„Czołgi na Wujek jadą!”

„Czołgi na Wujek jadą!”


Kategorie

W mroźny poranek trzeciego dnia stanu wojennego na teren kopalni „Wujek” wjechały czołgi. Nie było mowy o pokojowym scenariuszu. Milicja przygotowywała się do ostatecznego starcia z coraz bardziej zdeterminowanymi górnikami. Na chwilę przed tragedią dowódca plutonu otrzymał rozkaz: „Grozić użyciem ostrej amunicji!”.

„Wzięli mnie tak jak stałem”

Dochodziła północ 12 grudnia. Milicjant w asyście dwóch funkcjonariuszy SB zapukał do drzwi jednego z katowickich bloków na ulicy Wincentego Pola. Mężczyzna, który im otworzył, nie był skory do współpracy. Podejrzewając najgorsze, odmówił opuszczenia mieszkania w celu „rutynowych czynności śledczych” dotyczących niedawnego włamania.

Po niepokojącej wizycie natychmiast zadzwonił z prośbą o pomoc do trójki kolegów z pracy. Kiedy wskazówki zegara przekroczyły dwunastą, wraz ze stanem wojennym rozpoczęła się akcja pod kryptonimem „Jodła”, mająca na celu internowanie przywódców opozycji. W następnych minutach wydarzenia potoczyły się w zawrotnym tempie. Pod dziesięciopiętrowy blok podjechały milicyjne i cywilne pojazdy. Część funkcjonariuszy otoczyła teren, druga grupa wbiegła do niedawno odwiedzonego mieszkania. „Otwierać, milicja” – rozległy się krzyki – „Otwierać, albo użyjemy siły”. Mężczyzna wraz z przyjaciółmi zaczął od wewnątrz tarasować przejście, niestety było już za późno – Pluton Specjalny MO siekierą rąbał drzwi. W bloku robiło się coraz głośniej, ludzie wołali: „gestapo”, „bandyci”. Z okien leciały doniczki, ktoś rzucał talerzami. Kiedy funkcjonariusze wtargnęli do środka, działali szybko i brutalnie.

„Przekręcili mi ręce do tyłu, skuli i nie miałem żadnych możliwości zabrania okularów, ubrania się, zasznurowania butów. Wzięli mnie tak jak stałem.” – wspomina jeden ponad 5 tysięcy zatrzymanych podczas stanu wojennego, przewodniczący NSZZ „Solidarność” kopalni „Wujek” – Jan Ludwiczak.

Korzystając z zamieszania pobici koledzy Ludwiczaka zdołali wymknąć się do zakładu, gdzie zawiadomili nocną zmianę o niedawnych wypadkach. Zapadła decyzja – wstrzymać pracę do czasu wyjaśnienia ze strony władz. Tak rozpoczął się strajk w kopalni. Nikt nie mógł wtedy przewidzieć, że stanie się ona areną jednego z najbardziej krwawych dni w historii PRL.

„Od dzisiaj prawda będzie więcej kosztować”

Niedziela 13 grudnia przebiegała pod znakiem niepewności i wyczekiwania na dalszy rozwój wypadków. O 6:30 przez radiowęzeł puszczono przemówienie gen. Jaruzelskiego – wieści o sytuacji w kraju zelektryzowały załogę. Kiedy po 7:00 przyjechał kapelan kopalni ks. Bolczyk, postanowiono zorganizować prowizoryczny ołtarz, na którym za świece służyły benzynowe górnicze lampki. Zdając sobie sprawę z możliwości wybuchu strajku, kapelan odwołał się do napisów BHP („Zachowaj czystość” i „Palenie wzbronione”) wiszących naprzeciwko zebranych. „Zachowaj czystość myśli (…) zachowaj wewnętrzną wolność. Co było prawdą dla Ciebie wczoraj, musi być prawdą i dzisiaj, z tą różnicą, że może od dzisiaj prawda będzie więcej kosztować. Nikogo nie palcie! Pan Jezus potępił grzech, ale nigdy nie potępił grzesznika. Jeszcze raz: palenie wzbronione!”

Wydawało się, że słowa te uspokoiły protestujących i sytuacja powoli się unormuje. Na wszelki wypadek zabezpieczano dokumentację, sztandar i pieczęci zakładowej „Solidarności”. Zgodnie z rygorami stanu wojennego, kopalnie zostały uznane za placówki zmilitaryzowane, nad którymi nadzór sprawować miał komisarz wojskowy. Władze, obawiając się paraliżu przemysłu, zdecydowały się na ten zastraszający potencjalnych strajkujących krok. W niedzielę sądzono, że strategia ta przynosi pożądane rezultaty – wraz z końcem weekendu sytuacja zaczęła się jednak wymykać spod kontroli.

„Kto by widział górnikom rozkazywać?”

Rozpoczął się poniedziałek, pierwszy regularny dzień pracy po wprowadzeniu stanu wojennego. O ile można było uspokoić nielicznych protestujących niedzielnej zmiany, 2500 górników, którzy przybyli do „Wujka” 14 grudnia, było o wiele większym wyzwaniem. Kolejni pracownicy dowiadywali się o aresztowaniu Jana Ludwiczaka. Tylko jedna czwarta zjechała pod ziemię, z czego część zdecydowała się wrócić. Robiło się coraz gwarniej, atmosfera gęstniała. Przekrzykiwano się, pytano o aktualną sytuację: „(…)stan wojenny? – jakim prawem?, kto to widział górnikom rozkazywać?” Nie pomagały nawoływania do podjęcia pracy, było już wiadomo, że inne zakłady również funkcjonują w najwyższej gotowości strajkowej.

Mając świadomość powagi sytuacji, jeden z protestujących podczas improwizowanego przemówienia pytał: „Koledzy, czy damy się poniżać, bić, czy dalej będziemy znosić bezprawie, czy też powiemy nie?! Zdecydujmy…”

Na decyzję nie trzeba było długo czekać, wszyscy optujący za ugodą i porozumieniem z władzami zostali wygwizdani. Fiaskiem zakończyły się też negocjacje z szefostwem kopalni. W tych okolicznościach spisano „Proklamację załogi kopalni węgla kamiennego >>Wujek<<„. Kolejne zmiany przyłączały się do protestu i dodawały własne postulaty, które stawały się coraz bardziej odważne. Domagano się m.in. uwolnienia internowanych w nocy z 12 na 13 grudnia, na czele z przewodniczącym Janem Ludwiczakiem, oraz natychmiastowego zniesienia stanu wojennego – w przeciwnym wypadku grożono okupacją zakładu.

Z czasem stawało się jasne, że władze nie ugną się przed żądaniami górników, a konsekwencje wstrzymania pracy mogą być niezwykle dotkliwe. Czy mimo tego należało strajkować? Aby zrozumieć ten wybór, jak twierdzi dr Filip Musiał z krakowskiego oddziału IPN – „Należy uwzględnić realizację planów, które >>Solidarność<< opracowała już wcześniej. Każdy atak na Związek powinien się zakończyć strajkiem generalnym. Była to naturalna strategia samoobrony”.

W pierwszej kolejności należało zabezpieczyć teren kopalni, wystawić patrole pilnujące porządku i postarać się o zaopatrzenie dla kilkuset osób, które zdecydowały się zostać. Sytuacja była ciężka, zima mroźna, wśród załogi „Wujka” nie wszyscy chcieli ryzykować…

„Wujek strajkuje!”

Pierwszy dzień strajku, poza dwoma fałszywymi alarmami, okazał się względnie spokojny. Tak kolejne upływające godziny relacjonuje świadek wydarzeń: „(…)strajk wyglądał pewnie tak, jak każdy inny strajk w Polsce czy na świecie. Na te powiedzmy 1500 osób, część (…) szło na obchód, a reszta?… zajmowała się czymkolwiek; jedni jedli, drudzy palili, jeszcze inni grali w karty, to tu, to tam siadali sobie w grupkach i opowiadali kawały.” Starano się zatem za wszelką cenę zachować normalność i łagodzić jak się dało stres i oczekiwanie na reakcję milicji.

Nie każdy miał jednak wystarczająco silne nerwy. Jak pisze Tomasz Nowara – strajkujący nie stanowili monolitu. Czy to przez względy rodzinne, czy obawę o utratę pracy, niektórzy decydowali się na opuszczenie swoich kolegów. Często na czworaka starano się przekradać przez jeden z mostów kolejowych na tyłach kopalni, albo mniej strzeżone ogrodzenie. Niektórzy złapani na gorącym uczynku „oberwali kijem po plecach od swoich patrolujących teren kolegów”. Pomimo tych przypadków, zdecydowana większość górników popierała okupacje kopalni do czasu realizacji wysuniętych postulatów.

W swojej walce nie byli sami, już w poniedziałek rano po Katowicach rozniosła się wieść – „Wujek strajkuje!”. Pod kopalnią zaczęły się zbierać rodziny, znajomi, a często obcy ludzie, którzy przynosili jedzenie, koce i leki dla strajkujących górników. Emerytowani pracownicy „Wujka” zbierali żywność, pukając po okolicznych blokach. Pielęgniarki ze szpitala w Ochojcu zapewniły opiekę medyczną, pracownice sortowni wydawały zgromadzone zapasy. Miały być to jednak ostatnie chwile spokoju przed regularną bitwą.

„Może być tak, jak na wojnie”

We wtorek 15 grudnia na szczytach władzy podjęto decyzję o rozprawieniu się z coraz bardziej zdeterminowaną załogą kopalni. Do 16:30 wkroczono na teren dziewięciu innych zakładów w Wodzisławiu i Jastrzębiu – w jednym przypadku nie obyło się bez rannych, wszędzie natomiast użyto siły wobec strajkujących. Te alarmujące wiadomości dochodziły różnymi kanałami do Katowic, często poprzez „kurierów” wysłanych z innych ośrodków. Jak twierdzi dr Filip Musiał: „Od raz podjętej decyzji o strajku nie było odwrotu, a zapewnieniom władzy nie należało ufać. Dla górników wydarzenia w >>Wujku<< już w tym momencie były biletem w jedną stronę”.

Prowizoryczne barykady zastępowano gruzem i złomem, w niektórych punktach przewracano wagony, szykowano koktajle mołotowa. „Wydaliśmy ludziom wszystkie lance, sztyle od łopat i kilofów, gaśnice. W kuźni górnicy ostrzyli te lance (…). Generalnie wykorzystywało się wszystko, co mogło potencjalnie służyć do obrony, a więc pręty, tzw. brechy, piki…” – taki stan uzbrojenia relacjonuje Franciszek Pomichowski. Oprócz tego przygotowano pułapkę w postaci zawieszonych metalowych elementów gotowych do spuszczenia.

Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że obie strony sięgały po środki ostateczne. Na ulice Katowic wjechały czołgi, ale władze nie uciekały się jedynie do siły, próbowano użyć również podstępu. Potajemnie do dyrekcji zakładu przywieziono karetką dwóch księży, których starano się namówić do zorganizowania mszy w celu „odwołania się do rozsądku strajkujących”. Kapłani nie wyrazili jednak zgody. Do krwawego starcia pozostało kilkanaście godzin. Wojsko i siły milicji rozlokowywały się w pobliżu kopalni. Jeden ze świadków naliczył ponad 60 pojazdów – „Myślałem, że może być tak jak na wojnie” – wspomina grudniowe wydarzenia. Pomylił się niewiele.

„No to będziemy się bić”

Nadeszła środa, 16 grudnia – trzeci dzień stanu wojennego. Władze, chcąc dać wyraźny sygnał, że wszelkie strajki w obecnej sytuacji będą surowo karane, nie przebierała w środkach. Przeciwko ponad 1000 górnikom uzbrojonym w kilofy wystawiono sześć kompanii Milicji Obywatelskiej, sześć kompanii Ludowego Wojska Polskiego, kilka plutonów czołgów i wozów pancernych, armatki wodne oraz helikopter rozrzucający środki chemiczne. Uderzenie miało nastąpić z dwóch stron zakładu – pozorowane na główną bramę wjazdową i faktyczne, mające wykonać wyłom w słabo chronionym murze od strony ul. Wincentego Pola.

Od rana z kopalni ewakuowano pozostające tam jeszcze kobiety, siły rządowe otaczały teren zakładu szczelnym pierścieniem. Przed godziną 11:00 doszło do próby rozmów ostatniej szansy, grupa wojskowych starała się nakłonić załogę to zrezygnowania ze strajku. Jak relacjonuje uczestnik wydarzeń: „Ktoś z tych wojskowych zaczął przekonywać nas o konieczności przerwania strajku, o tym, że jak zrobimy to teraz, to nic nam się nie stanie i takie tam… W odpowiedzi usłyszał gwizdy, oburzenie. Padały hasła w stylu: >>odwołajcie stan wojenny<< itp. Zapytał wówczas >>to co, nie przestaniecie strajkować?<<. Riposta tłumu była podobna jak chwilę wcześniej. Na to wojskowy: >>no to będziemy się bić<<„. Górnicy odśpiewali hymn narodowy – zaczęło się.

W kierunku kopalni wystrzeliwano granataty dymne, uruchomiono armatki wodne, z nieba poleciał grad petard. „Było tak ciemno i oczy piekły, że człowiek niemalże nie widział strumieni wody (…). Kiedy oberwałem strumieniem w brzuch, to koziołkując w tył odrzuciło mnie na kilka metrów.” W starciach z ZOMO brali też udział cywile, najliczniejsza grupa – 100 osób – obrzucała kamieniami wozy milicji. „Nie ma się co dziwić ludziom – byliśmy wściekli, podminowani, żądni rewanżu za to, co zrobili, za pacyfikację.” – opowiadał uczestnik zajść. Zdezorientowane siły interwencyjne zaczęły strzelać racami w okna bloków. Komuś spaliło dywan, jeszcze inny mieszkaniec Katowic dotkliwie się poparzył. Ludzie zapamiętali również sceny takie jak ta: „Kiedy przyjechały hydronetki zaczęły polewać wszystkich protestujących, w pewnym momencie strumień przewrócił młodego chłopca, w wieku 10-12 lat i wtedy zamiast jechać dalej jeszcze bardziej zaczęli to leżące dziecko polewać.”

„Grozić użyciem ostrych nabojów”

W tym samym czasie czołg T-54 przebił mur na tyłach zakładu. Przez wyrwę na teren „Wujka” przedzierały się kolejne pododdziały i wozy bojowe. Na skutek błędnego rozpoznania przedpola, pojazd ugrzązł na prowizorycznej zaporze. „Czołg, który tam wjechał, mówi, że to się nie da opisać, mówi, że ludzie skaczą, zasłaniają peryskopy, a milicja nic nie robi podobno. (…) Melduję, że ten czołg w środku (…) jest praktycznie sam (…) trzeba ewakuować załogę.” – brzmią meldunki radiowe na chwilę przed tragedią. „Grozić użyciem ostrych nabojów! (…) będziemy odbijać ten czołg!” – krzyczał przez radio milicjant. Sytuacja nieraz wymykała się spod kontroli władz. „W pewnym momencie w naszej kompanii zabrakło środków łzawiących tak, że staliśmy się całkowicie bezbronni. W tym czasie górnicy przypuścili atak, posuwali się do przodu, mieli piki i inne niebezpieczne narzędzia. Wszyscy funkcjonariusze działający w tym odcinku zaczęli uciekać w panice. Trudno było wszystkim jednocześnie zmieścić się w wąskich otworach bramy kolejowej” – relacjonuje funkcjonariusz ZOMO. W pewnym momencie górnicy schwytali nawet trzech milicjantów, którzy zapuścili się odrobinę za daleko.

Pośród wielkiego zamieszania i unoszącego się wszędzie duszącego dymu, pomiędzy godziną 12:30 a 13:00 stało się najgorsze – padły strzały. „Widziałem wówczas jak górnik, który stał obok mnie (…) gdzieś ok. 3 m nagle przewrócił się i upadł na ziemię. Widziałem na jego ciele ślady krwi (…) w momencie kiedy przewracał się ten górnik (…) słyszałem strzały i jego głos, trzymając się za klatkę piersiową krzyknął: Jezu dostałem!” – opowiada świadek wydarzeń.

Nie sposób po latach ustalić kto pierwszy pociągnął za spust, fakty są jednak dosadne. Dziewięciu zabitych górników (najmłodszy z nich miał 19 lat) i ponad sześćdziesięciu rannych po obu stronach – tak zakończyła się „pacyfikacja” protestujących przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Zapytany przez Onet o ocenę charakteru grudniowych wypadków na śląsku dr Filip Musiał stwierdził: „Krwawą pacyfikację >>Wujka<< można traktować jako próbę zastraszenia społeczeństwa i działaczy >>Solidarności<< w innych zakładach pracy. Nie można w tym wypadku mówić o braku winnych – jeśli ktoś wydaje rozkaz użycia ostrej amunicji, to nie po to, aby strzelać nią w powietrze”. Wobec braku wskazania sprawców, masakra w kopalni „Wujek” po dziś dzień stanowi niezabliźnioną ranę po stanie wojennym.

Przy pisaniu artykułu korzystałem m.in. z pracy Tomasza Nowary „Wydarzenia w Kopalni Wujek na tle sytuacji strajkowej na Górnym Śląsku w grudniu 1981 roku”.