Zamiast stacji, wybieramy strefę komfortu. Nadszedł czas postmediów
Choć granica przesuwa się niezauważenie, przynajmniej od kilku lat funkcjonujemy w Polsce nie tyle w różnych wizjach świata, co w medialnych wszechświatach równoległych. Wybieramy nie kanał, ale strefę komfortu. TVN praktycznie nie informuje o polskiej delegacji w Davos i wizycie Andrzeja Dudy w Izraelu, TVP o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. TVN wycina symbol Powstania Warszawskiego, TVP serduszko WOŚP. Im dłużej będzie trwał ten stan, tym głębiej zabrniemy w miejsce, z którego może już nie być odwrotu.
Gotowanie żaby
Jest taka wyświechtana historyjka z morałem, która mówi, że gdy wrzuci się żabę do kotła z wrzątkiem, ta poparzona wyskoczy. Natomiast, jeśli położy się ją do garnka z ciepłą wodą i delikatnie podgrzeje, żaba ugotuje się sama o tym nie wiedząc. Przenosząc losy nieszczęsnego płaza na kondycję współczesnych mediów, można śmiało powiedzieć, że znajdujemy się dzisiaj w punkcie, w którym za chwilę ktoś nas ugotuje. Z jedną istotną różnicą – wiedzieliśmy gdzie wchodzimy i z przyjemnością dokładamy do ognia. W końcu jakie media są, każdy widzi. Choć z definicji powinny tłumaczyć i opisywać meandry współczesnego świata, coraz częściej przejmują rolę ich nieudolnych kreatorów. W jaskrawy sposób mogliśmy się o tym przekonać podczas kampanii prezydenckiej w USA, kiedy tak mocno uwierzono we własną propagandę, że wydawca „Newsweeka” w panice po wygranej Donalda Trumpa wycofywał z dystrybucji egzemplarze tygodnika z Hillary Clinton na okładce. Skoro od miesięcy karmiono społeczeństwo sondażami, w których była Sekretarz Stanu deklasowała swojego oponenta, a New York Times kilka dni przed wyborami dawał jej ponad 90 proc. szans na zwycięstwo – co mogło pójść nie tak? A jednak poszło. Dosłownie przez chwilę, gdy zszokowani prezenterzy CNN pokazywali na interaktywnej mapie kolejne stany zajmowane przez Trumpa, mogliśmy zajrzeć za kulisy medialnej wieży z kości słoniowej, która na co dzień zazdrośnie strzeże swoich sekretów. I było jak w znanym powiedzeniu, że lepiej nie interesować kuchnią ulubionej restauracji. Rzeczywistość tak mocno rozminęła się z projekcjami, że na chwilę trzeba było rozłożyć ręce i powiedzieć: „Nie wiemy, dlaczego tak jest. To nas przerosło”.
Podobna dekompresja budowanych przez lata linii medialnego podziału miała miejsce w Polsce po wygranej Andrzeja Dudy i Prawa i Sprawiedliwości. Wcześniej niż w Nowym Jorku, również w Warszawie uwierzono we własną propagandę, której beztroskie snucie mogło pokrzyżować jedynie potrącenie po pijanemu ciężarnej zakonnicy na pasach. Jak się okazało, wypadki chodzą po ludziach i przynajmniej w początkowej fazie szoku, zaczęto dopuszczać do myśli, że nowy prezydent nie musi zwiastować końca świata, a Jarosława Kaczyńskiego da się polubić. Przez chwilę zaświtała również nadzieja, że media publiczne otworzą się na nowych dziennikarzy, spuszczą nieco z tonu i uspokoją stan politycznej wojny wszystkich przeciwko wszystkim. Faktycznie, trochę się w Polsce zdziwiliśmy, przez tydzień czy dwa próbowano zrozumieć jakie elementy komunikacji zawiodły, dlaczego prawica przestała być obciachowa a ciepła woda w kranie – zimna. Każdy zna ciąg dalszy tej historii, w której rodzime media wróciły na wygodne i wcześniej przygotowane okopy. Prawdziwy problem polega jednak na tym, że gdy zajęci byliśmy czymś innym, po cichu podciągano nowe działa. Znacznie większego niż dotychczas kalibru.
Znikające serduszko, znikający Duda
W perspektywie symbolicznej kulminacją nowej odsłony starej wojny było wyretuszowanie w „Wiadomościach” serduszka Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy z kurtki posła PO oraz zapowiedź samej imprezy, która trwała raptem kilkanaście sekund. Gromy, które posypały się na głowy władz TVP były w większości słuszne. W końcu nawet w forsowaniu agendy ideologicznej można być tak nadgorliwym, że zamiast zrobić komuś dobrze, robi się sobie samemu krzywdę. A przy okazji krzywdę społeczeństwu, któremu obiecywało się w statutach rzetelny i bezstronny dostęp do informacji. Oczywiście byłbym naiwny pomijając milczeniem starą świecką tradycję, głoszącą, że telewizja publiczna zawsze padała łupem aktualnego układu władzy. Niestety, choć wcześniej mogliśmy mieć przynajmniej złudzenia, dzisiaj TVP jest z nich momentami obdarta. Czy to się komuś podoba, czy nie, weszła w roli partyjnego gracza na arenę ogólnopolskich mediów. Jednak żeby się bić, ktoś musi czekać na ringu, a ktoś inny tę walkę oceniać. I tutaj jest pies pogrzebany. W zdrowych społeczeństwach funkcję kontrolną mediów sprawowało zazwyczaj społeczeństwo, które en mass oceniało ich jakość. Dzisiaj niestety zamiast rolą obiektywnych sędziów, znacznie bardziej jesteśmy zainteresowani pozycją sekundantów, którzy przymkną oko na faule, byle były popełnione w słusznej sprawie.
Do czego prowadzi nas ten schizofreniczny rozwód mediów z rzeczywistością, a odbiorców z pragnieniem obiektywizmu? Sądzę, że wnioski są pesymistyczne. Od pewnego czasu bowiem zamiast kanałów, wybieramy strefy komfortu. Zamiast dostępu do informacji – wszechświaty równoległe, pomiędzy którymi nie ma elementów stycznych. I nie ma nawet komu krzyknąć, że król jest nagi, bo kochamy ten stan. W końcu nigdzie nie jest przyjemniej, niż w unoszącej się nad światem bańce własnych przesądów, przekonań, półprawd i półfaktów. Nie łudźmy się nawet, że przynajmniej najbardziej rażące błędy będą wytykane po równo. O ile publiczna chłosta na TVP za akcję z WOŚP była szeroko omawiana przez większość komercyjnych stacji i portali, o tyle podobne zachowania TVN przechodzą bez większego echa. Przecież już w czerwcu 2016 roku w materiale z Parady Równości wyretuszowano z budynku warszawskiej Pasty symbol Polski Walczącej. Jeszcze innym razem ze zdjęcia zapowiadającego materiał usunięto logotyp TV Republika, który widniał na mikrofonie ustawionym na wprost udzielającego wywiadu polityka. Kogoś to specjalnie obeszło? Idźmy dalej. Jak skomentować podnoszenie larum na Wiadomości za marginalizowanie niewygodnych wydarzeń, gdy w tym samym czasie Fakty jedną wzmianką załatwiają temat ważnej trzydniowej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Izraelu i Palestynie, zapominając przy okazji o wizycie polskiej delegacji na konferencji gospodarczej w Davos. Co wolno TVNowi, to nie tobie TVP? Taki rodzaj selektywnego wytykania błędów to obecnie prawdziwa plaga egipska, która obniża jakość serwowanych informacji.
Witamy w postmediach
Ostatecznie chyba ten brak balansu może przygnębiać najbardziej. Prasa, radio, telewizja i internet od zawsze miały wpisane w swoją strukturę gen podatności na propagandę. Łatwo ulegały powabowi władzy i dawały sobą sterować za pomocą pieniędzy. Tak długo, jak ktoś patrzał im na ręce, oceniał i własnymi decyzjami generował zaufanie, owe patologie były względnie ograniczane. Niestety XXI wiek z pojęciem postprawdy na czele, uniewrażliwił nas na utratę wiarygodności. Skoro Donald Trump popełnił dziesiątki gaf, które kilka dekad temu kosztowałyby go prezydenturę, dlaczego media nie mogą raz czy dwa nagiąć rzeczywistości? Jesteśmy im w stanie więcej wybaczyć, bo zaczynamy się identyfikować z agendą, o którą walczą. Nie szukamy rozwiewanie iluzji, ale utwierdzania własnej tożsamości.
W takim świecie żyjemy, i nie zanosi się, aby miało iść ku lepszemu. Jeśli każdy z nas z osobna nie zacznie poświęcać więcej czasu selekcji informacji, nie zacznie śledzić rożnych kanałów informacyjnych i weryfikować faktów – skaże się na życie w ułudzie świętego spokoju. W tę pułapkę już raz wpadła światowa lewica i liberałowie, którzy przecierają oczy ze zdumienia, obserwując kolejne wybory i kolejnego wygrywającego je populistę. Jeśli nie chcemy powtórzyć jej błędu, musimy wziąć sprawy we własne smartfony, piloty, ręce i portfele. Dostęp do rzetelnej informacji i umiejętność odróżnienia sygnału od szumu, stały się towarem deficytowym. Jego cena będzie tylko rosła. Każdy, kto z różnych względów nie będzie chciał, albo nie będzie w stanie jej zapłacić, skaże się na życie w postmediach. Politycy będą zacierać ręce, bo niedoinformowanym społeczeństwem steruje się najłatwiej. Cała reszta straci.