Konklawe to nie „Gra o Tron”

Konklawe to nie „Gra o Tron”


Kategorie

Wychodzi człowiek, na którego patrzą miliony. Może zrobić show, może jednym gestem zawładnąć tłumem, a on co robi? Prosi o modlitwę w ciszy. Pierwsze wystąpienie i pierwsza lekcja pokory dana temu rozgadanemu światu.

W epoce Twittera, błyskawicznych komunikatów i chronicznego rozkojarzenia, stery Kościoła przejmuje skromny zakonnik, o którym można powiedzieć chyba wszystko tylko nie to, że jest celebrytą. Z medialnego punktu widzenia – klapa. Na głowę bodaj najważniejszej instytucji współczesnego świata wybrano starszego mężczyznę, który na mowę inauguracyjną wychodzi wyraźnie zestresowany i nieco spięty. Kto w Watykanie odpowiada za PR? – można by zapytać.

Z postury podobny do Piusa XII, nie żartuje jak Jan Paweł II, nie podnosi wysoko rąk w geście błogosławieństwa jak jego poprzednicy, jedynie delikatnie się uśmiecha. W pierwszej chwili konsternacja telewizyjnych ekspertów. Jak to, miał być kto inny. Młodszy, „liberalny”, „reformatorski”. A tu nieznany szerzej kardynał z Argentyny, podobno wielki przeciwnik aborcji, małżeństw homoseksualnych, asceta…

Dwa punkty widzenia

Wiadomość o wyborze papieża zastała mnie w momencie, w którym do późnego wieczora właściwie nie miałem dostępu do mediów. Później, po powrocie do domu, wszystko z nawiązką nadrobiłem. Fakt, który najbardziej mnie uderzył, to niesamowicie wyraźne, ale łatwe do przewidzenia zjawisko. Mianowicie tam, gdzie jeszcze do niedawna pełno było entuzjazmu i nadziei na ogromne zmiany na szczycie Watykańskiej hierarchii, po ogłoszeniu wyboru entuzjazm opadł. Większość dziennikarzy, którzy na konklawe przyjechali jak na polityczne show, nie miała do powiedzenia nic więcej ponad: „historyczny wybór” i „wielkie zaskoczenie”.

Odwrotna sytuacja miała miejsce wśród wiernych. Na słowa „Habemus Papam” – radość. Później nieznane szerzej nazwisko i… cisza. Dziwna jak na miejsce i okoliczności. Z czasem jednak tam, gdzie wśród komentatorów zaczynało występować znudzenie, wierni coraz bardziej cieszyli się z wyboru, rozumiejąc, że wielkość człowieka nie zaczyna się i nie kończy na błyskotliwych grach językowych i gestach wykonywanych pod publiczkę.

Stare i Nowe

Spośród wielu niewiadomych, niezliczonych ciekawostek oraz wyliczanek, dla których ten pontyfikat już stał się wyjątkowym, jedna rzeczy wydaje się we wczorajszym wyborze najważniejsza – Watykan zmienia optykę. Było to widać wyraźnie po pierwszych gestach Franciszka, wiemy to również, znając już lepiej życie, które do tej pory prowadził.

Okazuje się, że to człowiek wielkiego formatu, który być może zaskoczy po równo wszystkie „frakcje” wewnątrz Kurii Rzymskiej. Sam sobie gotuje, jeździ na rowerze, a w zimę przesiada się do autobusów. Na rogach ulic Buenos Aires rozstawia chrzcielnice i po nominacji kardynalskiej zachęcił wiernych, by zamiast wydawać pieniądze na przylot do Rzymu, wydali je na ubogich i potrzebujących.

Gdzie są teraz wszyscy ci, którzy wieszczyli, że zasklepiony w sobie Watykan wybierze włoskiego kardynała, który utrzyma status quo? Zamiast tego otrzymaliśmy człowieka, który ewangeliczne ubóstwo i energię Nowego Świata, połączy z teologią i dostojeństwem Starego.

Ten wybór teoretycznie nikomu nie powinien być na rękę, a jednak się dokonał. Konklawe to nie współczesna adaptacja „Gry o Tron”. Tutaj karty rozdaje Duch Święty, czego mieliśmy wczoraj dobitny przykład.