Jakie czasy, taki Kononowicz
„Nic się nie podoba, mówisz – co z tego? Jeśli wszystko jest źle, niech nie będzie niczego” – śpiewał w 2007 roku zespół „Grupa Operacyjna”. Słowa te nawiązywały do słynnego spotu wyborczego Krzysztofa Kononowicza, który rok wcześniej kandydował na urząd prezydenta Białegostoku. Nie bez powodu, przypomniałem sobie o tym wydarzeniu właśnie dzisiaj, kiedy na Facebooku „manifest ideowy” opublikował Zbigniew Stonoga. Na naszych oczach do gry o władze wchodzi nowy Kononowicz. Tylko tym razem, jest raczej strasznie, niż śmiesznie.
Do dziś świetnie pamiętam, jak w 2006 roku, właściwie na początku rewolucji mediów społecznościowych, w mainstreamie i na YouTube przez kilka dni królował Krzysztof Kononowicz. Człowiek fenomen, jak wyjęty z innego świata. Ubrany w turecki sweter, ze wzorem niczym z wykładziny podłogowej. Bezpretensjonalny, bezkompromisowy, bezrefleksyjny. I ten program, z językiem, którego nie wymyśliłby najlepszy kabareciarz…
„Chcę zrobić dla naszego miasta Białegostoku następujące rzeczy. Zlikwidować całkowicie dla młodzieży alkohol, papierosy i narkotyki. Usprawnić w naszym Białymstoku komunikację miejską; miejską i dalekobieżną. Tak! Bo nasza komunikacja jest bardzo, bardzo słaba, bardzo zła. Otworzyć zakłady i miejsca pracy dla młodzieży i dla ludzi. Tak! I chcę bardzo, bardzo to zrobić. Usprawnić w naszym mieście, w całym, na całym Podlasiu, żeby nie było bandyctwa, żeby nie było złodziejstwa, żeby nie było niczego”. To tylko pierwsze słowa, z całej listy postulatów, która obejmowała m.in.:
- Walkę z bezrobociem (Zakłady nasze w Białymstoku są rozwalane, zanim zbudowane)
- Wprowadzenie policji na ulicę (Chcę wyprowadzić policje, żeby policja pilnowała całego naszego porządku, bo od tego jest policja i straż miejska. Od tego oni są! )
- Zrobienie porządku z układami w instytucjach i urzędach samorządowych (A w urzędzie u mnie miejskim będzie ład i porządek)
- Walkę z biurokratyzacją obecnego systemu władzy (Ni będzie biurokractwa, ni będzie łachmactwa, tylko naprawdę ludzie będą)
- Zintensyfikowanie nakładów na infrastrukturę (Zimową porą będą szykować architekci plany budowy dróg, plany budowy dróg. Podkreślam jeszcze raz: plany budowy dróg. A na wiosnę wyjdziemy z budową ulic i… ulic, bo jakie mamy drogi? Jakie mamy?)
- Zaostrzenie kar dla kierowców, łamiących prawo (A kierowcy też będą przez policję surowo karani, za alkohol, za papierosy, za wszystko)
Po co przypominać dzisiaj człowieka, który dziewięć lat temu uzyskał niecałe 2% głosów w regionalnych wyborach? I o czym trzeba powiedzieć- choć do programów publicystycznych zapraszali go Najsztub i Żakowski – był w rzeczywistości postacią tragikomiczną. Sterowaną z tylnego siedzenia przez ludzi, którzy na jego chwilowej sławie robili pieniądze. Bez względu jednak na drugie dno tej historii, o Kononowiczu warto wspomnieć w obecnej sytuacji choćby z tego powodu, że jego przypadek w nieporównywalnie większej skali, powtarza się na naszych oczach.
Podobne mechanizmy jak wtedy na korzyść Kononowicza, dzisiaj przemawiają na rzecz Kukiza i Stonogi. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, trudno nie znaleźć licznych, charakterystycznych dla sukcesu współczesnych antysytemowców analogii. Kononowicz w przeciwieństwie do konkurentów, mówił językiem prostym, niezapośredniczonym w medialnym dyskursie. Nie był uwikłany we władzę. Nikt jego spotów nie wygładzał, nie usuwał pomyłek językowych, nie edytował. Przed kamerę wyszedł człowiek, który nie bał się mówić o swoim życiu wprost – jak mieszka, co je, kim są jego rodzice. I co może najważniejsze, nie nawiązywał on do spraw „wielkiej polityki”. Drogi mają być proste, bandyctwo należy z ulicy pogonić, z biurokracją zrobić porządek. I tyle – bez garnituru i krawata. Teraz, podobne postulaty w swoim „programie” powtarza Zbigniew Stonoga.
Niestety, w przeciwieństwie do Kononowicza, stoją za nim pieniądze i realne poparcie ludzi, którzy pełni szczerego entuzjazmu kupili historię o „samotnym mścicielu”, odnajdujący tomy akt z afery taśmowej na chińskich serwerach. I następnie, pro bono publico – wrzucającym je na swojego Facebooka, wraz z danymi osobowymi wszystkich, biorących udział w postępowaniu prokuratorskim.
Niestety, to co proponuje Stonoga, jeśli weszłoby w życie, oznacza nie tylko „rozwalenie systemu”, ale też całych struktur państwa. Członek jego partii musi być bowiem:
- przeciwnikiem prawa do zajmowania jakiegokolwiek stanowiska publicznego przez ludzi, którzy je zajmowali do 01.01.1990 r.
- przeciwnikiem złodziejskiego układu, który zżera Polskę od 25 lat
- przeciwnikiem SLD, PO, PiS, PSL, Twojego Ruchu
- przeciwnikiem jakichkolwiek immunitetów
- przeciwnikiem ZUS
- przeciwnikiem NFZ
I tak dalej, dodając do tego przeczące sobie punkty o niekaraniu za posiadanie marihuany, jednocześnie będąc przeciw jej legalizacji. Albo niedyskryminowaniu innych ze względu na światopogląd, jednocześnie zabraniając im uzewnętrzniania swojej orientacji seksualnej. Program Stonogi pisany był na kolanie. I gdyby nie fakt, że człowiek ten buduje partię polityczną, zasługiwałby co najwyżej na salwę śmiechu i wzruszenie ramionami. Z resztą, do kwestii marihuany chwilę po opublikowaniu „programu” odniósł się sam Stonoga, pisząc: „(…) nie chcę palikotować młodzieży drugi raz w krótkim odstępie czasu. Nie można legalizować tego,co jest legalne wystarczy że będziecie mieć jaja przyjedziecie do Warszawy w 100.000 osób i zapalimy papierosa. (…) Papierosa zapalimy zbiorowo na kongresie założycielskim. Pasi?”. Kongres założycielski partii, która ma przejąc władzę, debatuje w oparach marihuany. Czy to wymaga komentarza?
Niestety, dzisiejsze czasy sprzyjają politycznym frustratom. Chyba nikt nie ma bowiem wątpliwości, że po niespodziewanej i równie spektakularnej porażce Bronisława Komorowskiego, przynajmniej do jesieni, będziemy żyć w politycznym bezkrólewiu. A taki stan zawsze sprzyja działalności wszelkiego rodzaju hochsztaplerom. Prezydent elekt jeszcze nie rządzi (co skutecznie przypominają mu niektórzy dziennikarze i politycy PO), a obecna koalicja, już tylko siłą inercji utrzymuje się na powierzchni. Znajdujemy się zatem w niestabilnym układzie, w którym Platforma władzę pełni tylko formalnie, a za jej plecami, w kolejce do Sejmu robi się coraz ciaśniej od antysystemowców. Tak ciasno, że walkę z systemem zaczęli od samych siebie. Przy okazji wojny podjazdowej na Facebooku, odsłonili nieco swoją polityczną kuchnię – a jak mówi przysłowie, nikt nie chce zaglądać do kuchni ulubionej restauracji.
Jak zatem wygląda uprawianie polityki w nowym formacie? Co reprezentują sobą ludzie, którzy marzą o zaoraniu ziemi po obecnym, okrągłostołowym establishmencie? Pierwszy karty odsłonił Zbigniew Stonoga. I trzeba takie rzeczy, zanim jeszcze nie jest za późno, powiedzieć wprost: jeśli już na starcie, we własnym, niechlujnie napisanym programie potrafi sam sobie przeczyć – nie ma on żadnego moralnego prawa ubiegać się o rządzenie państwem.
Polityka to nie miejsce na prowadzenie krucjat, realizowanie zemst i robienie autorskiego show. A tak w tej chwili zachowuje się Zbigniew Stonoga. Aby rządzić państwem, trzeba umieć więcej, niż wrzucać posty na Facebooka.