„Gdzie jest krzyż?”. Kontrowersje wokół spotu promującego Polskę
Miał być nowoczesny i zabawny spot promujący Polskę, niestety wyszło jak zwykle. Ktoś dopatrzył się brakującego na szczycie Giewontu krzyża, a to wystarczyło aby rozpętała się burza. Czy jako naród, potrafimy być jeszcze w czymkolwiek zgodni?
W piątek Ministerstwo Spraw Zagranicznych opublikowało klip, który w niebanalny i żartobliwy sposób promować miał Polskę wśród zagranicznych turystów. Cała efektowna narracja poprowadzona została z perspektywy chłopca, który z rodzicami przyjechał na wakacje do naszego kraju. W jego opowieści fikcja splatała się z rzeczywistością, a historia z teraźniejszością. Dzięki temu otrzymaliśmy gdański stadion PGE Arena wyciągany niczym bursztyn z dna Bałtyku, bitwę pod Grunwaldem rozgrywającą się na ulicach Warszawy, Smoka wawelskiego w garniturze i wreszcie – Giewont w postaci ożywionego, śpiącego olbrzyma.
Sądząc po pozytywnych recenzjach, które zebrała ta produkcja, pierwszy raz od dawna zanosiło się na udaną i nie budzącą kontrowersji kreację marketingową Polski. Po sporach dotyczących „sprężynowego” logo, to bardzo pozytywna odmiana. Niestety, wystarczył jeden dzień od publikacji wideo, aby na Twitterze prawicowy dziennikarz Cerazy Gmyz zwrócił uwagę na to, że… na nosie śpiącego olbrzyma zabrakło krzyża. Tak oto wybuchł „Giewont-gate”, który zaczyna zataczać coraz szersze kręgi.
„Najważniejsze pytanie prawej strony dot. spotu promującego Polskę: Gdzie jest krzyż? Gdzie jest krzyż?” – ironizowała na Twitterze dziennikarka Polsatu Agnieszka Gozdyra.
Czujni Internauci zaintrygowani całą sprawą, klatka po klatce przeanalizowali dwuminutowy spot. Jak się okazało, „kontrowersji” jest znacznie więcej. Nie dość, że krzyża zabrakło na szczycie Giewontu, został on również usunięty z inscenizacji grunwaldzkiego starcia. Z komentarzem natychmiast pospieszyła ultrakonserwatywna Fronda.pl, obwiniająca o wszystko nowego szefa MSZ: „Widać, że Schetyna propaguje nie tyle relatywizm historyczny, co po prostu ideologię antychrześcijańską„.
„Jak wiadomo fajnie przy takiej okazji przywołać wydarzenia historyczne. Pod jednym warunkiem: wycięcia krzyża, gdziekolwiek jest. Nawet jeśli odwzorowujemy obraz Matejki >, to pamiętamy by Krzyżakom wyciąć krzyż” – podsumował sprawę na swoim Facebooku dziennikarz „Gazety Polskej Codziennie”, Samuel Pereira.
Paweł Borowski, reżyser spotu „Poland – where the unbelievable happens” w wywiadzie z „Gazetą Wyborczą” tak skomentował zamieszanie wokół klipu: „Ten film budują obrazy, które wyobraża sobie młody chłopak, słuchając opowieści kolegi. Kiedy słyszy o śpiącym kamiennym wielkoludzie, trudno żeby wyobraził go sobie z krzyżem na nosie„.
Zagadnięty przez dziennikarza o inni niż w obrazie Matejki sztandar, powiewający za plecami księcia Witolda, reżyser uściśla: „I znowu – chłopak puszczający wodze wyobraźni nie musiał wiedzieć, co to bitwa pod Grunwaldem. Kiedy usłyszał od kolegi, że ten widział średniowieczną bitwę na ulicach Warszawy, po prostu wyobraził sobie rycerz”.
Borkowski słusznie zwraca uwagę, że wizja dziecka siłą rzeczy nie mogła być fotorealistyczna a to, jak faktycznie wyglądały miejsca o których opowiadał koledze w szkolnej ławce, widzimy w puencie klipu na fotografiach, które chłopiec pokazuje na tablecie. Tam „Bitwa pod Grunwaldem” widoczna jest w całej okazałości, a Giewont ma maleńki bo maleńki, ale jednak zauważalny krzyż. Niestety, nie wszystkie środowiska czuły się utasfakcjonowane takim wyjaśnieniem. Prawicowy portal wPolityce.pl jednoznacznie odniósł się do słów reżysera:
„Trudno przyjąć te tłumaczenia za wystarczające. Wymazywanie symboliki religijnej ze spotów promocyjnych wygląda na celowy zabieg. Spot Borowskiego wygląda, jakby czynił on wiele, by Polska nikomu z krzyżem się nie kojarzyła. Krzyż jednak przeszkadza?„.
Problemów z klipem nie miał natomiast znany ze stanowczego manifestowania polskości koszykarz Marcin Gortat. Udostępnił on wideo swoim fanom na Facebooku, nie kryjąc dumy z kraju i ciekawego pomysłu na jego promocję. Jak widać, nie wszyscy brak krzyża w bajkowej wizji dziecka potraktowali na równi z „rugowaniem chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej”.
W całej tej sprawie nie sposób nie odnieść wrażenia, że przynajmniej część środowisk konserwatywno-prawicowych znowu dała się podpuścić, a kreację artysty pomyliła z „walką o krzyż”. Trudno się przy tym dziwić, że nadwrażliwość ta doczekała się wykpienia.
Frank Underwood, bohater serialu „House od Cards” powiedział w jednym z odcinków bardzo mądre słowa: „Pick your battles” – „Wybierz swoje bitwy”. Nie w każdy spór należy się angażować, nie każdy „brak krzyża” wymaga podnoszenia larum i prowadzenia permanentnej świętej wojny. Tutaj wielu komentatorom zabrakło dystansu i odróżniania baśniowego spotu od programowego wystąpienia przeciw religii. Niestety, z biegiem czasu podobnych hiperboli przytrafia się coraz więcej, a każda propozycja i wiza polskości, na której sztandarach brakuje Jana Pawła II czy Orła w koronie – staje się zarzewiem spisku.
Marzy mi się, abyśmy doczekali dnia, w którym ze spokojem i bez chorobliwej podejrzliwości będziemy mogli spojrzeć na nasz kraj, i po prostu się nim zachwycić. Bo choć czasami potrafimy nieco przypudrować mu nos (fot. poniżej), czy tego chcemy czy nie, mieszkamy w nim wszyscy razem. Ci, którzy krzyż kochają, i którym jest obojętny. Ci, którzy oczarowani są dziedzictwem kulturowy oraz tacy, którzy wolą bez oglądania się za siebie budować przyszłość. Marzyciele i realiści, katolicy i ateiści, ludzie z dystansem i ci, którym los Polski nie daje spać. Albo nauczymy się żyć razem, albo każdy pretekst każe nam jeszcze głębiej okopywać się na swoich barykadach. A z barykad jak wiadomo są jedynie dwa wyjścia – można drążyć jeszcze głębiej albo bądź ruszyć na front. Wybierajmy swoje bitwy. Permanentna wojna polsko-polska nie jest jedną z nich.