Cywilizowanie podziału. Albo zaczniemy ze sobą rozmawiać, albo przegramy Polskę
Dwa dni: jeden pogrzeb i jedna rocznica. Niezliczone narracje, wizje państwa i majacząca w tym wszystkim nieśmiało idea. A co, gdybyśmy od prostych gestów pojednania, przeszli do rozmowy i ucywilizowania sporu, trawiącego Polskę jak złośliwy nowotwór? Jeśli za chwilowym zawieszeniem broni braci Kurskich i prostym znakiem pokoju Dudy wobec Wałęsy nie pójdzie nic więcej, w ogniu partyjnych połajanek pogrzebiemy najlepszy moment na skok cywilizacyjny Rzeczpospolitej, jaki miała od bodaj trzech stuleci.
–
Wtorek 30 sierpnia, gdański Cmentarz Srebrzysko. Właśnie tam odbywa się pogrzeb senator Anny Kurskiej, matki Jarosława i Jacka, których życiorysy wyglądają tak, jakby ktoś zaczął pisać powieść o pęknięciu współczesnej Polski, ale nie wiedział jak tę historię zakończyć. Dwaj bracia, dwa obozy polityczne, dwa światy medialne, które dzieli przepaść. Obok Lech Wałęsa i Jarosław Kaczyński. Adam Michnik i Beata Kempa. I dzieję się coś prostego, można by powiedzieć, że zupełnie zwyczajna rzecz. Bracia na chwilę w obliczu żałoby stają ramię w ramię, podają ręce, jeden po drugim wygłaszają przemówienia, w których wspominają matkę. Nie są to słowa łatwe ani naiwne. Nawet w nich przebrzmiewa ech podziału, którego nie można od tak zażegnać w chwili moralnego uniesienia.
„Kochała Polskę i kochała swoich synów. Tak się złożyło, że reprezentują oni dwie strony rozdzierającej kraj politycznej wojny domowej, która toczy się od lat, a ostatnio – nie ukrywajmy, jeszcze się nasiliła. (…) Myślę, że w tym beznadziejnym szukaniu tego, co wspólne, próbie klejenia tych dwóch Polsk, chciała po prostu odnaleźć razem dwóch swoich synów” – mówił wicenaczelny „Gazety Wyborczej”. „Nie wiem, jak by się czuła w tym dyskursie na temat dwóch Polsk. Chciała jednej wspólnej Polski i rzeczywiście bolała nad tym, że nastąpił podział, ale byłbym wobec niej nieuczciwy (…) gdybym, przed państwem nie zaświadczył, że – wobec podziału na te dwie Polski, mama jednak jedną z tych Polsk wybrała i uznała za swoją. To była Polska Armii Krajowej, powstania warszawskiego, Szarych Szeregów, „Inki”. To była Polska Solidarności, Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy, Lecha Kaczyńskiego.” – replikował szef TVP.
Wielu spojrzy na te obrazki i wzruszy ramionami. W końcu co to zmienia? Jarosław jak przewracał kartki z liczbą dni od niepublikowania wyroku Trybunału w miasteczku KOD-u, tak będzie przewracał. Jacek jak walcząc o „prawdę” w telewizji publicznej, jednocześnie ją upolitycznia, tak ze swojej misji nie zamierza zrezygnować. Na chwilę zrobiło się jednak normalnie. Nawet jeśli prowizorycznie, został zawieszony most, bez którego nie ma mowy o jakimkolwiek wyjściu z kryzysu zmierzającego do nieuchronnej konfrontacji. Sama fizyczna bliskość ludzi, którzy teoretycznie nie mają ze sobą nic wspólnego – zwłaszcza w obliczu śmierci – może jednak sprawiać, że dostrzegą w sobie nie tylko rywala politycznego, ale po prostu człowieka. A to jest dzisiaj duży krok, który być może nie zbliża nas do rozwiązania pata konstytucyjnego, ale zbliża tych, którzy mają władzę, aby to zrobić. Nie bez powodu Emmanuel Levinas pisał, że prawdziwy dialog zaczyna się tam, gdzie konfrontuję się z twarzą drugiego człowieka. „Bez maski, bez żadnej ochrony”. Nawet jeśli brzmi patetycznie, od tego się zaczyna.
–
Środa 31 sierpnia, Bazylika św. Brygidy w Gdańsku. Abp. Sławoj Leszek Głódź odprawia mszę, która podsumowuje smutne, bo dziejące się w większości osobno obchody Porozumień Sierpniowych. Bez nich nie byłoby „Solidarności”, a Polska być może długo nie poruszyłaby kamienia, który rozpoczął lawinę na samym końcu swojej drogi burzącą również i mur berliński. Wcześniej jednak w historycznej Sali BHP w Stoczni Gdańskiej Andrzej Duda mówi: „Młodzież zawdzięcza to, że Polska się zmieniła, państwu, którzy jesteście tutaj na sali, zawdzięcza to także Lechowi Wałęsie, którego na sali wprawdzie nie ma, jest na zdjęciu, tym historycznym zdjęciu” – po czym wskazuje na zdjęcie z sierpnia 1980 r. zrobione podczas podpisywania porozumienia między strajkującymi a władzą.
Później, już w trakcie nabożeństwa, gdy wszyscy stoją razem Duda przechodzi na drugą stronę kościoła do stojącego samotnie Lecha Wałęsy i podaje mu rękę w geście znaku pokoju. Wierni to widzą i rozlegają się brawa. Podchodzi także Piotr Duda, lider obecnej „Solidarności”. I co? I znowu można powiedzieć, że nic się nie stało. Kilka osób zachowało się normalnie. Po chrześcijańsku podało sobie ręce, choć inicjatywa wyszła z jednej strony. Kolejny raz, a jak trzeba będzie to do znudzenia powtórzę, że dzisiaj właśnie w powrocie do normalności można szukać klucza do obniżenia temperatury sporu. Bo fakt, że będzie trwał, nie jest niczym dziwnym. Tak działa demokracja, w którą konflikt wartości i wizji politycznych jest immanentnie wpisany. Dlaczego jednak słyszeliśmy te brawa? Co one wyrażały? Są tacy, którzy woleliby w tym momencie gwizdy twierdząc, że nie ma przestrzeni na bratanie się z wrogiem. Zdrajcą narodu. Agentem.
Taki obraz wyłonił się z niedzielnych uroczystości pochowania „Inki” i „Zagończyka”, dla której dwa późniejsze wydarzenia stanowiły swoistą antytezę. Czy może być tak, że Andrzej Duda zmieniając wojowniczą retorykę z niedzieli, po prostu zorientował się, że dzisiaj przede wszystkim na jego barkach spoczywa spełnienie przedwyborczej obietnicy bycia prezydentem, który „nie dzieli, a łączy Polaków”? Na pewno spoglądając z dystansu, można odnieść wrażenie, że prezydent sam cały czas się waha, kiedy walnąć pięścią w stół, a kiedy ją otworzyć i podać dłoń. Fakt, że podobnie jak w przypadku apelu o wspólne wybaczenie po katastrofie smoleńskiej stara się on również uchodzić za rozjemce, napawa optymizmem. Kogoś takiego, kto nie stoi po jednej ze stron politycznego sporu potrzebujemy dzisiaj w Polsce jak powietrza, i jeśli Andrzej Duda w końcu nie zdobędzie się na występowanie w roli mediatora, zaprzepaści historyczną szansę ucywilizowania obecnego podziału.
–
Właśnie o owo ucywilizowanie w istocie chodzi. To ono przebija się na plan pierwszy dwóch opisanych wydarzeń. Nie mam wątpliwości, że z dnia na dzień nie padniemy sobie do rąk. Nie ma również sensu, aby w chwilach egzaltacji rzucać obietnice bez pokrycia, jak kibice Wisły i Cracovii po śmierci papieża, wiązać szaliki, aby niedługo później wbijać sobie nóż pod żebra. W końcu to właśnie Jan Paweł II, również w Gdańsku w 1987 r. apelował: „Powiedziałem: solidarność musi iść przed walką. Dopowiem: solidarność również wyzwala walkę. Ale nie jest to nigdy walka przeciw drugiemu. Walka, która traktuje człowieka jako wroga i nieprzyjaciela – i dąży do jego zniszczenia. Jest to walka o człowieka, o jego prawa, o jego prawdziwy postęp: walka o dojrzalszy kształt życia ludzkiego”. Domknięciem tych słów jest homilia z Sopotu, wygłoszona 12 lat później: „(…) nie ma przyszłości człowieka i narodu bez miłości, bez tej miłości, która przebacza, choć nie zapomina”.
W historii Polski bywało gorzej. Zamordowano prezydenta, urządzono pucz wojskowy, sprzedano kraj zaborcom w zamian, za utrzymanie osobistych przywilejów. Każda epoka zmaga się jednak z swoimi własnymi problemami, inne są również aspiracje i skala sukcesu, którą możemy osiągnąć. Paradoks dzisiejszego sporu polega m.in. na tym, że choć zawsze będzie można szukać w przeszłości większych klęsk i momentów podziału, od kilku stuleci nie ma bowiem porównania z szansą rozwoju, przed którą obecnie stoimy. Choć z jednej strony Europa doznała poślizgu na cywilizacyjnym zakręcie, Polska ze swoją specyfiką i modelem rozwoju, może i powinna być motorem napędowym ery zmierzchu Zachodu. Właśnie w świadomości szansy, które przed nami stoi, musi stać również zrozumienie wagi gestów, na które z trudnością, ale główni aktorzy tego dramatu zaczynają się zdobywać. Wikłanie się w wewnętrzne utarczki w takim momencie jest niewybaczalnym grzechem wyrządzanym przyszłym pokoleniom.
–
„Są takie osoby, pani Anna do nich należała, które tego podziału nie akceptowały. Natomiast ten podział odnosi się do wartości i do bardzo konkretnych interesów. (…) Decydujący tu były lata 2005-2007. A później doszło już do rzeczy kompletnie nie do przyjęcia po katastrofie smoleńskiej i w tej chwili jest jak jest, ale mam nadzieję, że ten proces zacznie się cofać, że pójdziemy w drugą stronę. Podział będzie istniał pewnie jeszcze długo, ale mam nadzieję, że będzie bardziej cywilizowany” – stwierdził po pogrzebie Anny Kurskiej Jarosław Kaczyński. „Myślę, że po stronie rządzących można zaobserwować pewną zmianę podejścia do mojej osoby. Jestem gotów do pojednania, ale pod pewnymi warunkami. Obecna władza musi się nawrócić i zaprzestać łamania konstytucji oraz psucia ustroju, który wspólnie zbudowaliśmy” – powiedział rozmowie z Wirtualną Polską Lech Wałęsa, chwilę później dodając, że ze swojej strony „nie widzi pola manewru do kompromisu”, ale „jest gotowy do pojednania”.
Z czym te słowa nas zostawiają? Być może z prostą konstatacją, że nawet symboliczne gesty nie zakopią już istniejącego podziału. Być może z gorzką refleksją, że ma on swoje podstawy w doświadczeniu pokolenia pierwszej „Solidarności”, która dzieliła się tak długo i tak zajadle, że dla niej na jakiekolwiek pojednanie już za późno? Tak czy inaczej, walka o zasady, prawdę i sprawiedliwość dziejową, nie jest i nie może być krucjatą konkretnych osób, które używają państwa do załatwiania swoich prywatnych wojen. Albo obie strony zaczną dostrzegać, że swoim uporem ciągną Polskę na dół, albo wyborcy im o tym przypomną. Wbrew pozorom żaden konflikt, choć początkowo może się wydawać atrakcyjny, nie będzie paliwem wyborczym na długo. Dzisiaj to są brawa przy zwykłym znaku pokoju, jutro głosy przy urnach dla pierwszej partii, która zacznie myśleć o tym, jak nasz kraj rozwijać, a nie grzebać się w historycznych animozjach.
Tekst dla Wirtualnej Polski