Humanista – zakała narodu

Humanista – zakała narodu


Kim jest humanista? Humanista to nieuk, nieudacznik i leń, który po studiach może tylko uczyć innych lub startować do sejmu. Warto dodać, że jest on także nieogarniętym magistrem, który nie ma szansy na zatrudnienie. Chyba, że na prywatnej wyższej uczelni prowadzonej przez jego mamusię. Ale inaczej to absolutna kaplica.

Taki dajmy na to żebrak przynajmniej cieszy się w społeczeństwie jakąś litością – humaniście należy się natomiast pogarda i rechot. Najlepiej serwowany z okna nowoczesnej politechniki, kiedy wianuszek filozofów i kulturoznawców ustawia się akurat w kolejce po zupę do schroniska św. Alberta. Eh, pierniczenie.

Namnożyło się nam ostatnio autorytetów od systemu edukacji. Samozwańczych obrońców technokracji i hejterstwa na humanistów. Antyweb, który momentami ciekawie pisze o technologiach, z uporem maniaka stara się nam wmówić, że ma coś interesującego powiedzenia również w obszarze publicystyki. Tak też piórem Marcina Drewsa, popularny portal obsmarowuje od góry do dołu wszystkich humanistów, przeciwstawiając ich świetlanym sylwetkom absolwentów kierunków ścisłych. Pan, który w stopce tytułuje się dziennikarzem, w rzeczywistości prezentuje poziom zacietrzewienia godny blogera z trzeciej klasy gimnazjum. Bardzo fajna i wygodna pozycja – patrzeć z pogardą na tych, którzy zamiast zdobywać „fach”, są jak pasożyt na zdrowym ciele tego państwa. Sam fakt, że Drews nazwał to świadomym trollingiem nie sprawia, że jego tekst staje się bardziej inteligentny czy wnosi coś do dyskusji. Ale do rzeczy.

Na podstawie jednego wywiadu Drews stawia wnioski więcej niż skrajne. Ot, profesor jakiejś uczelni stwierdziła, że nie warto tak mocno promować jedynie kierunków ścisłych, bo społeczeństwu potrzebni są i kompetentni inżynierowie i świetni humaniści. Jasne, można popukać się w głowę i wskazać rzeszę niedouczonych pedagogów, historyków, filozofów, etc. Można słusznie pomstować na nadprodukcję absolwentów i zbyt niski poziom kształcenia, ale jeśli chce się uchodzić za osobę poważną, nie można w tak łatwy i prostacki sposób dzielić społeczeństwa na kastę uprzywilejowanych „ścisłowców” i „zbędnych” pięknoduchów po polonistykach i innych badziewiach. 

Społeczeństwo, podobnie jak cała przyroda, kocha równowagę. Kiedy Jose Ortega y Gasset w 1930 roku pisał swój „Bunt Mas” przewidział, że prędzej czy później w systemie który za swojego bożka uznaje technikę, dojdzie do czegoś co nazwał „przekleństwem specjalizacji”. Przekładając to na realia współczesne: informatyk będzie tak wyspecjalizowany w swojej dziedzinie, że będzie miał poważne trudności w komunikowaniu się z inżynierem, który stanie przed zadaniem zaimplementowania jego rozwiązań i wprowadzenia ich w życie. Ludzie skupieni na praxis, przestaną dociekać dlaczego robią jakąś rzecz, „fokusując” się jedynie na tym jak ją zrobić. Oczywiście nie ma sensu negować tego racjonalnego przecież dążenia do użyteczności, ale bez syntezy, bez dociekania do podstaw i źródeł nie da się stworzyć niczego naprawdę wielkiego. Wielość i geniusz wymaga spojrzenia szerszego, niż tablica kreślarska czy ekran monitora.

Nie bez powodu Einstein uwielbiał oddawać się refleksjom filozoficznym, spory między Newtonem a Leibnizem były w rzeczywistości sporami teologicznymi a geniusz fizyki kwantowej – Werner von Heisenberg – pisał niezliczone eseje na temat komplementarności nauk ścisłych i filozofii. Marcin Drews bardzo się wzburzył, rozumiem go, coś tam sobie chciał pożartować, okej. Pani profesor nie bronię, bo najpierw trzeba się zabrać za tworzenie dobrych studiów a dopiero później innych pouczać. Niemniej omawianie kwestii humanista vs reszta świata z pozycji bucowatego inżyniera nikomu nie służy.

Znam genialnych informatyków, którzy interesują się historią, tworzą algorytmy dla gier logicznych i lubią czytać książki. Znam też historyków i filozofów, którzy pasjonują się kosmologią, biologią czy chemią. Sam przez dwa lata prowadziłem na Uniwersytecie Jagiellońskim koło filozofii nauki i powiem szczerze – poziom dyskusji na temat teorii mnogości mógłby zawstydzić niejednego orła z polibudy.

To czego nam potrzeba to nie państwo urządzone na wzór wizji z Metropolis. Potrzebujemy zarówno interdyscyplinarnych humanistów, jak i prawdziwych fachowców z wiedzą ścisłą. Jednym słowem musimy wrócić do korzeni nauki, kiedy fizyka odmieniała się jednym tchem z metafizyką, a ludzie patrzący w gwiazdy widzieli w nich nie tylko ciąg termonuklearnych reakcji łańcuchowych, ale również zjawisko nad którym można się zadumać. Jednym słowem – nasz kraj potrzebuje prawdziwych humanistów.