Debata na miarę zwycięstwa? Maski opadły – pozostał wybór
Bronisław Komorowski oraz Andrzej Duda podczas drugiej debaty prezydenckiej

Debata na miarę zwycięstwa? Maski opadły – pozostał wybór


Druga debata prezydencka za nami. Mogę śmiało powiedzieć, że był to finał godny tej kampanii, a jednocześnie trafna jej konkluzja. Kalkulacje przestały się liczyć, obaj kandydaci postawili na wymianę ciosów. Do końca, do ostatniego pytania nie zwalniali tempa. Jaki obraz zapamiętamy, kiedy opadną już emocje? Będzie nim energia Andrzeja Dudy i konsekwentna obrona wizerunku „przewagi doświadczenia” przez Bronisława Komorowskiego. Maski opadły, kości zostały rzucone. Teraz nikt nie powinien mieć wątpliwości, na kogo oddaje głos. I bez względu na wynik wyborów, możemy się z tego cieszyć. Ludzie zaczynają się budzić z apolitycznego snu. 

Debata z tezą?

Zanim zacznę opisywać samą debatę, nie mogę nie wspomnieć o pewnym wydarzeniu, które jeszcze przed jej rozpoczęciem rzuciło cień na bezstronność medium, które było jej gospodarzem. Na kilkanaście minut przed starciem Duda-Komorowski, TVN wyemitowało w Faktach dwa materiały. W pierwszym Katarzyna Kolenda-Zaleska opowiadała o obecnym prezydencie. Przedstawiono idylliczny obrazek, życiorys w opozycji, późniejszą karierę parlamentarną, archiwalne zdjęcia. Podkreślono doświadczenie prezydenta i jego przywiązanie do wartości konserwatywnych.

Chwilę później redaktor Jakub Sobieniowski zaprezentował materiał o Andrzeju Dudzie. Wynikało z niego, że kandydat na prezydenta oszukał uczelnię będąc zatrudnionym na drugi etat, że jest niedoświadczony, nie wygrał wyborów na prezydenta Krakowa, stoi za nim Jarosław Kaczyński a on sam, prowadził pod Wawelem spotkania katyńskie.

Jednym słowem TVN minuty przed najważniejszą debatą tej kampanii, po prostu zajęła stanowisko w sprawie wyborów. Przypominam, że kilka dni wcześniej wiele osób miało wątpliwości co do obiektywności Doroty Gawryluk i Krzysztofa Ziemca. A tutaj nawet bez cienia subtelnego uroku propagandy – kawa na ławę. Pozostawiając jednak tę sprawę na boku, w kilku punktach postaram się podsumować najważniejsze wnioski wynikające z czwartkowego pojedynku. Suma summarum, to one zostaną w głowach wyborców. A przecież od nich, nie od mediów, zależy ostateczna decyzja.

Najważniejsze wnioski

1. Stopień profesjonalizmu prowadzących diametralnie się od siebie różnił. Monika Olejnik prowadząca blok polityki krajowej, nie udźwignęła zadania, które przed nią postawiono. Modyfikowała pytania w zależności od kandydata, robiła błędy stylistyczne, starała się sprowadzić rozmowę na tory światopoglądowe. Doszło nawet do tego, że wyśmiewane po pierwszej debacie pytanie Dudy o Jedwabne, zostało przez redaktor Olejnik postawione kilkukrotnie. Poza nim nie poruszono żadnej istotnej kwestii polityki narodowej, rozbijając się o jej od lat wałkowane didaskalia: in vitro, związki partnerskie, stosunek do aborcji, konwencji antyprzemocowej, przepraszania Żydów. Padło również klasyczne pytanie o Smoleńsk. Stopień dysproporcji w profesjonalizmie wydać było dopiero na tle kolejnych prowadzących – Bogdana Rymanowskiego i Justyny Pochanke. W przeciwieństwie do Moniki Olejnik, zdobyli się oni na dużą dozę profesjonalizmu, nie skupiali na sobie uwagi, rzeczowo moderowali dyskusję. Na wyróżnienie zasługuje również pytanie redaktor Pochanke o możliwość zapewnienia pobytu w Polsce prześladowanym syryjskim chrześcijanom. Widać, że było to pytanie zadane poważnie i ze świadomością jego wagi. To piękny gest i warto go docenić. Swoją drogą, to ciekawe, że ze wszystkich głosowań, w których jako europoseł brał udział Andrzej Duda, Bronisław Komorowski miał przygotowane wydruki właśnie z tego, które dotyczyło prześladowanych mniejszości chrześcijańskich.

2. Największym, wizerunkowym wygranym tej debaty w moim odczuciu został Andrzej Duda. O ile po pierwszym starciu napisałem wprost, że choć minimalnie, lepszym okazał się Bronisław Komorowski, tutaj nie miałem już wątpliwości. Nie chodzi nawet o to, że prezydent dramatycznie obniżył poziom – nic takiego bowiem nie miało miejsca. Komorowski pozostał sobą z pierwszej debaty, z całymi konsekwencjami tej decyzji. W oczy rzucała się natomiast zdecydowana zmiana w sposobie wypowiedzi kandydata PiS. To on wychodził z inicjatywą, to on na starcie spotkania przyszedł do pulpitu Komorowskiego z flagą PO, prosząc, aby nie wstydził się swoich afiliacji partyjnych. Moment, w którym prezydent przekazał proporczyk Monice Olejnik, doczekał się na Twitterze ironicznego komentarza, nawiązującego do końca PZPR: „Sztandar wyprowadzić”. Ponieważ żyjemy w kulturze obrazkowej, trudno nie uwzględnić wagi takich symboli. Nawet, jeśli to tylko gra luster i postpolityka – wygrywa się potrafiąc grać według aktualnie panujących reguł. Po prostu. Pozwalając sobie przy okazji na drobną dygresję: jeśli Twitter jest miernikiem wpływu poszczególnych kandydatów, w zdecydowanej większości dominowały w nim komentarze przychylne Andrzejowi Dudzie. Podczas pierwszej debaty nie było nawet połowy tego hurraoptymizmu, który miałem okazję obserwować. W kontrze, polityków PO stać było jedynie na przeklejanie tych samym komunikatów, podanych wcześniej przez sztab partii SMS-em. Nie wyglądało to dobrze.

3. O tym, jak dużo emocji i niedopowiedzeń narosło między kandydatami niech świadczy pierwsza tura pytań, w której skupili się oni głównie na prostowanie niejasności związanych z wcześniejszym starciem. Wróciła sprawa blokowania etatu Dudy, wróciły ankiety, które wypełniał jeszcze jako europoseł. Wydaje się jednak, że Bronisław Komorowski skupił się po prostu na strzelaniu raz jeszcze z tej samej armaty, ale nie przewidział, że Andrzej Duda będzie już wiedział, jak się przed tym strzałem uchylić. Choć obaj kandydaci przyszli do studia z teczkami pełnymi dokumentów, o wiele częściej korzystał z nich Duda. Cytował pismo od rektora UJ, który zaprzeczył zarzutom prezydenta, wyciągał niewygodne fakty z przeszłości Komorowskiego. Choć kandydat Platformy kontrował i nie pozwolił powalić się na deski, nie był to już profesorski ton, znany z dyskusji sprzed kilku dni.

4. Ciężko powiedzieć, kto wygrał tą debatę „na argumenty”. Stopień polaryzacji i temperatura sporu obu kandydatów była na tyle duża, że w pewnym momencie doszło do tego, iż obaj panowie zarzucali sobie nieustanną zmianę poglądów. I obaj mieli rację – obietnica za obietnicę, wytknięcie kłamstwa za wytknięcie kłamstwa, piękne za nadobne. Być może była to jedna wielka populistyczna licytacja, ale to co zostaje na końcu, to wrażenie, impresja, momentum. A wrażenie bardziej zdecydowanego, ofensywnego i pewnego siebie pozostawił jednak Andrzej Duda. Nie dukał on już jak przestraszony student: „Panie prezydencie, Panie prezydencie”. To on, w sposób agresywny potrafił bronić swoich racji. Czy przekona to wyborców? Nie wiem, tych, którzy w polityce wolą spokój i statyczność – na pewno nie. Tym, którym brakowało w Dudzie „ognia” – właśnie podarował iskrę, która może zapoczątkować reakcję łańcuchowa. Tak czy inaczej, po dwóch debatach na finiszu kampanii jest 1:1. Piłka nadal w grze.

Z czym zostajemy?

Nie pamiętam w historii polskiej demokracji tak zaciętej i pasjonującej debaty. Momentami trudno było złapać oddech, tak wiele się działo. To dobrze i źle, bo natłok wrażeń i faktów spowoduje, że rozstrzygać ją będziemy właściwie tylko przez pryzmat emocji. Sam, nie jestem od tego wolny. Sądzę jednak, że coś dobrego z tej debaty wniknęło – teraz nie ma już niejasności. Stało się jasne i wyraźne, za kim głosujemy, jaką wizję polityki wybieramy. Komorowski utwierdził w swoim elektoracie obraz prezydentury statycznej, spokojnej i skłonnej do „politycznej zgody”, Duda odmiennie. Po raz pierwszy na żywo, pod presją udowodnił, że ma charakter fightera. Zrzucił z siebie maskę grzecznego chłopca, zaczął walczyć i zadawać ciosy.

Nie wiem w jakiej Polsce obudzimy się w poniedziałek. Jednego natomiast jestem pewien: ludzie zaczynają otwierać oczy. Bardziej świadomie przyglądać politykom, rozliczać ich i organizować oddolne inicjatywy. Pilnować media i tworzyć w internecie prawdziwy – drugi obieg informacji. Dla rządzących to autentyczna żółta kartka. Dla nas – wyborców – przedwiośnie. Bez względu kto wygra, nie pozwólmy sobie zapomnieć, co w tej chwili czujemy. To my jesteśmy w Polsce gospodarzami. I mamy większą siłę, niż przez lata starano się nam wmówić. Przemyślmy wszystko raz jeszcze i 24 maja podejmijmy świadomą decyzję. Być może najważniejszą w historii III RP. Bo jakkolwiek patetycznie to brzmi – Polska to rzecz wielka. Pora, abyśmy również my – obywatele – wzięli za nią odpowiedzialność.