Dajmy szansę telewizji TRWAM
Były oskarżenia o brak demokracji, apele biskupów i setki tysięcy podpisów. Były marsze z flagami, manifestacje uliczne i rozpaczliwy krzyk; „Obudź się Polsko!”. Nie było jednego – telewizji TRWAM na multipleksie. Dziś sytuacja uległa zmianie.
Czy dla środowisk związanych z Radiem Maryja oznacza to koniec walki? A może podobne ujęcie problemu jest błędne i cieszyć powinniśmy się wszyscy – bez względu na wewnątrzkatolickie podziały?
Dzień taki jak ten nie zdarza się często. Najpierw pierwsza encyklika papieża Franciszka, później decyzja o kanonizacji Jana Pawła II i Jana XXIII a na koniec – już na naszym podwórku – długo wyczekiwana zgoda na miejsce telewizji TRWAM na multipleksie. O ile jednak dwie pierwsze informacje nie były zaskoczeniem, o tyle decyzja Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji została przyjęta raczej jako niespodzianka.
„Katolicka telewizja w twoim domu”
Wsłuchując się w słowa ojca Rydzyka z ostatnich miesięcy, można dojść do wniosku, że był on jednym z największych sceptyków takiego obrotu spraw. Jak sam twierdził, brak zgody na emisję to kwestia polityczna, a gdzieś na górze zapadła decyzja o wykluczeniu toruńskiej telewizji, w miejsce której miała wejść inna, pseudokatolicka stacja. Plan godny geniusza zła, wytrącający argument o braku kanału religijnego z ręki Episkopatu. Tak się jednak szczęśliwie nie stało. Trudno powiedzieć, czy to słowa KEP o „oczekiwaniach milionów Polaków na wolność w przekazie medialnym”, realna siła rzeszy zmobilizowanych do wyjścia na ulice protestujących, czy może zwykłe spełnienie warunków formalnych. Bez względu na szczegóły, TRWAM trafia pod strzechy. Retorykę wojenną należy zatem odłożyć na bok i stanąć wobec faktu; od 2014 roku „katolicki głos w twoim domu” zacznie wyglądać również z telewizora. I to już nie tylko u posiadaczy kablówki, ale u każdego, kto sięgnie po pilota.
Niby to tylko jeden kanał, wciśnięty gdzieś między bajki a disco polo, ale trzeba było przespać kilka lat, aby nie wiedzieć, że gra toczy się o większą stawkę. W rzeczywistości skala protestu przeszła najśmielsze oczekiwania, w jakiejś mierze stając się siłą napędową PiS-u. Przyszedł jednak moment, w którym telewizja religijna, jeśli chce zachować to miano, powinna odłożyć na bok politykę. W rzeczywistości, przechodząc do wykładni ewangelicznej, stoją przed nami dwa kluczowe pytania, na które odpowiedź poznamy z czasem. Po pierwsze, czy protestujący w obronie telewizji TRWAM energię spożytkowaną na „obronę demokracji” będą potrafili zamienić na (nomen omen) światło wiary? Po drugie, czy tak zwani katolicy otwarci staną na wysokości zadania, podając pomocną dłoń swoim braciom w wierze – odrabiając przy tym zaległości z lat prymasowania kardynała Stefana Wyszyńskiego?
„Otwarci” i „zamknięci”
Aby nie ująć problemu zbyt pompatycznie, powiem tak: szczerze ufam w to, że staje przez nami wielka szansa na zasypanie podziału między „katolicyzmem ludowym” a „wiarą intelektualistów”. Szansa, którą grzechem byłoby zmarnować. Niestety w wielu kwestiach nadal stoimy na starych, wewnątrzkatolickich barykadach. Nie bez słuszności w komentarzu na Facebooku Błażej Strzelczyk – dziennikarz krakowskiej „Gazety Wyborczej” – zauważył: „Ten dzień jest ciosem dla uciemiężonej wiary części polskich katolików. (…) Przeciwko komu teraz będziemy protestować? Kto teraz przyjmie rolę niszczyciela polskiej tradycji. Kto będzie naszym wspólnym wrogiem!?“. Niestety, to tylko połowa prawdy, o ile ona sama może dzielić się na części. Nie ulega wątpliwości, że dla odłamu środowiska związanego z TV TRWAM, dla którego „walka o multipleks“ była przedłużeniem niechęci do Platformy Obywatelskiej, faktycznie skończyły się złote lata heroicznego trwania na posterunku. Ludzie ci będą czuli się zagubieni, wróg nie będzie już tak łatwy do zdefiniowania, argument o prześladowaniach zostanie wytrącony z ręki. Z drugiej jednak stony zbyt łatwo sięgamy po wytarte klisze, definiując odbiorców ojca Rydzyka jako biedne, wykluczone babinki, gotowe ukamienować Donalda Tuska. Tadeusz Rydzyk jako pierwszy zwrócił się do grupy ludzi, o których państwo i społeczeństwo często po prostu zapominało. Nie możemy popełnić tego błędu drugi raz.
„Wiara jest jedna“
Być może intuicyjnie wyczuwając, że podziały w sercu naszej wiary coraz wyraźniej przybierają na sile, papież Franciszek w nowej encyklice przypomniał: „(…) wiara jest jedna, bo odnosi się do jednego Pana (…). Św. Ireneusz z Lyonu wyjaśnił to przez przeciwstawienie się gnostyckim heretykom. Twierdzili oni, że istnieją dwa rodzaje wiary: wiara prymitywna, wiara ludzi prostych, niedoskonała, pozostająca na poziomie ciała Chrystusa i kontemplacji Jego tajemnic; i wiara innego rodzaju, głębsza i doskonała, wiara prawdziwa, zastrzeżona dla wąskiego kręgu wtajemniczonych (…). Wiara jest jedna, ponieważ dotyka zawsze konkretnego faktu Wcielenia”. Oczywiście w dzisiejszych czasach nie tyle chodzi o pęknięcie związane z czystością wiary, co raczej o skrzywienie naszego poczucia tolerancji wobec innych oraz poczucia empatii. Niemniej słowa o jedności pozostają w mocy równie silnie, co w czasach świętego z Lyonu.
Zastanawiając się nad przyszłością ruchu „oburzonych”, który uformował się wobec toruńskiej telewizji, warto przypomnieć sobie kilka spraw. Kiedy na Krakowskim Przedmieściu kilkaset osób układało krzyż z puszek „Lecha” – okrzyknięto ich mianem prawdziwego głosu pokolenia, zmęczonego martyrologią i zatęchłym patosem. Podczas „Marszu Szmat”, reporterzy prawie zadeptywali się na chodniku, kilka miesięcy wcześniej omijając szerokim łukiem manifestacje środowisk „radiomaryjnych”.
Ludzie, którzy dziś cieszą się z faktu posiadania telewizji katolickiej, mówiącej do nich zrozumiałym językiem, nie są naszymi wrogami. To nasi bracia. Logika faktów jest nieubłagana i rzadko kiedy pokrywa się z myśleniem życzeniowym. Oczywiście, że wolałbym stację wysmakowaną wizualnie i perfekcyjną w treści a nie taką, której stylistyka przypomina kanały satelitarne z lat 90. Jasne, że wolałbym słuchać ks. Hellera, bpa Rysia czy księdza Bonieckiego, ale moja perspektywa jest perspektywą jedną z wielu. Nie mamy monopolu na wiarę, ale każdą inicjatywę katolicką – nawet jeśli nieco nam obcą – powinniśmy wspólnie przekuwać na sukces Ewangelii. Nie człowieka, nie medium, nie koncernu. Jeśli ta prosta prawda zostanie zrozumiana po obu stronach, wystarczy tylko czekać na owoce. Dajmy szansę telewizji TRWAM, niech udowodni, że warto było o nią walczyć.