Cisza przed burzą? Jaka będzie strategia PiS na pierwsze miesiące nowych rządów
Z Senatem czy bez, Zjednoczona Prawica przez kolejne cztery lata będzie sprawowała samodzielne rządy. Cele tej kadencji nie wyłonią się jednak w pełni przynajmniej do wyborów prezydenckich w 2020 roku. Ale już dzisiaj wiadomo, co może wydarzyć się później.
Jeśli ktoś zadaje sobie dzisiaj nerwowo pytanie – co z tą Polską, gdy Prawo i Sprawiedliwość po raz drugi przejmuje większość w Sejmie – scenariuszy nie musi daleko szukać. Wbrew pozorom, nie ma ich również zbyt wiele. Na pewno nie na tyle, aby konieczne było uciekanie się do wizji rodem z najtęższych głów celebryckiej opozycji, z cenzurowaniem internetu i delegalizacją Platformy włącznie.
Czy to znaczy, że szykuje nam się na dniach drugi etap prawicowej rewolucji Jarosława Kaczyńskiego? Tej zapowiadanej w najnowszym programie, ukazującym nihilizm jako jedyną alternatywę dla cywilizacji chrześcijańskiej? Przynajmniej do czasu wyborów prezydenckich nic na to nie wskazuje. Mając bowiem nieznaczną przewagę w Sejmie i przegrany Senat, trzeba będzie mierzyć siły na zamiary. Choćby po to, aby zbytnim dokręcaniem śruby nie zrazić elektoratu „normalsów” ze średnich miast, którzy stali się świeżym nabytkiem PSL-u. A może bardziej niż samej partii, konsekwencją świetnych występów na finiszu kampanii Władysława Kosiniaka-Kamysza. Szczególnie, że to dzisiaj on ma – moim zdaniem – największe szanse na równą walkę z prezydentem Andrzejem Dudą w 2020 roku.
Pierwsze miesiące drugiego rządu PiS-u
Co zatem będzie robił PiS do tego czasu, i co może robić dalej, jeśli okaże się, że sprzyjająca mu głowa państwa utrzyma się na stanowisku? O ile w stosunku do pierwszej części pytania da się powiedzieć dzisiaj niewiele więcej niż – meblowaniem rządu, grami wewnątrz frakcji Solidarnej Polski i Porozumienia, obserwowaniem potknięć opozycji i nowym rozdaniem w spółkach skarbu państwa, druga jego część jest znacznie ciekawsza.
O tym bowiem co Jarosław Kaczyński może zadecydować w dłuższej perspektywie, nieco już wiemy. To walka o cztery filary, które swego czasu Grzegorz Schetyna – na taśmach ujawnionych przez „Newsweek” w 2016 r. – określił mianem realnej siły i zaplecza opozycji. Chodzi zatem o sądy, media, uczelnie wyższe i samorządy.
Właśnie na tych płaszczyznach, jak mówił mi na niedzielnym wieczorze powyborczym jeden z polityków prawicy, powinna się rozegrać prawdziwa walka PiS-u o długotrwałe przemodelowanie układu III RP i zabezpieczenie „zdobyczy” pierwszej kadencji.
Młode wilczki PiS-u?
W środowisku młodszych polityków partii oraz dużej części twardego elektoratu rośnie bowiem coraz trudniej skrywana uraza, że partia okazała się zbyt miękka i za mało skuteczna w burzeniu status quo. Co z kolei wykorzystała odważniejsza w „obietnicach rozliczeniowych” Konfederacja. W końcu politycy Platformy Obywatelskiej z zarzutami prokuratorskimi otrzymują mandaty poselskie i senatorskie, żaden „aferzysta” nie siedzi, media – poza toporną narracją TVP – jakie były, takie są, więc na co czekać?
Równocześnie – we wspomnianej narracji – na uczelniach wyższych, a zwłaszcza kierunkach humanistycznych, coraz widoczniejszy jest monopol badaczy, którzy nie skrywają niechęci do władzy. Idą oni w parze z przytłaczającą przewagą prywatnych mediów, o czym wielokrotnie w kampanii (i po niej) przypominał premier Mateusz Morawiecki oraz prezes Jarosław Kaczyński.
To one mają być tamą przed dotarciem z programem PiS-u do wszystkich Polaków. W końcu jak powiedział poseł Marcin Horała na debacie w TVN24, to „TVN jest największą partią opozycyjną w Polsce”. – To oni dyktują opozycji spin i przekaz dnia, są od niej mądrzejsi w kreowaniu narracji i bardziej konsekwentni – usłyszałem w niedzielę od jednego z polityków PiS-u.
Kuszenie mediów
Nie bez powodu prof. Kazimierz Kik stwierdził w Onecie w poniedziałek, że partia Jarosława Kaczyńskiego, wobec nadciągającego spowolnienia gospodarczego musi zrobić priorytetowo dwie rzeczy: obok reformy personalnej wymiaru sprawiedliwości, koniecznie zabrać się za media. Być może w modelu węgierskim, czyli „kuszenia” kapitału prywatnego, aby był bardziej władzy uległy i sprzyjający. Motyw Węgier – co ciekawe – wobec niezbyt optymistycznych nastrojów polityków rządu, coraz częściej wraca. Patrzy się na niego jak na niedościgniony jeszcze model, w którym gdy George Soros zagraża zdobyczom rządu, po prostu na twardo zamyka się jego sponsorowaną zza granicy uczelnie i wypowiada wojnę bez cofania kroku wstecz.
Czy PiS stać jeszcze na taką ofensywę, i dlaczego teraz miałaby się zakończyć sukcesem, skoro przez cztery lata nie mogła? Nie wiem. Ale jedno wydaje się pewne; trwanie w bezruchu i stagnacja byłaby początkiem końca Prawa i Sprawiedliwości. Szczególnie, że patrząc na to jak na tle konfliktów personalnych może się rozsypać Lewica i Konfederacja, a sam Senat być może uda się z czasem odbić, wystarczy po prostu cierpliwie czekać na błędy przeciwników. A potem zacząć robić swoje.
Marcin Makowski dla WP Opinie