W kosmosie przed Gagarinem
Mało kto wie, że przed Jurijem Gagarinem na orbicie okołoziemskiej był ktoś jeszcze. Niespełna miesiąc przed słynnym lotem Rosjanina powodzenie jego misji zawisło na włosku. W marcu 1961 r. rozpoczęło się odliczenia do tajnej operacji, która w ostateczny sposób miała rozwiać wątpliwości w kwestii bezpieczeństwa lotów w kosmos. Za sterami eksperymentalnego Korabla-Sputnika siedział zapomniany dziś bohater. I choć pod prawie każdym względem przypominał człowieka, jego ciało stanowiło jedyne w rodzaju laboratorium. Poznajcie Iwana Iwanowicza – humanoida, który zagwarantował Związkowi Radzieckiemu pierwszeństwo w podboju kosmosu.
Dokładnie 25 marca 1961 roku, grupa rolników z miasta Iżewsk nieopodal gór Ural oderwała się od swoich prac przy konserwacji maszyn i z zaskoczeniem spojrzała w niebo. Ich oczom ukazał się człowiek, który bezwładnie wisiał na opadającym spadochronie. Ubrany był w jasnopomarańczowy skafander i kiedy w końcu dotarł do pokrytej śniegiem ziemi, opadł na nią jak martwy, nie wydając żadnego odgłosu. Myśląc, że to zagraniczny szpieg, mężczyźni zaczęli biec do miejsca jego upadku. Ich zdziwienie było jeszcze większe, kiedy otwierając hełm ujrzeli duży napis cyrylicą, brzmiący: MAKIETA.
Prawdziwy pionier
Pseudonim, jaki przed misją nadano tajemniczej postaci, to Iwan Iwanowicz. Był on w jakimś sensie prawdziwym pionierem lotów w kosmos. Zaawansowana technologicznie kukła, która miała symulować najbardziej jak to możliwe zachowanie człowieka podczas lotu orbitalnego, wystawiona jest dzisiaj w muzeum w Waszyngtonie. Służy tam jako relikt epoki, w której kosmos skłaniał nie tylko do marzeń, ale również do strachu. Dzisiaj, tweetując z astronautami na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i oglądając filmy na Youtube, w których Amerykanin i Rosjanin kręcą obok siebie fikołki w nieważkości, zdajemy się zapominać o niebezpieczeństwach kosmosu.
Trzeba pamiętać, że nie tak dawno temu, kiedy podróże kosmiczne były jednym z największych osiągnięć ludzkości, sam pomysł wysłania człowieka w tak niegościnne miejsce budził wiele wątpliwości. Szczególnie wśród konstruktorów i naukowców odpowiedzialnych za bezpieczeństwo całej operacji. Nieważkość i próżnia nadal wydawały się egzotyczne i ciężko było przewidzieć, jaki wpływ mogą mieć na ciało człowieka oraz jego psychikę. Dosyć poważnie brano pod uwagę wysokie promieniowanie, nieco mniej tak zwane „kosmiczne szaleństwo”. Najzwyczajniej w świecie obawiano się, że astronauta wystawiony na nieznane oddziaływania, może postradać zmysły. Zarówno Sowieci jak i Amerykanie chcieli być pierwsi w kosmosie, ale mówiąc bardziej dokładnie, chcieli być też pierwszymi, którzy z niego powrócą. Gagarin musiał zatem wykonać nie tylko historyczne okrążenie Ziemi w idealnej kondycji, ale przede wszystkim tak samo gładko na niej wylądować. Podczas gdy oczy całego świata zwrócone miały być na ZSRR, żadne inne rozwiązanie nie wchodziło w grę.
W związku z tym inżynierowie wielokrotnie testowali każdy element statku, w kolejnych wariantach Korabla-Sputnika wysyłając w przestrzeń coraz więcej żywych stworzeń – od szczurów po małpy – poświęcając je w imię nauki. Iwan Iwanowicz miał być kropką nad „i”, ostatecznym argumentem przemawiającym za bezpieczeństwem lotu załogowego. W związku z tym, że statek, który wynosił go w przestrzeń kosmiczną, nie był zaprojektowany do miękkiego lądowania, Iwan w ostatniej fazie lotu musiał zostać wystrzelony z kokpitu i opaść na ziemię korzystając ze spadochronu. Dokładnie tak jak widzieli to rolnicy z Iżewska podczas jego drugiego i ostatniego lotu 25 marca.
Tak też przez kilka tygodni testów w 1961 roku wszystkie lęki i nadzieje dotyczące lotu w kosmos zostały uosobione, mówiąc całkiem dosadnie, w wyrafinowanej technologicznie lalce. Jeśli Iwanowi się powiedzie i wróci do swojej ojczyzny w nienaruszonym stanie, zapali tym samym zielone światło Gagarinowi. Jeśli coś pójdzie nie tak, cały program kosmiczny stanie pod znakiem zapytania.
„Wygląda niepokojąco”
Iwan został wykonany w większości z lekkich stopów metalu. Wraz ze zginanymi kończynami, przypominał nieco manekina, umieszczanego w crash testach nowych samochodów. Z tą jednak różnicą, że wart był kilkadziesiąt razy więcej. W dbałości o każdy detal Moskiewski Instytut Protetyki wyposażył go w syntetyczną skórę, oczy, brwi, a nawet rzęsy. W dużej mierze Iwan stanowił nie tylko kosmicznego pioniera, ale również pierwszego humanoida z prawdziwego zdarzenia. Dla wielu naukowców, jego „ludzki” wygląd wydawał się jednak dziwnie niepokojący. Zdanie to podzielił Władimir Suworow, dokumentalista, którego zadaniem było sfilmowanie lotów próbnych Iwana. Jak napisał po latach w swoich dziennikach: „Jego głowa, skóra, ciało, ramiona i nogi – wszystko wykonane był z syntetycznych materiałów, do żywego przypominających naszą powierzchowność. Iwan zginał się, pochylał, przy poruszeniu w naturalny sposób układał kończyny. Ubrany w swój skafander astronauty, wyglądał co najmniej niepokojąco, z tymi otwartymi oczami i przyklejonym uśmiechem”.
Pomijając jednak wrażenia estetyczne, Iwan został zaprojektowany jako maszyna, która miała działać perfekcyjnie i nie marnować żadnego centymetra kwadratowego podczas lotu. W związku z tym, jego puste wnętrze posłużyło dla innych istot i instrumentów, jako swojego rodzaju statek kosmiczny. Jego ręce i nogi zaprojektowane zostały jako nośniki aparatury medycznej, mierzącej przeciążenia oraz poziom radiacji. W jego klatce piersiowej umieszczono natomiast „małe zoo”, składające się z 40 białych myszy, 40 czarnych, dwóch świnek morskich oraz kilku mniejszych gadów. Dodatkowo wraz z Iwanem na orbitę poleciały próbki krwi, komórki rakowe i liczne szczepy bakterii. Co ciekawe, obok manekina na pokładzie dwóch statków w podróż bez powrotu leciały z nim dwa psy: „Czarnulka” oraz „Mała gwiazda”. Iwan Iwanowicz nie byłby jednak dobrym kosmonautą, gdyby nie umiał mówić. I na ten problem znaleziono rozwiązanie, które wydaje się co najmniej zabawne.
Chór i kosmiczny barszcz
Aby sprawdzić działanie kanałów komunikacyjnych z nowym statkiem, konstruktorzy humanoida oprócz twarzy musieli mu dać również głos. Choć konieczność ta wydawała się oczywista, odrębną kwestią pozostał fakt, co takiego powinien mówić Iwan Iwanowicz do świata pod jego stopami. Ze względu na to, iż Rosjanie poważnie obawiali się, że transmisja ze statku zostanie odebrana przez kraje NATO, należało się dokładnie zastanowić nad tym, co włożyć w usta manekina. Po pierwsze, wiadomość powinna być kodowana, ale nie za nadto, aby zachodnie mocarstwa nie odebrały jej jako działalności szpiegowskiej. Po drugie, sama jej treść miała głosić dumę z pierwszeństwa radzieckiej myśli technicznej w kosmosie, ale nie być powodem do złych skojarzeń. Na tej podstawie początkowo odrzucono sugestię, jakoby Iwan mógł odtwarzać taśmę z nagraniem czyjegoś śpiewu. Za wszelką cenę starano się uniknąć nieporozumień, jakoby obce stacje nadawcze odebrały sygnał od radzieckiego szpiega, który w locie postradał zmysły. Ostatecznie zdecydowano się pójść na muzyczny kompromis i zamiast jednego głosu, Iwan przemówił całym męskim chórem, intonującym patriotyczne pieśni na przemian z recepturą na tradycyjny… barszcz. Logika Rosjan była prosta i skuteczna – chór nie narobi wstydu „a przecież najgłupsi pracownicy zachodnich wywiadów nie uwierzą w to, że zmieściliśmy kilkanaście osób do tak małej satelity”.