Oskar Kolberg – życie w służbie kultury
Nie było w całej XIX-wiecznej Europie, a może i na świecie, osoby równie oddanej badaniom folkloru co Oskar Kolberg. Podczas wyczerpujących podróży, przemierzając ziemie podzielonej przez zaborów ojczyzny gromadził tysiące pieśni, podań i obyczajów ludowych. Wyłania się z nich obraz niekiedy rubaszny, innym razem melancholijny, zawsze jednak do bólu szczery. Można powiedzieć śmiało, że gdyby nie Kolberg, bezpowrotnie stracilibyśmy sporą część spuścizny, którą romantycy nazywali „polską duszą”. Dziś, kiedy obchodzimy dwusetną rocznicę jego urodzin, warto przypomnieć kim był człowiek, dobitnie udowadniający że to co proste, w sztuce potrafi być wielkie.
Etnograf, pionier antropologii, kompozytor, pianista, badacz folkloru, księgowy, podróżnik, samotnik. A może po prostu człowiek, który zdefiniował polskość u jej podstaw, pośród gwaru chłopskich karczm i w zaciszu wiejskich izb, notując melodie niezliczonych grajków. Jak by nie nazwać Oskara Kolberga, nie ulega wątpliwości, że jest on dziś osobą właściwie zapomnianą. Według sondażu CBOS, jedynie nieco ponad 8% ankietowanych kojarzy jego nazwisko. W związku z tym, na należne miejsce w panteonie kultury narodowej Oskara Kolberga postanowili umieścić polscy parlamentarzyści, rok 2014 ustanawiając czasem popularyzacji dokonań wielkiego etnografa. Kim był autor „Ludu”?
Przyjaciel Chopina, muzyk niespełniony
Oskar Kolberg przyszedł na świat 22 lutego 1814 roku w podradomskim miasteczku Przysucha. Jego ojciec, profesor na Uniwersytecie Warszawskim pochodził z niemieckiej Meklemburgii, zaś matka, ze spolonizowanej rodziny francuskich emigrantów. Nie przeszkodziło im to jednak czuć się polskimi patriotami, wychowując młodego Oskara w atmosferze intelektualnych debat i stałego obcowania ze sztuką.
Mieszkając w oficynie Pałacu Kazimierzowskiego, na co dzień stykał się on m.in. z młodym Fryderykiem Chopinem, oraz rodziną Brodzińskich – ówczesną elitą stolicy. Wraz z braćmi (z których jeden został malarzem a drugi inżynierem) oraz Chopinem, uczył się w najlepszym liceum, grał na fortepianie, komponował marząc do karierze artysty. I choć jego mazurki chwalone były przez samego Józefa Elsnera, to nie na tym polu zapisał się w historii. Można powiedzieć, że Oskar Kolberg w jakimś sensie połączył losy obu braci, zostając nie tylko muzykiem i etnografem, ale również człowiekiem, który m.in. jako księgowy do końca życia ciężko pracował na swoje utrzymanie.
A życie, po spokojnym okresie młodości, w brutalny sposób wymogło na nim dojrzałość i zweryfikowanie swoich planów. Rok 1830 przyniósł nie tylko krwawo stłumione powstanie listopadowe, ale również likwidacje jego szkoły oraz chorobę ojca, który umarł dziesięć miesięcy później. Pomimo konieczności podjęcia mozolnej i mało twórczej pracy urzędnika, nie zrezygnował on jednak ze studiów muzycznych. Trudno jednoznacznie stwierdzić, w którym momencie w Kolbergu coś się zmieniło, i z kompozytora zapragnął zostać badaczem kultury ludowej. Nie ulega jednak wątpliwości, że ten ruch ku „dołowi”, plebejskości, ku korzeniom folkloru, był cechą charakterystyczną intelektualistów epoki romantyzmu.
Z pasją szukano wtedy źródeł popularnych melodii, próbowano zrozumieć obyczaje prostych ludzi i nadać im po raz pierwszy w historii wymiar pełnoprawnej sztuki.
Wyjść do ludzi
W takich okolicznościach Oskar rozpoczął wędrówkę po kraju, w gronie wybitnych literatów odwiedzając podwarszawskie wsie. Do roku 1840 zgromadził kilkaset zapisów pieśni. W latach 40-tych wydał też pierwsze zbiory melodii ludowych przeznaczonych do śpiewu. Trzeba przyznać, że nie było to zadanie łatwe. Nieufność ludzi, zdobywał on sobie przygotowując grunt pod swój wyjazd, wcześniej starając się o ciepłe przyjęcie u miejscowych proboszczów bądź starostów. Niejednokrotnie musiał on również przygotowywać poczęstunek lub płacić lokalnym muzykantom, za żmudne powtarzanie tych samych utworów, kiedy on zapisywał ich partyturę.
„Co do sposobów zbierania i zdobywania tych pieśni, tylko tyle opowiem, że niemało przy tym zaznałem trudności, a nawet i przykrości. Trudności te leżały w nieufności naszego ludu, w niechęci, jaką ma do powierzenia swoich pieśni obcemu (tak nazywa każdego w palcie lub surducie), w jego niecierpliwość i okazywanej przy powtarzaniu kilkakrotnym jednejże zwrotki” – pisał w liście do Kraszewskiego w 1857 r.
Podobnie o pracy Kolberga, wskazując jednak na jego cierpliwość, pisał przyjaciel, antropolog Izydor Kopernicki: „Wyczerpawszy wszystko, co tylko można na jednym miejscu i zyskawszy sobie w gospodarzu samym, lub w innej osobie miejscowej chętnego i stałego korespondenta na przyszłość, przenosił się na inne miejsce, podobnież przysposobione.(…) Potrzeba doprawdy widzieć i podziwiać ten jego spokój, cierpliwość i tę natężoną uwagę, pochłaniającą badanego i tę dobrotliwość jego i słodycz, z jaką on zachęca i podtrzymuje chłopa, znudzonego i znużonego już powtarzaniem zapisanej już pieśni lub opowiadania; potrzeba widzieć tę jego uporczywą wytrwałość w badaniu, dopóki nie wyciągnie z chłopa lub z baby tego, co mu potrzeba, – ażeby się przekonać, że takie badania etnograficzne kosztują trudu wiele i że zsumowawszy wszystko, co Kolberg zdziałał, trud przez niego poniesiony okaże się bajecznie olbrzymim”.
Sam Kolberg w swoich listach wspomina również występujące podczas wypraw terenowych niebezpieczeństwa: „Nieraz przyszło mi w brudnej izbie, przy obawie o własną skórę wśród duszącego dymu, wyziewów i gwaru tłumnie zgromadzonego i cisnącego mnie ludu, bez światła prawie stenografować ulatujące dźwięki skrzypka i nieraz w lesie na pniu drzewa lub w polu na własnym kolanie albo na karku towarzysza wędrówki wpisywać nuty” – relacjonował znajomym. Nie było w nim jednak żalu, ani poczucia niewdzięczności wobec ludzi, od których po okazaniu im cierpliwości, w zamian otrzymywał prawdziwe perły polskiego folkloru. Trzeba mieć jednak świadomość, z jak wielkim mozołem przychodziło mu jednak na nie zapracować.
Kolberg samotny, ale doceniony
W dojrzałym okresie swojego życia Kolberg z racji faktu, że galicyjskie realia polityczne miały tę przewagę nad rosyjskimi, że stwarzały spokojniejsze warunki pracy, przeniósł się do Mogilan, nieopodal Krakowa. Z czasem, po pierwszym okresie krytyki, jego żmudna praca zaczęła przynosić również uznanie. W 1873 r. Kolber został członkiem korespondentem Akademii Umiejętności, a później przewodniczącym sekcji etnologiczne. Pięć lat po tym wydarzeniu, podczas wyprawy na wystawę światową do Paryża przyszedł największy sukces. Za zaprezentowane wydawnictwa, eksponowane w dziale etnograficznym pawilonu austriackiego, otrzymał brązowy medal. W 1880 r. Na Wystawie Etnograficznej w Kołomyi jako uznany badacz sprawował już patronat naukowy. Mimo tego, że Kolberg nie miał przyzwolenia od Królestwa Polskiego na opuszczenie granic, bariera ta nie stanowiła ograniczeń odnośnie badań na terenie kraju.
Owocem jego niezliczonych, finansowanych z własnej kieszeni wypraw terenowych stało się dzieło pt. „Lud: Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce”. Fenomen opus magnum polegał na tym, że zawierało ono około 12 tysięcy oryginalnych pieśni, 1250 podań, 670 bajek, 2700 przysłów, 350 zagadek i wiele innych dokumentów ludowej kultury. Te liczby mogą tylko częściowo ukazać wkład pracy Oskara, były również bez precedensu na skalę światową. Bez poświęcenia Kolberga, wiele z tych świadectw bezpowrotnie zostałoby zapomnianych.
Ostatnie lata życia dane było spędzić etnografowi w Krakowie, gdzie żył w skromnych warunkach, zamieszkując razem z Kopernickim, który został również jego pierwszym biografem. Wielu było w XIX wieku pasjonatów, którzy pieszo zdeptali swój powiat, wstępując do chłopskich zagród, zapisując ludowe pieśni, zwyczaje i obrzędy. Oskar Kolberg z owej wędrówki uczynił jednak swoją drogę życiową. Szczególna wrażliwość, a może też czujny słuch muzyczny ustrzegły go przed pokusą „poprawiania” i upiększania ludowej epiki, skłonił do zachowania jej pierwotnej, gwarowej postaci. „Oddaję nutę w nieskażonej prostocie, tak jak wybiegła z ust ludu, bez żadnego przystroju harmonijnego, bo mam przekonanie, że najdzielniejszą jest w samorodnej, niczem nie zmąconej czystości jak ją natura natchnęła” – tłumaczył badacz.
Choć odchodził bez rodziny i bez majątku – do końca życia pracę łącząc z nauką – miał świadomość powagi dzieła, które udało mu się zrealizować. „Umieram, Bogu dzięki, z tą pociechą, że według sił moich zrobiłem za życia co mogłem, że nikt mię za próżniaka nie ma i mieć nie będzie, a to, co po sobie zostawiam, przyda się ludziom na długo” – to jego ostatnie słowa. Jeśli słowiańskość na nowo zyskuje dzisiaj na popularności, to dobitny znak, że misja Kolberga się powiodła.