Bezdomni w czasach koronawirusa. „Jest gorzej, niż w stanie wojennym. Jesteśmy podwójnie samotni”
Bezdomność w czasach pandemii. Samotność, która wykracza poza tę, którą już znają. Brak możliwości dorobienia, domy opieki społecznej pełne ludzi, którzy mogą roznosić chorobę. Jak pomóc dotkniętym kryzysem bezdomności w czasach społecznego dystansu? Czego się boją, co budzi ich nadzieję, co robili wcześniej? „Wie pan, że ja grałem w Liście Schindlera” – mówi jeden z moich rozmówców, z których spotkałem na krakowskim osiedlu Dąbie. Takich historii jest więcej.
Marcin Makowski: Długo tak żyjecie?
Michał: W bezdomności jesteśmy już ze 30 lat. Niestety. Na co dzień zbieramy makulaturę, złom, puszki i zanosimy do skupów. Trzeba z tego jakoś żyć i się utrzymywać, no cóż innego można zrobić? Co znajdziemy jakieś dobre jedzenie na śmietniku…
Dobre jedzenie na śmietniku?
Michał: Nawet pan nie wie, ile tego ludzie wyrzucają. Czasem nawet nieotwarte opakowania: chleb, ciastka, dobre warzywa – wszystko. Można z tego zupę ugotować, bo mamy butlę gazową na działce, a tam rozpadającą się altankę.
W nocy nadal są przymrozki.
Rafał: Jest zimno, trudno, jakoś trzeba wytrzymać. Człowiek jest się w stanie do wszystkiego przyzwyczaić. No bo musi.
Czym się różni wasz kryzys bezdomności i jego przeżywanie do tej pory, od sytuacji pandemii, w której się obecnie znajdujemy. Co się zmieniło?
Michał: (Wzdycha). Nawet rzeczy, z których się utrzymujemy, jest teraz co kot napłakał. Ludzie nie wyrzucają do kosza przy chodniku puszek po piwach, jest mniej remontów, mniej złomu. Mniej wszystkiego. Wiele skupów surowców wtórnych pozamykano. Z Dąbia musimy chodzić aż na Wzgórza Krzesławickie, żeby coś sprzedać. To będzie z 9, 10 kilometrów.
Robert: Ratuje nas to, że ludzie dużo nakupowali rzeczy na początku, a teraz się ich pozbywają. O tutaj (pokazuje na kosz) znalazłem wczoraj karton mleka. Przeterminowane jeden dzień – co to za różnica, da się pić.
Michał: Jest też mniej papierosów na chodnikach. Już prawie nie ma z czego skręcić. Same resztki tytoniu nam zostały. (Cisza). Tak samo się boimy tego koronawirusa, jak wszyscy.
Robert: Każdy się boi.
Michał: Pracy przez to nie ma. Chodzimy czasami na rynek, na Kleparz, bo tam biorą ludzi z chodnika do roboty. To też zniknęło, a my często pomagaliśmy skopać ogródek czy jakieś rzeczy przenosić. Tylko duże firmy zostały, ale one nas nie wezmą, bo jesteśmy po sześćdziesiątce.
Gdyby coś wam się stało, zachorowalibyście, czy możecie liczyć na jakąkolwiek pomoc?
Michał: Wtedy by nas chyba jakoś ratowali. Choćby dlatego, że byśmy roznosili wirusa. Na razie jesteśmy bezpieczni – w śmieciach się nie zarazimy, w skupach chyba też nie.
Jak można wam najskuteczniej pomóc, gdyby ktoś, zwykły człowiek z ulicy, miał taką chęć?
Michał: A bo ja wiem? Jakkolwiek, w żywności, w ubraniach, może jakąś kołdrę?
A co z ośrodkami pomocy dla bezdomnych? Czy one działają?
Michał: Działają, ale tam jest za dużo ludzi.
Rafał: Za duże skupisko. Najbardziej obawiamy się tego, że właśnie tam moglibyśmy się zarazić.
Michał: Nie wiadomo, czy jak ktoś idzie nocować, jest sprawdzany…
Rafał: Nie jest. A skąd.
Michał: I w ten sposób można załapać to cholerstwo. A potem będziemy je roznosić po osiedlach. To nie jest takie proste. Musimy unikać ludzi, jeszcze bardziej niż normalnie. Jesteśmy jeszcze bardziej samotni.
Jak wygląda teraz miasto z waszej perspektywy?
Michał: Miasto jest kompletnie wyludnione, ponure. Wygląda gorzej, niż w stanie wojennym. A przeżyłem stan wojenny, byłem nawet przesłuchiwany w IPN przez prokuratora jako świadek, bo walczyłem o lepszą Polskę. Wtedy były więzienia, godzina policyjna i nienawiść. Teraz może nie ma nienawiści, ale nie widzę na razie, aby ludzie byli dla siebie lepsi.
Rafał: Na pewno nie.
Michał: Pan pierwszy do nas podszedł od trzech tygodni i dał jedzenie. Jesteśmy niewidzialni, a przecież chodzimy po osiedlu dzień w dzień. Jest obawa, żeby z nami nawet porozmawiać, bo wie pan, nie dość, że bezdomni, to jeszcze pewnie zarażają. Chodzimy gdzieś pod galerie handlowe posiedzieć, ale tam i tak pustki. Ludzie mijają się bez słów.
Co robiliście w życiu wcześniej?
Michał: Pracowaliśmy, żyliśmy, jak każdy. Czy wie pan, że ja grałem w „Liście Schindlera”?
Słucham?
Michał: Tak, w „Liście Schindlera”. Byłem Ukraińcem z UPA – prowadziłem państwo Perlman do pracy. Na ujęciach to wyszło chyba z pięć minut, jadę na rowerze, z karabinem. Nie było tam w tym filmie źle, płacili parę groszy. Oprócz tego było wyżywienie zapewnione przez wojsko, było dużo kuchni polowych i okropnie dużo obsady. Tłum na planie. Można było jeść, ile kto chciał. Czy bigos, czy fasolka po bretońsku. Najlepszy czas w życiu. Bardzo zadowolony jestem z tego filmu.
Nie dziwię się.
Michał: Coś jeszcze panu powiem. Ponieważ to film o Żydach, będę w nim uwieczniony na wieki, bo Żydzi przez tysiące lat przechowali swoją wiarę, kulturę i zasady. I takie rzeczy, filmy i świadectwa, też przechowują.
Co z nami będzie, jak to się już wszystko skończy?
Michał: Nie wiem, może wrócimy do normy? Już w Sejmie się kłócą, nie mogą się pogodzić. A powinna być raczej zgoda.
Rafał: Dlaczego oni się tak zachowują?
Michał: Druga sprawa jest taka, że za dużo jest paniki. Kto to sieje w środkach masowego przekazu? Chodzi o to, żeby się nie grupować, ale parki nam zamknęli. To chyba przesada. Gdzie my mamy pójść? Chcieliśmy wejść tu i tam, właśnie po te puszki, ale wszędzie szarfy, pozamykane.
Rafał: Trzeba ludzi uspokajać. Ale niektóre grupy społeczne, uważam, na tym zarabiają.
Michał: Właśnie. Po co było te maseczki z Chin sprowadzać? Tyle tutaj na osiedlu zakładów krawieckich. Ludzie mogliby szybko sami to robić i w Polsce zarabiać. Moment i by uszyli i pewnie byłoby taniej.
Rafał: No taka prawda.
Myślicie, że będzie lepiej?
Rafał: Po jakimś czasie będzie lepiej. Musi. Dla nas już chyba nie może być gorzej.
Michał: Naprawdę nie sądziłem, że takich czasów dożyjemy. Ale mówię wam, damy radę.
Rozmawiał Marcin Makowski