Carski szpieg i warszawskie prostytutki
Za przyłapanie w koszarach golono im głowy. Były obecne podczas wielkich świąt, królowały na ulicznych karnawałach. Najekskluzywniejsze spacerowały wytwornie po Łazienkach, mniej szykowne i często chore na kiłę urzędowały na Saskiej Kępie. W środowisku Księcia Konstantego krążyły anegdoty, że choroba ta potrafi unieruchomić cały pułk.
Prostytucja jest zjawiskiem niemal tak starym jak cywilizacja. Socjologowie definiują ją jako subkulturę dewiacyjną, psychologowie piszą o destrukcyjnym wpływie na psychikę człowieka. Jedno nie ulega wątpliwości, korzeniami sięga starożytnej Grecji i Chin a przez lata pozostała niemal najbardziej skostniałym „rzemiosłem” (używając określenia Bronisława Geremka) w historii ludzkości. Pełniła funkcje sakralne, państwowe, wtapiała się w kulturę na przestrzeni wieków.
Rozrywka dla mas?
Jeszcze w XIX w. domy publiczne nie były miejscem napiętnowanym w takim sensie jak rozumiemy to dzisiaj. Co więcej, wiele z nich działało legalnie. Stanowiły centrum szeroko pojętej rozrywki a słowo burdel nie miało negatywnego zabarwienia. Klientami byli głównie studenci, licealiści, żołnierze oraz szeroko pojęty margines. Szacuje się, że w Anglii na początku XIX w. około 95% żaków swoją inicjacje seksualną zawdzięczało „paniom lekkich obyczajów”.
W Warszawie prostytucja stanowiła element miejskiego kolorytu, który był jedynie z przymusu tolerowany przez Wielkiego Księcia Konstantego – liczny garnizon wojskowy korzystał bowiem z usług lokalnych dam. Niestety polityka ta często wywoływała szerzenie się bakterii krętka bladego, czyli choroby popularnie zwanej kiłą, na ziemiach polskich określanej mianem choroby francuskiej.
Tajne raporty „błyskotliwego” szpiega
Odnośnie działań prewencyjnych nie znajdziemy w ustawodawstwie wielu zapisów, może poza jednym z 1816 roku, mówiącym o policyjnym nadzorze nad domami publicznymi. Niemniej jednak nie znaczy to, że policja przymykała oko na ich burzliwą niekiedy działalność. Absolutnie niezastąpione źródło informacji w tej materii stanowią raporty osobistego szpiega Księcia Konstantego – Henryka Mackrotta, który podczas swojej krótkiej działalności sporządził aż 15 tysięcy sprawozdań. W toku dziewięciu lat pracy, burdeli sensu stricto dotyczyły 282 z nich. Sama postać szpiega zasługuje choćby na odrobinę uwagi. Śledząc jego losy, nie sposób nie odnieść wrażenia, że talenty ulokował w przegraną sprawę, ponosząc za to być może zasłużoną karę. Już od czasów studiów medycznych Henryk parał się szpiegowaniem w służbie carskiego okupanta. Biegle mówił po francusku i w takim też języku dostarczał na biurko Księcia Konstantego po trzy raporty dziennie. Wykorzystując naiwność studentów przenikał w ich kręgi towarzyskie. Z czasem donosił o coraz liczniejszych przejawach oddolnego fermentu (były to lata poprzedzające powstanie listopadowe), przyczyniając się do uwięzienia i deportacji bardziej czynnych spiskowców. W najaktywniejszym okresie swojej działalności dysponował siatką dziesięciu agentów. Siłą rzeczy jako rejony podejrzanych kontaktów obserwowano również miejsca schadzek.
Pod czujnym okiem państwa
Rzeczą zupełnie odmienną w porównaniu ze współczesna Warszawą była wspomniana już pełnoprawna działalność domów publicznych. Zgodnie z ordynacją z 1802 roku wprowadzono oficjalny nadzór nad prostytucją. Od tej chwili, aby działać z literą prawa należało otrzymać zezwolenie na prowadzenie domu, oraz uiścić należną opłatę. Ponadto konieczny był comiesięczny „abonament” od każdej pracującej dziewczyny, stały nadzór medyczny, oraz określenie godzin otwarcia. Wspomniana koncesja traciła swoją ważność po okresie sześciu miesięcy. Dodatkowo „miejsca schadzek” podzielone były na dwie kategorie, ale z dokumentów nie można jednoznacznie wywnioskować na czym polegała różnica, oprócz płacenia wyższych comiesięcznych taryf.
W donosach Mackrotta czytamy, że Warszawa posiadała 39 zarejestrowanych domów publicznych a ich liczba wahała się znacznie na przestrzeni lat. Godzinę zamknięcia odgórnie ustalono na 22. Miało to zapobiec nagminnemu niewracaniu żołnierzy do kwater, oraz zapewnić odpowiednią ciszę nocną. Dziwić może fakt, że domy publiczne w Warszawie zamykane były wcześniej niż salony towarzyskie, w których życie niejednokrotnie kwitło do czwartej nad ranem. Wracając jednak do lupanarów – nie można było się także trudnić sprzedażą alkoholu, który to zapis był nagminnie łamany, oraz uprawiać doraźnego marketingu, tj. zachęcać klientów do odwiedzenia domu. Ponadto, w trosce o przestrzeganie przepisów zakazano parania się prostytucją w miejscu zamieszkania oraz ścigano prostytutki „niekoncesjonowne”.
Miejsca podwyższonego ryzyka
Częste kontrole policyjne i nagminne łamanie przepisów w burdelach, czyniły je miejscami „podwyższonego ryzyka”. Zamożniejsi klienci, którzy chcieli uniknąć dekonspiracji w domu publicznym, korzystali z dwóch, specjalnie uprzywilejowanych lokali, których nie inwigilowały żadne służby porządkowe, oraz które mogły być otwarte całą dobę. Znajdowały się one na ulicy Dunaj (istniejącej do dziś) oraz Ślepej. Oprócz domów działających legalnie, istniały także miejsca schadzek niewystępujące w żadnych rejestrach. Mackrott szacuje ich liczbę na 22, choć ze względu na status takich miejsc ciężko uznać wspomniane dane za wiarygodne. Bardzo często dochodziło także do łączenia działalności szynków (ówczesnych pubów i barów w jednym) z oferowaniem usług zatrudnionych specjalnie do tych celów kobiet, które zazwyczaj pracowały także jako pomoc w podawaniu napojów i potraw.
Władze starały się tropić i zamykać nielegalnie działające domy, jednak stawało im na przeszkodzie samo prawo, które zabraniało rewizji w mieszkaniach prywatnych. Stąd konieczna była inwigilacja i czasochłonne rozpracowywanie nielegalnych burdeli – często zakłócających porządek publiczny.
Kokietki i damy kameliowe
Podobnie jak w przypadku domów publicznych, także same środowisko warszawskich prostytutek nie było jednolite i składało się na nie przynajmniej kilka kategorii. W przeciwieństwie do kurtyzan rejestrowanych, które z konieczności raz na tydzień poddawane były badaniom lekarskim, prostytutki pracujące samodzielnie unikały podobnych zabiegów. Naturalnie nie trzeba tłumaczyć jakie konsekwencje niosło podobne zachowanie.
Wśród panien unikających formalizacji swoich praktyk, wyróżnić możemy „damy kameliowe” czyli ekskluzywne damy do towarzystwa. Pokazywały się na salonach, obsypywane były cennymi podarkami i zazwyczaj nie utożsamiały swojego zachowania z prostytuowaniem się. Wiedzę o tej grupie czerpiemy głównie z ówczesnych pamiętników.
Nieco niżej w nieoficjalnej hierarchii plasują się tak zwane „coquette” czyli kokietki – panie żyjące na utrzymaniu swoich bogatych sponsorów, bądź jednego sponsora. Absolutnie ostatni szczebel w tej drabinie stanowią „femmes de vagabondes”. Kobiety te parały się prostytucją dosłownie wszędzie, nie gardząc nawet krzakami w parku. Zazwyczaj były pozbawione mieszkania, włóczyły się po szynkach i ulicach, za ulubione miejsce „działalności” obierając Kępę Saską.
Prostytutki na Bożym Ciele
Prostytutki, jak wszyscy obywatele, uczestniczyły w życiu zbiorowym miasta. Często spotykano je na procesjach Bożego Ciała, gdzie starały się, (z różnym skutkiem), o nowych klientów. Nie mogło ich także zabraknąć podczas karnawału, w którym zaznaczały swoją obecność poprzez organizowanie kolorowych, hucznych bali, na które uczęszczała głównie młodzież akademicka.
Jeśli chcielibyśmy pokusić się o swoistą „topografię nierządu” i umiejscowienie domów publicznych w konkretnych miejscach Warszawy, na czoło musielibyśmy wysunąć rejon ulicy Dunaj, Rycerskiej, Ślepej, oraz rejon Podwala i Podzamcza. Miejsca te cieszyły się infamią już w okresie średniowiecza. Do tych wszystkich miejsc należałoby dodać nową, niekwestionowaną liderkę wśród ulic, mianowicie Furmańską, na której to znajdowało się aż 7 domów publicznych.
Powyższe zestawianie mimo wszystko cechuje się dużą umownością. Należy przyjąć, że około jedna trzecia burdeli umiejscowiona była poza tym najbardziej uczęszczanym rejonem. Dużym powodzeniem cieszył się teren koszar, w którym sytuowano tajne lupanary. Wiązało się to jednak z dużym ryzykiem dla przyłapanych prostytutek, którym w takim wypadku golono głowy. Wydaje się jednak, że zyski musiały równoważyć ewentualne straty.
Oprócz koszar, także obozy wojskowe nie mogły się obejść bez asysty dam lekkich obyczajów. Przeważnie było to damy „najniższej kategorii”, bardzo często chore na kiłę. W środowisku Księcia Konstantego krążyły anegdoty, że choroba ta potrafi czasami unieruchomić cały pułk.
Alkohol, awantury i stręczycielki
Bardzo trudna jest do oszacowania liczba prostytutek w I. połowie XIX wieku na terenach Warszawy. Głównie z tego powodu, że często ukrywały się w rejestrach w kategoriach różnej maści aktorek, służących, szynkarek oraz kobiet bez sprecyzowanego zawodu. Mimo wszystko z danych, które udało się ustalić wynika, że w roku 1824, w Warszawie zarejestrowano 252 prostytutki.
Oprócz kurtyzan inną grupę kobiet utrzymujących się z nierządu stanowiły stręczycielki, wulgarnie nazywane „maciorami”. Z raportów Mackrotta wynika, że stręczycielki rekrutowały się głównie z warstwy lepiej sytuowanych prostytutek. Niekiedy zajmowały się tym sekretnie, innym razem, jak np. pani Szatkowska, prowadziły cały interes, posiadając trzy domy publiczne.
Choć nie posiadamy w tej materii precyzyjnych źródeł, wydaje się, ze prowadzenie domu publicznego w Warszawie musiało być ze wszech miar opłacalne. Świadczyć może o tym liczba otwieranych lupanarów, która była bardzo wysoka mimo dużej konkurencji. Odrębną sprawę stanowi społeczno-prawna percepcja burdelu. Okazuje się iż pomimo legalnej działalności, postrzegane były jako miejsca podejrzane. Prostytutki z racji wykonywanego zawodu często spotykały się z marginesem społecznym, niejednokrotnie same do niego należąc. Bywały wypadki, w których również trudniły się drobną kradzieżą. Było to jednak zajęcie bardzo ryzykowne, ze względu na częste pobicia prostytutek przez okradzionych klientów, którzy w porę zdali sobie sprawę ze swojej zguby.
Oprócz tych wypadków domu publiczne niejednokrotnie pośredniczyły w rozprowadzaniu przemyconego alkoholu. Konsekwencją tego stanu rzeczy, były częste awantury i bijatyki pijanych gości. W latach 1821-1830 policja była zmuszona do oficjalnej interwencji ponad 80 razy. W domach schadzek z biegiem lat wyraźniejsze staje się powiązanie wspomnianych miejsc z nielegalnymi szulerniami. Często zdarzało się, że same stręczycielki były żonami szulerów, oferujących miejsce do gry na tyłach domostwa.
Historia ta urywa się dramatycznie w listopadzie 1831 roku. Henryk Mackrott podejrzewany od dawna o sympatie prorosyjskie i jego agenturalną działalność zostaje powieszony przez powstańców na śródmiejskiej latarni. Umarł w wieku 31 lat. Jego donosy po dziś dzień znajdują się w Archiwum Akt Dawnych, stanowiąc nieme świadectwo ludzkiej służalczości. Nieświadomie uczynił on jednak coś dobrego – oddał nieocenioną przysługę całym rzeszom historyków, którzy czytając między wierszami, rekonstruują koloryt życia XIX-wiecznej stolicy.
Artykuł opublikowany w serwisie Onet.pl 29 marca 2011 roku (http://ciekawe.onet.pl/historia/carski-szpieg-i-warszawskie-prostytutki,1,4410437,artykul.html)