Polsko-niemieckie pojednanie w kontrze do Trumpa? Ktoś w „Wall Street Journal” lubi żartować

Polsko-niemieckie pojednanie w kontrze do Trumpa? Ktoś w „Wall Street Journal” lubi żartować


We wtorek 7 lutego do Warszawy przylatuje kanclerz Angela Merkel. Choć trudno się spodziewać, aby była to wizyta przełomowa, nie ulega wątpliwości, że normalizacja wzajemnych relacji leży w interesie zarówno Polski jak i Niemiec. Bynajmniej, jak chciałby publicysta „Wall Street Journal”, impulsem do porozumienia nie jest dzisiaj wspólny front przeciwko Donaldowi Trumpowi. Prezydent USA nie będzie również powodem, do „resetu relacji pomiędzy Polską a UE”. Jeśli cokolwiek się zmieni, to przez zwykłą kalkulację wyborczych interesów.

„Wizyta niemieckiej kanclerz Angeli Merkel w Polsce w tym tygodniu to ważny moment dla obu stron – ale również dla całej Europy” – pisze na łamach Wall Street Journal Simon Nixon. Jak dodaje główny komentator ds. europejskich, do tej pory „konserwatywne Prawo i Sprawiedliwość” było dla Unii „solą w oku”, która uwiera tym dotkliwiej, że następuje po długich rządach budującej wewnątrzwspólnotowe sojusze Platformy Obywatelskiej. Donald Tusk jawił się jako polityk „przewidywalny”, tymczasem Jarosław Kaczyński nie chce się zgodzić na obowiązkowe relokacje z góry ustalonych kwot uchodźców, a w stosunku do jego partii toczą się liczne postępowania, mające ustalić, czy polski rząd nadal sprawuje demokratyczną władzę zgodną z literą prawa i konstytucją. Według publicysty amerykańskiego dziennika, ten stan rzeczy może się niedługo zmienić, a impulsem do tej zmiany będzie konieczność normalizacji stosunków z Unią Europejską. W jej interes oraz spoistości godzi bowiem Donald Trump, czyniący gesty dobrej woli w kierunku Moskwy. Nixon twierdzi, że polityka nowego prezydenta USA zmierza w kierunku cichego porozumienia z Władimirem Putinem, który wywołuje go do stołu negocjacji zaogniając sytuacje na Ukrainie, Białorusi i w państwach bałtyckich. W związku z tym, nowa administracja Białego Domu staje się de facto zagrożeniem dla Polski, której granice przy rosnących wpływach Rosji staną się niestabilne jak za czasów Zimnej Wojny.

Jak pisze „Wall Street Journal”, poza geopolityką, Warszawa powinna szukać kompromisu z Unią za pośrednictwem Merkel, również ze względu na nadwyrężony do granic możliwości budżet. Program 500+, wyrównujący przecież próg świadczeń socjalnych do poziomu średniej unijnej, określony został jako „szczodre” rozdawanie ponad 125$ na dziecko. W połączeniu z obniżeniem wieku emerytalnego i spadkiem wzrostu PKB, ma on postawić PiS pod ścianą. Na ile owo spowolnienie inwestycji wynika z działań rządu, a na ile z niezależnych czynników zewnętrznych, pozostaje dla publicysty „niejasne”. Bez cienia wątpliwości pisze on jednak konkluzję swojego felietonu. Wizyta kanclerz Niemiec to dla Polski wyjątkowa szansa do resetu w relacjach ze starą Unią, która w kontrze do labilności Trumpa stanowi jedyny gwarant wywierania ciągłej presji na Biały Dom w kierunku utrzymania ostrego kursu i sankcji nałożonych na Rosję. Cała analiza Simona Nixona byłaby nawet ciekawa, gdyby nie fakt, że opiera się na myśleniu życzeniowym, a nie na ocenie realnej i często niezwykle pragmatycznej polityki Berlina i Waszyngtonu.

Niemcy – nie takie antyrosyjskie

O ile Donald Tusk nieoficjalnie rozpoczynając kampanię na drugą kadencję szefa Rady Europy może, schlebiając unijnym elitom stawiać Trumpa w jednym rzędzie obok Chin i ISIS, prezydent USA nie jest tak wielkim zagrożeniem dla Europy. Nie jest nim również dlatego, że taką narrację obrał autor „Wall Street Journal”. Polska nie ma żadnego interesu w dokonywaniu ewentualnych ustępstw w stosunku do polityki migracyjnej starej Unii, aby zapewnić sobie poparcie Niemiec w forsowaniu ostrego kursu wobec Rosji. Choć Berlin jest największym partnerem gospodarczym naszego kraju i dobre wzajemne relacje będą priorytetem wizyty Angeli Merkel, impulsem do nich nie musi być front „antytrumpowy”. Poza tym stosunek RFN do Federacji Rosyjskiej nie jest tak idealistyczny, jak chciałby Nixon. Przecież nie kto inny jak Frank-Walter Steinmeier, skrytykował w czerwcu 2016 r. w wywiadzie dla „Bild am Sonntag” manewry NATO Anakonda-16, które odbywały się wschodniej flance sojuszu. Szef niemieckiego MSZ uznał je za niepotrzebne „wymachiwanie szabelką”, w tym samym miesiącu wraz z ministrem spraw zagranicznych Francji „proponując” członkom Grupy Wyszehradzkiej utworzenie europejskiego superpaństwa z własną armią i służbami specjalnymi, jako odpowiedzi na kryzys po Brexicie. Jeśli dodamy do tego obrazu forsowanie budowy gazociągu Nord Steam I i II, który ma omijać terytorium Polski, de facto przypieczętowując rosyjsko-niemiecką unię energetyczną, okaże się, że Niemcy przede wszystkim dbają o swoje interesy, tak samo pragmatycznie, jak obecny rząd Stanów Zjednoczonych.

Jakkolwiek kuriozalnie to brzmi, przejawem krótkowzroczności jest również przypisywanie zbyt wielkiego znaczenia ciągle zmieniającym się deklaracjom Trumpa. To, że raz mówi, że Putin jest godym szanowania graczem, a innym razem, że go nie zna i ma ograniczone zaufanie, niewiele znaczy samo w sobie. Za kurs polityki militarnej Waszyngtonu odpowiada bowiem Pentagon, a tak pieczę sprawuje gen. James Mattis. To właśnie on podczas oficjalnego przesłuchania w Senacie wprost mówił o zagrożeniu jakie dla Europy i światy niesie Rosja. Równocześnie Mattis nazwał NATO „prawdopodobnie najskuteczniejszym sojuszem militarnym w dziejach świata”, widząc ruchy Putina zmierzające go jego destabilizacji jako realne i niemożliwe do bagatelizowania. W końcu to amerykańskie brygady pancerne i elementy tarczy antyrakietowej są obecnie największym gwarantem bezpieczeństwa międzynarodowego Polski, a nie sympatia Niemiec. Nasze kraje zawsze będzie najpierw łączyć wspólnota interesów, nie tyle wspólnota idei. Nie znaczy to jednak, że musimy być w stosunku do siebie wrogami, po prostu warto mieć tego świadomość, bo geopolityka nie znosi idealizmu. A tak należy postrzegać pomysł, że przeżywająca największy w dziejach kryzys Unia Europejska, mogłaby się zjednoczyć motywowana niechęcią do USA. To absurd i niezrozumienie istoty problemu.

Berlin-Warszawa, wspólna sprawa

Bez względu jednak na nietrafione tezy, konkluzja tekstu Nixona jest słuszna. Faktycznie Warszawa powinna zmierzać do normalizacji stosunków z Berlinem, ale nie dla tego, że Donald Trump sprzeda Donbas za poparcie w walce z ISIS, a jedynie Unia może mu się sprzeciwić. Angela Merkel, czy tego chcemy, czy nie, ma obecnie na głowie poważniejsze problemy niż polskie „rządy prawa”. W wyścigu o jej stanowisko stanął bowiem były szef Parlamentu Europejskiego, Martin Schulz. Po ogłoszeniu jego nominacji, SPD zyskała w stosunku do koalicji CDU/CSU, której lideruje Merkel, aż sześć punktów procentowych. Dystans pomiędzy chrześcijańskimi demokratami a SPD skurczył się tym samym w ciągu jednego tygodnia z 14 pkt. proc. do 4 pkt. proc. Tak niewielka różnica między ugrupowaniami panowała ostatnio prawie pięć lat temu.

Część niemieckich elit zrozumiała już, że wojna medialna i polityczna z Polska na dłuższą metę po prostu się nie opłaca, szczególnie, jeśli „żelazna kanclerz” chce myśleć o kolejnej kadencji. Dlatego to właśnie niemiecki cykl wyborczy może stanowić realne przesłanki do złagodzenia wzajemnego napięcia, a nie wspólny front przeciwko polityce Białego Domu. Gdyby bowiem za skalę zagrożenia uznać stosunek do utrzymania sankcji wobec Rosji, spoistości NATO czy samej Unii, Polska zamiast prezydenta USA bardziej musiałby się obawiać Francji, w której rządy być może przejmie niedługo znacznie groźniejsze Marine Le Pen.