Albo będzie solidarność, albo Niemcy nas jej nauczą

Albo będzie solidarność, albo Niemcy nas jej nauczą


Niemcy, którzy rozliczają Europę z moralności, to zawsze intrygujące zjawisko. Kiedy dodatkowo oskarżają Polskę o antysemityzm powołując się na autorytet Grossa, mamy do czynienia z rodzajem ponurego żartu. Tyle, że w Europie nie jest do śmiechu. Powinniśmy to naszym zachodnim sąsiadom dobitnie uświadomić, ponieważ ich retoryka przestała irytować już tylko historyków. Dzisiaj przeszłość w rękach Niemców to narzędzie szantażu.

Na początek kilka oczywistości, ale proszę o wyrozumiałość. Dzisiaj trzeba tłumaczyć nawet banały. Czym był Holocaust? Mówiąc w dużym skrócie, to największa w historii świata operacja metodycznego mordowania przedstawicieli konkretnej rasy, której celem było wymazanie jej z kart historii również w sensie biologicznym. Wyłącznymi architektami i konstruktorami tej przerażającej machiny zbrodni byli Niemcy, ale do egzekucji swoich celów zaangażowali oni również niemal wszystkie narody w okupowanej Europie. Wraz z postępem wojny, coraz luźniej traktowana teoria przynależności do rasy aryjskiej i naglącą potrzebą formowania nowych oddziałów, pozwoliła Himmlerowi werbować ochotników z większości krajów starego kontynentu i nie tylko. Hiszpanie, Francuzi, Norwegowie, Duńczycy, Belgowie, Finowie, Łotysze, Holendrzy, Estończycy, Węgrzy, Rumuni, Ukraińcy, Rosjanie, Chorwaci, Arabowie a nawet Tybetańscy mnisi – wszyscy oni znaleźli się w wielonarodowej armii III Rzeszy. W mundurach ze swastyką, nigdy nie walczyli jednak Polacy, choć okupacja naszego kraju trwała najdłużej.

Tyle w kwestii formalnej i teraz pytanie; w jaki sposób Holocaust zaprzęgnięty do celów aktualnej polityki wykorzystują Niemcy? Bo że tak robią, nie powinniśmy mieć wątpliwości. Otóż ustami amerykańskiego historyka polskiego pochodzenia Jana T. Grossa, na łamach „Die Welt” uciekają się oni do wyjątkowo niskiego rodzaju szantażu. Pomiędzy polskim antysemityzmem podczas II wojny światowej, a dzisiejszym sceptycyzmem wobec przyjmowania imigrantów z Bliskiego Wschodu, stawa się znak równości. „Czy Polacy zapomnieli historię własnej emigracji i czy wschodni Europejczycy nie mają w ogóle wstydu?” – pyta w „Die Welt” Gross, a jego słowa natychmiast cytują największe niemieckojęzyczne media. Szukając genezy wschodnioeuropejskiego „nie” wobec przyjmowania tysięcy islamskich imigrantów, autor „Złotych żniw” pisze: (…) korzenie postawy wschodniej Europy, która teraz pokazuje swoje ohydne oblicze, biorą się bezpośrednio z drugiej wojny światowej i z czasów tuż po jej zakończeniu. Polacy byli nie bez racji dumni z oporu, jaki stawiali nazistowskim okupantom, ale faktycznie podczas wojny zabili więcej Żydów niż Niemców”. Polecam przeczytać na spokojnie jeszcze raz ostatnie zdanie, a następnie spróbować odnaleźć źródła, na poparcie tej tezy. Gross tym jednym stwierdzeniem podważył swoją wiarygodność jako historyka, o ile kiedykolwiek była ona wysoka.

Co znamienne, w swoich poglądach Gross nie jest odosobniony, a w podobnym tonie jego słowa skomentował m.in. Armin Coerper, reporter ZDF w Warszawie. „Coraz więcej prominentów zabiera głos na portalach społecznościowych, pytając czy Polacy zapomnieli swoją własną historię, ponieważ Polska, teraz tak oporna w kwestii uchodźców, jest krajem, który zawsze zachowywał się tak, jakby to on wymyślił Solidarność”. Nie omieszkał on przy okazji przypomnieć, że „polski cud gospodarczy” zbudowany jest na subwencjach z Unii Europejskiej, a więc na de facto „europejskiej solidarności”. Generalnie cała niemiecka narracja w najbardziej opiniotwórczych mediach przebiega wedle utartego schematu: Polska chce baz NATO, żąda pieniędzy z Unii i gwarancji bezpieczeństwa – tymczasem nie angażuje się w problem uchodźców, który jest rzekomo wspólny. Najpierw tępiła Żydów, choć sama korzystała ze wsparcia Zachodu (szczególnie polscy piloci i uchodźcy w Iranie, których zaprzęgnięto w tryby brytyjskiej machiny kolonialnej), dzisiaj nienawidzi Arabów, choć do pieniędzy z Brukseli chętnie się przytuli. Nic dziwnego, w końcu ” ohydne oblicze Polaków pochodzi jeszcze z czasów nazistowskich”.

W sumie można zbyć podobną retorykę wzruszeniem ramion, odsyłając do podręczników historii, gdyby nie fakt, że to nie podręczniki kształtują dzisiaj jej postrzeganie, a media. Nawet najbardziej merytoryczne monografie nie uchronią nas przed skalą propagandy, która sączy się z części niemieckiej prasy i programów telewizyjnych, z lubością cytujących wypowiedzi Grossa w stylu „jacy oni niewdzięczni”. Samo utyskiwanie na egoizm wschodu nie byłoby jeszcze powodem, do podnoszenia podobnego larum, ale retoryka Grossa, i wielu myślących podobnie jak on, idzie o krok dalej. „Jeszcze niedawno, w latach tuż po wojnie, Żydzi, którzy na wschodzie Europy przeżyli Holocaust, musieli uciekać przed morderczym antysemityzmem swoich polskich, węgierskich, słowackich i rumuńskich sąsiadów, i to akurat do Niemiec, szukając schronienia w obozach wypędzonych” – odparł autor „Sąsiadów”. Jak kuriozalnie brzmią kalumnie Grossa w kontekście informacji o zakwaterowaniu imigrantów w barakach obozu w Buchenwaldzie, nie musze chyba tłumaczyć. To już nie jest używanie historii w służbie agresywnej publicystyki, tylko pisanie jej na nowo.

Niestety, jak już wspomniałem, nie stać nas w obecnej sytuacji na bagatelizowanie problemu. Na tak precyzyjnie i bezwzględnie celowaną propagandę, musimy z pozycji rządu i mediów publicznych odpowiadać stanowczą ripostą. Nie może być zgody na to, aby kraj, który europejską solidarność pogrzebał pod wodami Bałtyku w rurach gazociągu Nord Stream, a na bazy NATO w Polsce nakładał weto – dyktował nam jak wziąć odpowiedzialność za problem, którego nie wygenerowaliśmy. Nie może być zgody na to, aby Niemcy ustami swoich dziennikarzy i usłużnych im agentów wpływu, bezcześcili naszą historię, kreując wizję dziejów w której Polacy masowo mordując Żydów przyczynili się do tego, że musieli oni szukać schronienia na gruzach III Rzeszy. To już nawet nie absurd, to zwyczajne świństwo. Jeszcze przed tą dyskusją, Brytyjczyk Christopher Hale w swojej głośnej książce „Kaci Hitlera. Brudny sekret Europy” napisał ważne słowa, które idealnie pasują jako podsumowanie dzisiejszego sporu: „Ze 100% pewnością można powiedzieć, że Polacy nie uczestniczyli w Holokauście jako sprawcy. Holokaust to zupełnie coś innego niż lokalne pogromy. Idea, że możesz zniszczyć cały naród różni się od idei przemocy skierowanej w kierunku najbliższych sąsiadów”. Niektórzy tego rozróżnienia zrozumieć nie potrafią. Albo nie chcą.

I to jest właśnie paradoks historii, który woła o stanowczą i jednoznaczną reakcję ze strony Polski. Niemcy, których piloci w 1939 roku strzelali do kolumn cywilnych uchodźców wojennych, dzisiaj prawią nam morały na temat przyzwoitości. Ci sami politycy, którzy na lewo i prawo załamują ręce nad „opresyjną polityką Orbana”, jednocześnie sami zamykają granice i przyznają się do błędu sprawiając, że strefa Schengen właściwie przestaje istnieć. To syreni śpiew Angeli Merkel zwabił do bram Europy setki tysięcy imigrantów ekonomicznych, którzy w nadziei na świadczenia socjalne i mieszkania, ryzykując życie wędrowali raju zwanego RFN. W końcu przez dwa tygodnie słyszeli, że są tam mile widziani, uśmiechnięci Niemcy bili im brawo. Dziś nawet żelazna kanclerz przyznała, że popełniła błąd. Oczywiście pod groźbą sankcji i euroostracyzmu, zapłacimy za niego wszyscy.

Solidarność europejska w wersji, jaką lansują ją Niemcy to fikcja. Nie mogliśmy na nią liczyć w przeszłości i nie możemy na nią liczyć dzisiaj. Zyski wspólnoty europejskiej konsumują najsilniejsi, podczas gdy koszty ci sami potentaci chcą rozkładać na barki całej Unii. Polska niczego nikomu nie jest winna, poza zapewnieniem bezpieczeństwa własnych obywateli. Pora to sobie wreszcie uświadomić, bo sojusznik, który w chwili kryzysu jest w stanie zrzucić na nas swoje największe winy, a własne interesy wymusić siłą, na dłuższą metę nie jest wiele wart. Dziś na autentyczną wspólnotę interesów możemy liczyć tylko w Europie Wschodniej i Środkowej. Warto wyciągnąć z tego wnioski, nim będzie za późno.