„Dobra zmiana”: nie tak to miało wyglądać
„Ostatnie lata to bardzo ciężki okres dla wielu z nas. Niech nadchodzący 2016 rok, będzie rokiem spełnienia marzeń i pełnym sukcesów” – mówił w życzeniach świątecznych na YouTube jeden z członków Forum Młodych PiS w Krakowie. No i się ziściło. Świeża kadra, bez konkursów i z partyjnego nadania, zasiadła w ciepłych fotelach spółek Skarbu Państwa. Nie, żeby było w tym coś nowego, w końcu zastąpili swoich kolegów z PO i PSL. Nowe miały być jednak standardy uprawianej polityk.
Wołanie o etos
Nikomu nie trzeba przypominać, pod jakim hasłem i z jakimi ideałami Prawo i Sprawiedliwość szło do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych. Obietnica „Dobrej zmiany” potrafiła skusić nawet wyborcę centrowego, zmęczonego aferami, nepotyzmem i aurą bezkarności panującą wokół ośmioletnich rządów PO-PSL. Niestety, coraz więcej wskazuje na to, że zamiast realnej „Dobrej zmiany” w etosie uprawianej polityki, mamy do czynienia w kolejnym odcinkiem niekończącego się przetasowania partyjnego, którego kluczem merytorycznym stała się dewiza: „Dobra, zmiana”. Wystarczyło przecież tylko pobieżnie zbadać preferencje wyborcze ogromnej rzeszy Polaków, żeby przekonać się, jak duże jest zmęczenie nie tyle oglądaniem w telewizji Tuska i Kopacz, co generalnie – stylem uprawianej polityki. Stąd dobry wynik Kukiza, danie szansy postpolitycznej .Nowoczesnej i kredyt zaufania części młodej inteligencji dla partii RAZEM. PiS na czas kampanii również podobne nadzieje podsycało. W tle były polsko-polskie wojny, na pierwszym planie podniosła atmosfera dźwigania kraju z dusznych układów, partyjnych konotacji, kolesiostwa i braku transparentności.
Przecież właśnie w duchu powrotu surowej moralności, prezes Jarosław Kaczyński odwołał swoich złotych chłopców z „afery madryckiej”. Dziś Adam Hoffman, choć poza polityką, z pomocą partyjnych przyjaciół rozkręca biznes w branży Public Relations. Z kolei Mariusz Antoni Kamiński, po absolutnym wyautowaniu, nagle jak Filip z Konopi wskakuje na fotel szefa Polskiego Holdingu Obronnego. Podobnie wygląda sytuacja Marcina Mastalerka, od niedawna dyrektora wykonawczego ds. komunikacji korporacyjnej w Orlenie. Pomyśleć, że raptem dwa tygodnie wcześniej usłyszałem od znajomego z kręgów rządowych, jakoby popularny „Masta” szansy na wielkie pieniądze nie dostał, bo jak głosi tajemnica poliszynela, w towarzystwie kolegów wzgardził telefonem od Jarosława Kaczyńskiego, ostentacyjnie odrzucając połączenie. Prezes podobno bywa pamiętliwy, i gest ten odczytał jako brak karności oraz pracę w partii motywowaną koniunkturalizmem. Czy zatem z punktu widzenia politycznej pragmatyki jest coś dziwnego w powrocie tych osób do kręgów rządowo-biznesowych? Oczywiście, że nie. Nie tacy ludzie wracali w łaski Kaczyńskiego, po okresie skruchy i medialnej kwarantanny oczywiście. To zrozumiałe, że osoby ambitne i utalentowane, nawet jeśli ze skazą, lepiej trzymać przy sobie na bezpiecznych posadach, niż wypuścić rozżalone i bez niczego do stracenia w ręce opozycji.
„Praca, nie obietnice”
Gdzie w takim razie leży problem? Chodzi o z gruntu naiwną wiarę, że zmieniając władzę, zmienić można również styl rządzenia. A styl właśnie, najwyraźniej widać nie na świeczniku, ale w partyjnych dołach, gdzie instynkt samozachowawczy radnych i działaczy bywa momentami uśpiony. Przykładem niech będzie Kraków, w którym Forum Młodych PiS na swoim Facebooku bez żadnej krępacji życzy koleżance i koledze samych sukcesów w dwóch spółkach Skarbu Państwa. Z dnia na dzień, bez żadnego konkursu, zewnętrznej rekrutacji i weryfikacji kompetencji 31-letnia Małgorzata Popławska została wiceprezesem Krakowskiego Parku Technologicznego, a jej młodszy kolega Łukasz Kmita – szefem krakowskiego KRUS-u. Oficjalne komentarze FM PiS pod artykułami w mediach lokalnych, ogłaszającymi transfery brzmią: „FM jest dumne, że miało takiego członka i taką przewodniczącą !! A niedowiarki i krytycy szybko zmienią zdanie”, oraz „Gratulujemy !! Łukasz Kmita Przewodniczący FM PiS w Olkuszu został szefem krakowskiego KRUS-u. Młody, wykształcony ale już doświadczony samorządowiec, świetny organizator” (pisownia oryginalna). Popławska i Kmita będą mieli pod sobą ponad 150 pracowników, często z wielokrotnie wyższym stażem. Jak przyznała sama Popławska, „Dostałam propozycję od Jadwigi Emilewicz, wiceminister rozwoju”. Panie poznały się podczas organizacji paneli o kobietach w polityce podczas ostatniej kampanii samorządowej. Wystarczyło.
Czy w przytoczonych przykładach jest coś, czego do tej pory nie widzieliśmy? Jak pokazują reakcje większości identyfikujących się z prawicą internautów, którzy komentowali wymienione awanse – choć wszystko odbywa się zgodnie z literą prawa – niesmak pozostaje. I pozostawać musi. Nie ma innej możliwości w sytuacji, w której wielu wyborców zaufało PiS oczekując zerwania z praktykami uskuteczniania wewnętrznej giełdy pracy z instytucji rządowych. Karygodny przecież nie jest sam fakt, że wszędzie gdzie wchodzą młodzi z PiS-u zastępują starych z PO-PSL, ale że zupełnie bez zażenowania proces ten odbywa się z nadania partyjnego – z wyłączeniem zasady wolnorynkowej konkurencji kompetencji. Ktoś wrzuca sobie informacje na Facebooka, cieszy się z awansu kolegów, jakby objęcie prezesury ogromnej instytucji przez świeżo upieczonego politologa z Olkusza było rzeczą tak oczywistą, jak pustynie na Marsie. W końcu, „praca, nie obietnice”.
Nie idźcie tą drogą
Prawdziwa „Dobra zmiana” była zapowiedzią zmiany stylu i etosu uprawianej polityki. Właśnie dlatego od ludzi, którzy dochodzą do władzy można i trzeba wymagać więcej niż od tych, którzy skompromitowani oddają stery. Właśnie na tym polega oczyszczająca moc demokracji – cyrkulacja elit jest jak mechanizm samoregulujący powstające z czasem patologie. Niestety coraz częściej mam wrażenie, że PiS zachowuje się tak, jakby doszło do wniosku, że chwilową zmiana wizerunku na partię koncyliacyjną i dialogiczną po wyborach należało zrzucić jak sztywny gorset, krępujący ruchy w tańcu. A sam taniec był co najmniej nietaktowny, kiedy dotychczas balujące towarzystwo należałoby rozgonić i zastąpić swoimi, których zaprosi się do stołu.
Tylko chyba nie o to chodziło, nie taki hasła miało się wypisane na sztandarach. Chcę wierzyć, że wymienione przypadki to tylko efekt odwiecznych personalnych roszad, w imię zasady, że nie da się „dołów” i „szczytu” urządzić jak w urzeczywistnionej utopii. Ostatecznie to efekt pracy nowopowołanych osób będzie wiarygodną oceną decyzji władzy, ale myliłby się ten, kto sądzi, że ludzie za kilka lat zapomną o stylu uprawianej polityki. Tak samo sądziła Platforma Obywatelska, a gdzie dzisiaj jest, widzimy wszyscy. Nie każde faux pas da się przykryć socjalem.
Felieton ukazał się pierwotnie na Wirtualnej Polsce