki znowu doszliśmy do poważnych spraw.

Inaczej się nie da. Zobacz na Smoleńsk, jak to się mogło wydarzyć po katastrofie CASY? To są symbole państwa z dykty, które stoi na bakier z regułami przestrzegania przepisów, które samo ustanawia.

 

Polska Januszem narodów?

(śmiech) Biedni Janusze, ale trochę tak. Ostatnio cały rząd jechał jednym autobusem. Smoleńsk 2.0. Ile można?

 

Zakończmy optymistycznie. Wierzysz, że „ten kraj” da się odzyskać?

Wierzę, że da się je naprawić. Potrzeba jednak zmiany pokoleniowej. Ile można patrzyć na zadowolone z siebie miny polityków, którzy żyją we własnym świecie. Scenę polityczną trzeba odkorkować. Wybory w październiku muszą być jak katharsis. I tak się stanie.

 

Jan Śpiewak – przewodniczący stowarzyszenia Miasto jest Nasze,
doktorant socjologii UW, bada przemiany polskiej klasy średniej. Członek inicjatywy Otwarty Jazdów, od urodzenia związany ze Śródmieściem. Zaangażowany w kampanię prezydencką Hanny Gronkiewicz-Waltz w 2006 roku i Czesława Bieleckiego w 2010. Radny dzielnicy Śródmieście z ramienia MJN. Kocha psy, a zwłaszcza swojego.

 

Jest to pełna wersja wywiadu, który w skróconej formie ukazał się w „Tygodniku Do Rzeczy” nr 36/125