Afera taśmowa – bomba z opóźnionym zapłonem
Rząd nie zachwiał się po opublikowaniu pierwszych nagrań z afery taśmowej. Powiedziano nam, że nikt polskiego państwa szantażować nie będzie. Podsłuchanych nazwano ofiarami. I nagle rok później, ośmiu ministrów podaje się do dymisji. Marszałek Sejmu składa rezygnację a prokurator generalny traci stanowisko. A wszystko przez facebookowe wrzutki szemranego dilera aut. Ktoś musi mieć w rękawie zdecydowanie więcej niż teczki. I to mnie naprawdę przeraża.
„Osoby, które są ofiarami podsłuchów, zachowały się odpowiedzialnie za państwo i wykazały brak przywiązania do stanowisk” – powiedziała na dzisiejszej, zwołanej w pośpiechu konferencji Ewa Kopacz. Rok po aferze taśmowej, premier przeprosiła również „wyborców Platformy” za oburzenie, które wywołała treść opublikowanych nagrań. I tutaj od razu do głowy przychodzą dwie oczywiste konstatacje.
Po pierwsze, co symboliczne – przeproszono wyborców rządzącej partii, a nie Polaków. Po drugie, Kopacz przyznała tym samym, że za „poszkodowanych w aferze” trzeba jednak przepraszać. To tym bardziej karykaturalne, im mocniej uświadomimy sobie kogo faktycznie odwołano, w jakich okolicznościach i jak pokrętnej logiki używając. Choć nawet po klęsce Bronisława Komorowskiego, wydawało się, że PO wejdzie do Sejmu z wynikiem bliskim 15%, dziś nie jestem tego pewien.
Na naszych oczach kończy się Platforma Obywatelska, jaką do tej pory znaliśmy. Kończy się też fikcja „państwa, które zdało egzamin”. W tej chwili, jak nigdy wcześniej, możemy śmiało krzyknąć: „cesarz jest nagi”. I ktoś nas usłyszy. Gorzka to jednak satysfakcja, jeśli od roku wiedzieli o tym wszyscy – łącznie z cesarzem. Ten jednak uparcie milczał, bo za dużo było do stracenia, i zbyt wielki dwór na utrzymaniu. Nawet w podsycaniu iluzji, jest jednak pewna granica. To przede wszystkim dużo kosztuje.
„Mamy odważnego i odpowiedzialnego lidera, który rozumie potrzebę zmiany i odbudowy zaufania. Tylko takie działanie zapewni nam zwycięstwo.” – napisał na Twitterze Michał Szczerba, poseł PO. „To silna ręka premier spowodowała ucieczkę do przodu” – komentowali inni politycy Platformy w mediach, chwilę po ogłoszeniu rekonstrukcji rządu. Trudno im się dziwić, choć słowa te brzmią jak zachwalanie orkiestry na tonącym Titanicu. Cóż, gra pozorów zawsze kończy się ostatnia. Niestety, zgodnie z prawdą, „odważny ruch premier” należałoby nazwać raczej dekonstrukcją. Bo co może zrobić minister, cztery miesiące przed wyborami? Pod taką presją? Powoli spełnia się zatem scenariusz przedterminowych wyborów, w których jedynym ratunkiem dla partii rządzącej będzie brak zorganizowania się „antysystemowców” oraz totalna mobilizacja elektoratu, panicznie bojącego się powrotu do władzy „sekty smoleńskiej”.
Bez względu jednak na termin głosowania, Rubikon politycznego rozkładu Platformy, a wraz z nią wielu struktur państwa, został przekroczony. I konia z rzędem temu, kto jeszcze przed wyborami prezydenckimi przewidziałby, że stanie się to tak szybko i w równie dramatycznych okolicznościach. Ponad 2,5 tys. stron niejawnych akt ze śledztwa, jak na bazarze krążyło udostępniane na Facebooku. Na nich zeznania najważniejszych świadków w aferze podsłuchowej. Sama śmietanka biznesu i polityki. Kawior, szampan, ośmiorniczki. Dane osobowe, numery telefonów i PESEL. Obok zdjęcia dowodów: jakaś elektronika, bez gustu urządzone wnętrza, podsłuchy przymocowane pod stołem gumą do żucia. Obrazu dopełniają opisy intymnych zbliżeń w VIP-roomach i relacje z prób przepychania interesów prywatnego kapitału. Creme de la creme tego, jak w obecnej chwili przeciętnemu Kowalskiemu kojarzy się faktyczne sprawowanie władzy.
Wiedzieliśmy przecież o tym wszystkim, ale po upublicznieniu akt śledztwa przez Zbigniewa Stonogę, mogliśmy obejrzeć standardy klasy rządzącej jak pod mikroskopem. Nie to jednak zmusiło premier do tak panicznego ruchu. Nikt chyba nie jest w stanie uwierzyć, że nagle w Platformie nastąpił renesans dobrych obyczajów i ktoś zdecydował, że trzeba publicznie posypać głowę popiołem. Prawda jest o wiele gorsza, niż pikantne relacje z szybkich numerków „polskich elit” w dusznym pokoju u „Sowy i Przyjaciół”.
Ktoś w tej chwili rozgrywa nasz kraj i robi to z brutalną konsekwencją. Rząd nie jest już nawet wszechmogąca sitwą, trzęsącą państwem, ale grupą wystraszonych i szantażowanych osób, która zamiast kreować rzeczywistość, może już tylko niemrawo odpowiadać na ciosy. Zgodnie ze szczegółami śledztwa, które w sejmowym przemówieniu zdradził prokurator generalny, przez dwa lata nagranych rozstało ponad 100 godzin materiału dźwiękowego. I to nie w tym, co upubliczniono, ale w pozostałych rozmowach należy szukać prawdziwej przyczyny rekonstrukcji rządu. Ktoś najwidoczniej pokazał, (wykorzystując Stonogę jako pośrednika), że nie cofnie się przed niczym. I musiał to być argument bardzo perswazyjny, skoro przez jeden dzień zrobiono to, czego nie udało się osiągnąć w rok. Co nim motywuje? Polityczna zemsta? Rozgrywki służb? Wpływ obcych wywiadów? Wiemy tylko tyle, że pełnomocnicy Marka Falenty wykonali fotokopie akt, które następnie trafiły do Zbigniewa Stonogi. Tropy się gubią, intencje rozmywają, polityczne show na koszt państwa rozgrywa samochodowy diler.
Warto przy tym nadmienić, choć brzmi to jak teoria spiskowa, że dziwnym trafem na chwilę przed całą aferą, USA zmieniają w Polsce ambasadora. Z niezwykle nam przyjaznego i sympatycznego Stephena Mulla, na Paula Jonesa – wysokiego rangą urzędnika Departamentu Stanu USA, który pełnił funkcje dyplomatyczne w Rosji. Świetnie znającego rosyjski i tamtejsze realia. W Stanach Zjednoczonych, afera taśmowa zwana „Waitergate”, komentowana jest właśnie kluczem „nieufności wobec Ameryki, którą w nagraniach wyrażali polscy politycy”. I nie jest to cytat z niszowego bloga, tylko „The Washington Post„. Być może rząd USA wiedział, że zbliżają się w Polsce gorsze czasy, i na stanowisko desygnowano kogoś z większą wiedzą o polityce wschodniej?
Najgorsze jest być może to, że żaden z tych scenariuszy nie jest nieprawdopodobny. I każdy fatalny nie tyle dla PO, co dla Polski. Gra w tej chwili idzie przecież nie o interesy partii, tylko stabilność państwa in extenso. A na tym polu, choć buzie polityków opozycji już się uśmiechają – nie ma dzisiaj prawdziwych zwycięzców. Zostaliśmy wyproszeni od stołu, przyglądając się tylko na cudze karty.
Próżno mówić nawet o jakiejkolwiek sprawiedliwości, jeśli część antybohaterów afery taśmowej, jest nadal nieuchwytna. Tusk, Graś, Bieńkowska – za cenę ucieczki z polskiej polityki, kupili sobie na najbliższe lata autentyczny immunitet. Trudno również powiedzieć, aby po ostatnich przejściach, Platforma czegokolwiek się nauczyła. Raptem dziś wieczorem, w „Kropce nad i”, Stefan Niesiołowski powiedział, że priorytetem Platformy jest obrona Polski przed PiS-em i Kukizem, bo alternatywy do ich rządów nie ma.”Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów” – powiedział kiedyś Albert Einstein. Przed nami szalone lato.