Religia, która mówi językiem polityki

Religia, która mówi językiem polityki


Kategorie

– Jesteśmy świadkami najpotężniejszego ataku na Kościół i wartości po upadku komunizmu – mówił 16 czerwca na Jasnej Górze Jarosław Kaczyński. Choć oficjalnie odbywał się wtedy Ogólnopolski Kongres Katolików, liczba zaproszonych posłów PiS przywodziła na myśl zlot regionalnych struktur partii. Czy trzeba się bać, kiedy religia przemawia językiem polityki?

Uczestnicy kongresu już na starcie postanowili rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie będzie prób dialogu, szukania podstaw kryzysu czy refleksji modlitewnej. Skoro na plakatach wypisano „Stop ateizacji”, znaczy to, że czas wyjść z cienia i odbić z rąk liberałów przestrzeń publiczną. W końcu ile można przymykać oczy na próby przemycania ideologii gender do szkół i przedszkoli, agresywny antyklerykalizm czy deprecjonowanie tradycyjnego modelu rodziny? Tak w skrócie wyglądały obawy panelistów, wygłaszane podczas upalnej niedzieli na Jasnej Górze.

Właściwie trudno się z nimi nie zgodzić, a patrząc na coraz śmielsze poczynania Ruchu Palikota i skręt na lewo Platformy Obywatelskiej, można się poważnie obawiać o stan tzw. „moralności społecznej”. Czy w takim razie jako katolicy świeccy powinniśmy zacieśnić szeregi z politykami, którzy reprezentują nasz światopogląd i – jak napisał felietonista „Gościa Niedzielnego” Bogumił Łoziński – „czynnie przeciwstawić się agresywnej ateizacji Polski”? Przecież ateistyczne prawo uchwalane jest w Sejmie, a jedyną osobą która może się temu sprzeciwić jest Jarosław Kaczyński. Kto tego nie rozumie, wykazuje „nieznajomość mechanizmów życia społeczno-politycznego” – konkluduje Łoziński.

Rozmyślałem w pokorze nad tymi słowami i doszedłem do wniosku, że niestety nie znam owych „mechanizmów”. Abstrahując od haseł i złośliwości, zastanówmy się na poważnie – czy czyjkolwiek gniew może odwrócić falę ateizacji? Czy religia to domena prawa stanowionego, która jest wtórna wobec ustaw i kodeksów? Proces odchodzenia od wiary, a wręcz szydzenia z niej, nie ma swojego źródła w złym ustawodawstwie, bo nie ono jest sercem Ewangelii. Moralności nie buduje się zakazami, tylko świadectwem i głoszeniem dobrej nowiny. To, co z niej wynika w świetle prawa, jest rzeczą wtórną. Jest ważne o tyle, o ile bierze początek w wierze i miłości. Kiedy nie ma tej podstawy, nawet szczery sprzeciw wobec związków partnerskich i in vitro może być zwykłą walką o konserwatywny elektorat – niekoniecznie związany z Kościołem katolickim. Warto pamiętać kolejność, w której Bóg poprzez Mojżesza przekazał Dekalog wędrującemu Izraelowi. Najpierw obdarzył swój lud miłosierdziem, zsyłając pokarm z nieba i wodę ze skały, a dopiero później ustanowił prawo.

Niestety list kończący obrady kongresu katolików świeckich nie przypomina zachęty do ewangelizacji, właściwie niewiele ma z nią wspólnego. Jest to raczej przedziwna litania „Kościoła walczącego”, w której próżno szukać recepty na wyjście z impasu. Osiemnaście razy STOP napisane z dużych liter wieńczyło kilka godzin wylewania żalów i narzekań na państwo. „STOP ideologii wolności bez Boga”, „STOP podważaniu zdolności poznania prawdy”, „STOP prowokacji ateistycznej w imię sztuki czy wolności”, „STOP marginalizacji katolicyzmu w życiu publicznym, zwłaszcza w mass mediach” i może przede wszystkim, „STOP stygmatyzowaniu patriotów” – takie przesłanie wystosowano do narodu, który kpi sobie z religii. Trzeba budować nową Polskę i odebrać co nasze – mówił prezes Prawa i Sprawiedliwości. Tak jak Kościół rozsadził od środka komunizm, teraz musi postąpić z „ideologią liberalizmu” – przebrzmiewały głosy polityków podczas debaty. Do tego wszystkiego ks. inf. Ireneusz Skubiś dodał: „Nie można wyobrazić sobie Polski bez o. Rydzyka”.

Rozumiem gniew, który rodzi się z troski i bezsilności. Rozumiem chęć walki o miejsce należne w społeczeństwie ludziom wierzącym. Zupełnie nie pojmuję jednak, dlaczego każe mi się wybierać w formie emocjonalnego szantażu między PiS-em a resztą świata. Między Polską z ojcem Rydzykiem, a liberalnym dzikim zachodem. W całym tym zgiełku zapominamy, że serc nie wygrywa się mieczem, tylko świadectwem. A jak można zaufać politykom, którzy, mówiąc o wierze, w swojej przeszłości mają epizody z hamowaniem projektów zmiany konstytucji na rzecz ochrony życia. W tym kontekście na przykład poseł Jadwigi Wiśniewskiej zwróciła uwagę „Fronda”, a to tylko dało wodę na młyn wszystkich, którzy przypisują kongresowi niejasne intencje.

Każdy, kto pamięta początek lat 90., przeżywa dzisiaj swoiste deja vu. Cóż z tego, że po upadku komunizmu Kościół siłą przeforsował szereg ustaw, skoro bez podbudowy i autentycznego zakorzenienia w społeczeństwie prawa szybko okazały się fasadowe. W końcu nie trzeba być biegłym psychologiem, aby wiedzieć, dlaczego dzieci na złość mamie odmrażają sobie uszy. Dzisiaj podobniej jak dwadzieścia lat temu niektórzy zamiast ewangelizować, wolą po prostu zakazywać. Być może na tym znają się najlepiej.