Celebryci uczą chrześcijaństwa
To zabawne jak wielu w ostatnim czasie namnożyło się nam nauczycieli chrześcijaństwa. Raptem kilka dni temu Tomasz Lis z okładki „Newsweeka” rzucił wyzwanie; „Polsko, jeśli wybierzesz Annę Grodzką na wicemarszałka, zdasz test tolerancji!”. Wystarczyło otworzyć pierwszą stronę i doczytać felieton redaktora do końca, aby stało się jasne, do kogo w rzeczywistości skierowane są te słowa. Otóż, jeśli przykazanie „miłuj bliźniego swego jak siebie samego” cokolwiek dla katolików znaczy, w imię szacunku dla odmienności powinni oni poprzeć kandydaturę Anny Grodzkiej – stwierdził Lis.
Jeszcze ciekawiej zrobiło się natomiast w jego programie, kiedy posłanka Grodzka w czasie rozmowy w cztery oczy wypowiedziała znamienne słowa: „Społeczeństwo ma obowiązek akceptowania mniejszości”. Nie trzeba było długo czekać, aby w drugiej części „Tomasza Lisa na Żywo” zbieranina politycznych celebrytów (albo już tylko samych celebrytów), pochyliła się z litością nad posłem Godsonem. Niestety, miał on tego pecha, że nazwał pewne rzeczy po imieniu. Zapytany o stosunek do związków osób tej samej płci odpowiedział: „Moim zdaniem homoseksualizm to grzech”. Jeden z oburzonych gości odparł, że takie stawianie sprawy to „stygmatyzacja” i „piętnowanie” mniejszości. W studio zawyrokowano przy tym, że samo pojęcie grzechu jest anachroniczne i powoduje u ludzi traumę. Według domorosłych teologów, chrześcijaństwo powinno skupić się na miłości bliźniego, a nie na piętnowaniu i zaglądaniu ludziom pod kołdrę. Jednym słowem – homo i transseksualiści, choć inni, mogą mieć swoje miejsce w Kościele.
Być może w tej jednej tylko kwestii – tak oponenci posła Godsona jak i sam Tomasz Lis – mieli rację. Wszyscy po równo zostaliśmy odkupieni przez ofiarę Chrystusa i już sam ten fakt sprawia, że nie ma między nami różnicy ze względu na godność. Co jednak począć z grzechem i koniecznością akceptowania ludzi, którzy według tego, w co wierzymy, uporczywie w nim trwają? Wbrew pozorom, jest to pytanie tym ważniejsze dzisiaj, że – jak pokazują powyższe przykłady – nieustannie spycha się je w sferę podświadomości. Tak zdawali się mówić zebrani w studiu: nie ma we współczesnym świecie miejsca na grzech. Określanie kogoś mianem grzesznika nie jest godne osoby wierzącej. Jedyna postawa, którą powinna się ona wykazywać to miłość bliźniego i akceptacja dla odmienności, również tej seksualnej. Tak w skrócie wygląda credo naiwnego chrześcijaństwa, które w rzeczywistości jest niczym innym jak tylko opakowanym w humanistyczną retorykę ateizmem.
Powiedzmy to sobie jasno i wyraźnie. Nikt, kto prawdziwie kocha drugiego człowieka i wierzy w zmartwychwstanie, nie może być bierny, gdy widzi, że jego brat lub siostra odsuwa od siebie obietnicę zbawienia. Owszem, nie ma w chrześcijaństwie miejsca na wyższość wobec tych, którzy błądzą. Sobór Watykański II w konstytucji Gaudium et spes mówi jasno, iż: „Należy (…) przezwyciężać wszelką formę dyskryminacji odnośnie do podstawowych praw osoby ludzkiej, czy to (…) ze względu na płeć, rasę, kolor skóry, pozycję społeczną, język lub religię, ponieważ sprzeciwia się ona zamysłowi Bożemu”. Nie znaczy to jednak, że zło powinniśmy przestać nazywać po imieniu. Być może na tym polega infantylizacja współczesnego świata i – mówiąc ogólnie – natura grzechu, że szuka się usilnie nowych definicji albo zagłusza stare, w nadziei, że rzeczy na nowo nazwane – przestaną mieć dawną naturę. Brak przyjmowania do siebie konsekwencji grzechu i nieustanne spychanie go w podświadomość, to recepta nie tylko na upadek moralny człowieka, ale także całych cywilizacji.
„Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1, 8) – czytamy w Liście św. Jana. Dlatego, aby spełniły się słowa św. Pawła o tym, że „tam gdzie wzmaga się grzech, jeszcze obficiej rozlewa się łaska” (Rz 5, 20), potrzeba świadomego nawrócenia. Nie akceptacji, ale zmiany swoich nawyków. Nie naiwnej tolerancji, ale poszanowania godności człowieka i wynikającej z tego konsekwencji upomnienia go, gdy błądzi.
„Nawrócenie domaga się przekonania o grzechu, zawiera w sobie wewnętrzny sąd sumienia” – napisał Jan Paweł II w encyklice Dominium et Vivificantem. Dramat grzesznika objawia się w tym, iż jego grzech „(…) wymaga pełnego poznania i całkowitej zgody. Zakłada wiedzę o grzesznym charakterze czynu, o jego sprzeczności z prawem Bożym” (KKK 1859). Odstępstwo od prawa naturalnego (czy jest to homoseksualizm czy cokolwiek innego), stanowi radykalną możliwością wolności ludzkiej, dlatego rodzi również radykalne zerwanie z Bogiem.
Przez unikanie tematu grzeszności i odsuwanie go na drugi plan, w konsekwencji doprowadza się do jego rozprzestrzeniania. „Grzech powoduje skłonności do grzechu; rodzi wadę wskutek powtarzania tych samych czynów” (KKK 1865). Wobec tego, chrześcijanin nie zna w swoim słowniku pojęcia „obowiązkowego akceptowania” zachowania, które – jak wierzy – odsuwa daną osobę od zbawienia. Choć grzech jest czynem i wyborem ściśle osobistym, wszyscy ponosimy odpowiedzialność za grzechy popełniane przez innych, jeśli świadomie je aprobujemy (KKK 1868). Ten kto kocha, działa kierowany miłością – a nie poczuciem moralnej przewagi. Tak należy rozumieć postawę Kościoła wobec mniejszości seksualnych, jak pokazał nam sam Chrystus w rozmowie z jawnogrzesznicą: „I Ja ciebie nie potępiam. Idź i od tej chwili nie grzesz więcej” (J 8, 1-11). Grzech nie jest perwersyjnym wynalazkiem chrześcijaństwa. Tylko uświadamiając sobie naszą grzeszność, możemy w pełni otworzyć się na łaskę Chrystusa. A ta jest zawsze „darmo dana”.