Wybory powinny być przełożone. Pandemia nie może być narzędziem w kampanii

Wybory powinny być przełożone. Pandemia nie może być narzędziem w kampanii


Oficjalnie mamy specustawę, która przyznaje rządowi dodatkowe kompetencje w walce z koronawirusem, jednak nieoficjalnie pojawiają się pogłoski, że przy eskalacji zagrożenia możliwe będzie wprowadzenie stanu wyjątkowego. A to oznacza nieuchronne odroczenie wyborów – przynajmniej o kilka miesięcy. W tej chwili o podobny scenariusz apeluje duża część (choć nie całość) opozycji. Bez niego można zapomnieć o równych szansach.

Choć we wtorek po posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego prezydent Andrzej Duda zapewniał, że „nie widać żadnego zagrożenia terminu wyborów”, dziś większość rządzących zapewne nie powtórzyłaby tej opinii. Po pierwsze, nie mamy pewności w jakim kierunku rozwinie się pandemia koronawirusa do 10, a następnie 24 maja (I i II tura głosowania). Po drugie – co bardzo prawdopodobne – jeśli rząd do tego czasu będzie musiał ogłosić stan klęski żywiołowej albo stan wyjątkowy, nie będzie innego wyjścia.

Przygotowania na „ostateczność”

Artykuły od 228 do 230 konstytucji wyraźnie mówią, że choć w trybie nadzwyczajnym wraz z ograniczeniem wolności osobistych państwo może funkcjonować przez 90 dni, z opcją 60-dniowego przedłużenia – nawet gdyby klęska żywiołowa dotyczyła jednego województwa – wybory prezydenckie nie mogłyby się odbyć jeszcze przez 90 dni od jej zakończenia.

A to oznacza, że jeśli potwierdzą się najgorsze scenariusze i Polska podzieli los np. Włoch, Niemiec czy Hiszpanii, do urn nie pójdziemy być może do jesieni. Właśnie dlatego, już w środę wiceminister obrony narodowej Marcin Ociepa stwierdził w TVN24, że co prawda „zmiana daty wyborów to ostateczność”, ale „powinniśmy być na nią gotowi”. Na tę ostateczność przygotowują się w tej chwili wszyscy kontrkandydaci Andrzeja Dudy. A niektórzy, jak Krzysztof Bosak, zupełnie wprost apelują do rządu o przesunięcie terminu wyborów. I, pomijając jakiekolwiek kalkulacje polityczne, po prostu mają rację.

Gdy z powodu epidemii nie da się zorganizować konwencji, ogłosić programu, prowadzić realnych debat – a wszystkie inne tematy tracą na znaczeniu w sytuacji walki z globalnym zagrożeniem – partykularne spory muszą odejść na drugi plan. One po prostu teraz nie są ważne. A jeśli dołożymy do argumentu merytorycznego czysto logistyczny (zmniejszona mobilność społeczna i spodziewana niska frekwencja), istnieje poważne zagrożenie, że głosowanie na prezydenta w czasach pandemii nie odda realnego stanu vox populi.

Ta zasada sprawdza się wszędzie, bo tak funkcjonuje ludzka psychika.

„Zbieranie się wokół flagi”

Amerykanie już dawno przebadali fenomen, który w latach 70. XX wieku nazwano „Rally ’round the flag effect”, czyli „efektem zbierania się wokół flagi”. Wynikało z niego, że za każdym razem, gdy w Stanach Zjednoczonych dochodziło do poważnego kryzysu – konferencji poczdamskiej, inwazji w Zatoce Świń, wojny w Korei, wystrzelenia pierwszego Sputnika przez ZSRR czy (później) ataków z 11 września – notowania urzędującego prezydenta na pewien czas natychmiast wzrastały. To zupełnie naturalny efekt, po części opisany również w fundamentalnej pracy Gustava Le Bona „Psychologia tłumu”, który pokazuje skłonności wyborców do wspierania prawodawcy lub rządu w momencie niestabilności.

W dzisiejszej sytuacji nie trzeba nikomu tłumaczyć, że beneficjentem prawideł psychologii społecznej w majowych wyborach prezydenckich byłby po prostu prezydent Andrzej Duda. A on, dla dobra całego procesu wyborczego, musi mieć możliwość pełnienia swojej funkcji, reagowania kryzysowego, przebierania się w oliwkowe kurtki, ruszania na granice i kontrole sanitarne, bez bycia oskarżonym przez opozycję o „prowadzenie kampanii w czasach zarazy”.

Analogicznie sama opozycja musi mieć pewność, że brak ekspozycji medialnej porównywalnej z prezydencką oraz logika stanu wyjątkowego, nie sprawią, że już na starcie uzyskają niższe niż w normalnych warunkach poparcie.

Jeżeli więc nie chcemy uwikłać się w nieustanne kwestionowanie wyniku majowych wyborów, delegitymizowanie ich przebiegu, podważanie kompetencji nowej (albo obecnej) głowy państwa, to musimy umieć spojrzeć na polską politykę z szerszej niż partyjna perspektywy. To sprawdzian odpowiedzialności dla rządu i opozycji. Czy potrafią przemówić w tak ważnej sprawie jednym głosem? Oby.

Marcin Makowski dla WP Opinie